None
Społeczność ludzka na ogół nie ma pojęcia, jak wielkie straty ponosi się w wyniku nie uprawiania sportów siłowych. A przecież, gdy z wiekiem tracimy tkankę mięśniową, bo nie chce nam się ruszyć ani ręką, ani nogą, jej miejsce natychmiast zostaje wypełnione tkanką tłuszczową. Organizm nie dostaje wystarczającej ilości tlenu, rozpoczyna się okres przewlekłych chorób, które podobno wzięły się „nie wiadomo skąd”. Otóż wiadomo – z niedotlenienia narządów wewnętrznych, czyli niewystarczającego „zasilania” w świeżą krew.
Przez długi czas naukowcy uważali, że wytwarzany przez przysadkę mózgową hormon wzrostu kończy swoją „działalność” tylko w okresie rozwojowym, a więc w okresie do 35 lat. Z najnowszych badań wynika, że to nieprawda. Hormon ten funkcjonuje przez całe życie i ciągle ma zasadniczy wpływ na organy wewnętrzne, a także na stymulację tkanki mięśniowej.
W wielu pracowniach badawczych wyselekcjonowuje się do specjalnych badań osoby chore w wieku 85–95 lat, „leczy się” je ćwiczeniami siłowymi plus dawkami witamin i osiąga się rezultaty, które jeszcze pół wieku temu traktowano jako futurologię science-fiction. Okazuje się, że hormon wzrostu funkcjonuje najbardziej aktywnie właśnie przy ćwiczeniach siłowych, wymuszając na tkankach procesy naprawcze.
100 lat dzięki treningowi
Dieta z wyboru
Czynnikiem wspomagającym „wieczną młodość” jest dieta. Od razu trzeba zaznaczyć, że osoby odchudzające się „na siedząco”, rezygnujące z jednego lub dwóch posiłków, aby za wszelką cenę pozbyć się tkanki tłuszczowej, robią kardynalny błąd. W ten sposób pozbywamy się nie tkanki tłuszczowej, ale tkanki mięśniowej! Bierze się to z braku dostarczania potrzebnych składników, które dla życia tkanki mięśniowej są nieodzowne, podczas gdy dla tkanki tłuszczowej – niekoniecznie. Później mówi się, że mamusia nie je, a tyje – widocznie tyje „z powietrza”. A to po prostu kwestia zwolnienia procesu przemiany materii. Im mniej jemy, tym bardziej zwalniają obroty wszelkie mechanizmy przemiany organicznej. Po co się męczyć, jeżeli coraz mniej jest „roboty” przy przetwarzaniu jedzenia na czynniki odżywcze!
Problem diety wiąże się także z problemem jej kwasowości. To akurat biała plama w naszej wiedzy ogólnej, a powinno się dużo wiedzieć, aby zdrowo żyć. Od razu wyjaśniam, że podstawowe kulturystyczne danie – ryż z kurczakiem – jest z punktu widzenia dietetyki praktycznie „niejadalne”. Ryż i kurczak obniżają poziom pH w organizmie (nadają organom trawiennym kwasowość wyższą niż normalna), ponadto biały ryż ma wysoki indeks glikemiczny skutkujący niepotrzebnym wyrzutem insuliny.
Na szczęście doświadczeni kulturyści dodają do swojego dania odpowiednią porcję warzyw, a kurczaka skrapiają dodatkowo obficie sokiem z cytryny (jest to sok zasadowy mimo cierpkiego smaku) i sytuacja się normuje. Jeżeli zatem idziemy na obiad do budki z fast foodem i bierzemy smażonego kurczaka z frytkami – zwyczajnie trujemy się. Jeżeli jednak dodamy warzywa, jesteśmy przynajmniej częściowo uratowani.
100 lat dzięki treningowi
Nasze ciało może optymalnie funkcjonować tylko wtedy, gdy utrzymujemy je w równowadze kwasowo-zasadowej. Kwasy to mięso, zboża i słodycze, a zasady to warzywa i owoce. Jeżeli kulturysta nie ma pod ręką warzyw, a „musi” zjeść kurczaka, to niech zje go raczej z ziemniakami.
Zastanawiamy się czasem, dlaczego mimo odpowiedniego treningu efekty naszej pracy są mizerne. Odpowiedź jest prosta. Przegięliśmy „pałę” – albo przedawkowaliśmy zasady, albo kwasy, praktycznie rzecz biorąc, winę ponoszą jendak głównie „kwasy”.
Jeżeli jest nierównowaga kwasowo zasadowa, to organizm swoje zje, ale robi się „mało zdolny” i odmawia przyjmowania składników odżywczych w takiej ilości, w jakiej byśmy sobie życzyli.
100 lat dzięki treningowi
Odkwaszanie na co dzień
Z badań wynika, że nadmiar kwasów w organizmie (chleb, mięso, słodycze, ser żółty) wywołuje spadek naturalnej odporności organizmu, bo dochodzi do zaburzeń przemiany materii. Z mięsa nie możemy zrezygnować (to naturalne źródło białka), ale jedząc je, trzeba zadbać o równowagę kwasowo-zasadową. Najprostszym sposobem jest obfite skropienie wielkiego steku lub ryby świeżym sokiem z cytryny, a luksusem jest dodatek warzyw i owoców. Owszem, pijemy soki owocowe czy warzywne w kartonowych pudełkach i jest to jakiś półśrodek na obniżenie poziomu kwasowości, ale lepiej kupić sobie wyciskarkę do cytryn, pomarańczy i grejpfrutów, a będziemy mieli świeży zasadowy „cymes”, który zneutralizuje wielki jak talerz kwaśny stek.
Powtarzam – przy nadmiernym zakwaszeniu organizmu drogie produkty, które wydawały nam się cenne i konieczne dla zdrowia, utworzą barierę dla enzymów decydujących o poziomie wchłaniania substancji odżywczych. Jedząc mięso z ryżem, wchłaniamy być może smaczną porcję, ale miejmy pod ręką przynajmniej jedną cytrynę, aby za jej pomocą dodać sobie trochę zdrowia.
Zwróćmy uwagę na takie produkty, jak migdały, orzechy laskowe, twarożek i mleko z jednej strony oraz truskawki, gruszki, jabłka i soję z drugiej strony. Pierwsze z tych potraw są lekko pod kreską (kwasowość), drugie nad kreską (zasadowość). Ideałem byłoby połączenie ich po połowie, co niekoniecznie musi się udać i dlatego mówi się, że jedzenie to też sztuka.
Jedząc mięso, drób, ser żółty, ryż, drożdże i żółtka jaj – nie możemy zapominać o zrównoważeniu tej diety produktami zasadowymi – wiśnie (najlepszy letni produkt na urodę), winogrona, cytrusy, marchew, banany i ziemniaki. I to jest cała tajemnica dobrego zdrowia. Z jednej strony trening siłowy, z drugiej równowaga kwasowo-zasadowa. O suplementach poprawiających te proporcje opowiemy w kolejnym numerze „KiF”.
Michał Warecki