CiekawostkiChirurdzy

Chirurdzy

Dariusz Dudek

Chirurdzy
Źródło zdjęć: © MALEMEN

27.04.2011 | aktual.: 05.06.2018 15:47

O.S. LUDZKIEGO SERCA

Profesor. Kardiolog z II Kliniki Kardiologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. W listopadzie 2008 roku wykonał operację implantacji zastawek serca bez otwierania klatki piersiowej.

Tekst: Grzegorz Kapla

Jeśli to możliwe, żeby człowiek zamiast wody składał się głównie z pewności siebie, to Dariusz Dudek należy do tego gatunku. Tego samego co Usain Bolt albo Mike Tyson. Nie chodzi o zarozumialstwo, ale o tę pewność, że należysz do najlepszych w świecie. Że za każdym razem, kiedy stajesz na starcie – wygrasz. Taką pewność mogą dać tylko talent i praca. Pod warunkiem że nie odpuścisz ani na chwilę, że się nie przestraszysz.

ODCINEK SPECJALNY

Nie da się porównać z niczym jazdy zimą po śniegu i lodzie. Jak na Rajdzie Magurskim. Gdyby zobaczyć to z boku, byłoby jak w filmach z Bondem. Tyle że tu jest naprawdę. – Jedziesz na oponach z kolcami. Wbijasz się w zakręt, czujesz, jak tył szaleje w poślizgu, ale to nieważne, ważne, żebyś czuł kierunek, żeby przednie gryzły ten lód, jeśli utrzymasz, dasz radę. Wydaje się, że to czyste szaleństwo, ale jeśli wiesz, co robisz, bierzesz zakręt za zakrętem – zapala się Dudek.

Lubi adrenalinę. Ale zna granicę ryzyka. Przejechał kilka tysięcy odcinków specjalnych i nigdy nie spowodował zagrożenia dla życia swojego czy innych ludzi. – Trzeba znaleźć tę granicę. Jeśli trenujesz, uczysz się, jesteś w pełni sprawny, znasz swoje możliwości i wiesz, co potrafi twój pilot, co może twoja maszyna, to nie ma ryzyka, że przy 150 km/godz. nie wyjdziesz z zakrętu, który w normalnych warunkach wyrzuciłby cię już przy 60. To nie jest kwestia ryzyka. To jest tylko kwestia wiedzy. No i umiejętności. Wiedza oznacza, że kierowca i pilot dwukrotnie przejeżdżają O.S. z normalną, ludzką prędkością. Muszą nauczyć się trasy. I zaprojektować, jak ją pokonać. Metr po metrze. Tak samo jest z operacją na żywym sercu. Liczą się wiedza, umiejętności i czas.

– Bo to jest tak – tłumaczy profesor – albo wiesz wszystko, jeździsz na wszystkie konferencje, masz pełną wiedzę, którą nieustannie pogłębiasz, śledząc każde, najmniejsze nawet odkrycie w swojej dziedzinie, operujesz stale i twoje odruchy są bezbłędne i na sali operacyjnej masz pełnię bezpieczeństwa i komfortu, masz 100-procentową pewność, że nie zawiedziesz… Albo spędzasz więcej czasu z rodziną, odkrywasz, że jest coś poza pracą, a wtedy twoja wiedza i odruchy nie są już takie pewne, pojawiają się braki, znika komfort i oceniasz swoją sprawność na 75 proc. Wtedy lepiej, żebyś sobie odpuścił. Ja, jeśli mam odpowiadać za życie drugiego człowieka, to muszę być w 100 proc. sprawny i pewny tego, co robię.

KIEDY MÓZG ZACZYNA UMIERAĆ

W przypadku zawału serca o życiu czy śmierci człowieka decydują minuty. Jeśli odliczyć czas potrzebny na wezwanie karetki i transport do szpitala, czasu pozostaje naprawdę niewiele. Nie ma kiedy deliberować o najlepszej możliwej opcji. Trzeba wiedzieć. I ręka nie może zadrżeć ani razu. Kardiolog ma kwadrans na rozpoznanie. Potem musi działać. Mogłoby się wydawać, że łatwiejszą dziedziną są zabiegi planowe. Ale to tylko pozory.

– Zakładanie nowych zastawek w miejsce zdegenerowanych robi się przez pachwinę: nakłuwamy, szukamy tętnicy doprowadzającej krew do serca, wkładamy rureczkę cewnika i przepychamy ją we wnętrzu tej tętnicy aż do klatki piersiowej, aż do serca. Wszystko jest pod kontrolą. Cały proces obserwujemy dzięki aparaturze rentgena – Dariusz Dudek tłumaczy, jakby chodziło nie o życie, ale o wskazanie drogi do dworca.

Wszczepienie zastawki polega na tym, że w miejsce starej, niepracującej prawidłowo trzeba umieścić nową w taki sposób, że kiedy zacznie pracować, zmiażdży istniejącą. Miniaturową zastawkę na końcu metrowego cewnika trzeba osadzić z niezwykłą precyzją. Dlatego w czasie zabiegu zatrzymuje się krążenie. Służą do tego stymulatory serca, które wprawiają je w rytm 180-200 uderzeń na minutę. To zbyt szybko, żeby pompować krew. Krążenie ustaje. Krew nie dociera do żadnego z narządów. Ani do naczyń włosowatych w końcówkach palców, ani do mózgu. A mózg, jeśli nie otrzymuje tlenu, zaczyna umierać.

DRUGIEJ SZANSY NIE BĘDZIE

Dudek ma około minuty, żeby umieścić zastawkę. Musi być pewny co do jej lokalizacji, bo drugiej szansy nie będzie. Rozpręża zastawkę, wycofuje z tętnicy cewnik i przerywa stymulację serca. Krążenie powraca. Mózg otrzymuje tlen. Człowiek wraca do krainy żywych. Oczywiście pod warunkiem, że jego kardiologowi i kardiochirurgowi ani na moment nie zadrży ręka.

– Na cały ten zabieg mam góra kilkadziesiąt sekund – profesor uśmiecha się, jakby wciąż był chłopakiem z liceum – no to muszę mieć 100 proc. pewności. Nie ma innego rozwiązania. W listopadzie 2008 roku wykonał operację implantacji zastawek serca bez otwierania klatki piersiowej. Nikt w Polsce przed nim tego nie dokonał. A tak właściwie wcale nie miał być kardiologiem inwazyjnym. W liceum chodził do klasy matematyczno-fizycznej, a nauczyciele byli przekonani, że zostanie informatykiem, bo prawdziwy talent to miał do pisania programów.

KREW, POT I ŁZY

Startował w olimpiadach, niewielu mogło mu dorównać i nie było wątpliwości, że informatyka ma przyszłość. Ale los chciał, że na którejś przerwie, jakoś w połowie trzeciej klasy, koledzy postanowili pogadać o operacjach: krew, noże, piły, napięcie, wyzwanie. Coś dla prawdziwych facetów.

– A ja mam życie odpękać przy biurku? – wówczas po raz pierwszy pomyślał o medycynie. Nie żeby jakoś poważnie, ale gdzieś w środku zaczęła dojrzewać myśl, żeby porzucić myśl o AGH.
– E... to tylko takie gadanie – ganił się w myślach.
Koniec końców zamiast na AGH złożył papiery na medycynę, na Kopernika, kilkaset metrów od kliniki położniczej, w której się urodził.

To była mission impossible: 15 na jedno miejsce. Egzamin zdał z drugim wynikiem. Na czwartym roku pojechał do Niemiec na staż. Operacje na żywym sercu. – I tam mnie wzięło. To była fascynacja. Kompletny odjazd – wrócił i wziął się do nauki, żeby już nie tracić ani dnia, zdawał egzamin za egzaminem, a wieczorami eksperymentował na zwierzętach. – To jedyny sposób, żeby nabrać pewności ruchów. Operowałem świnie, króliki i szczury. I tak bez końca. Dwa lata treningu. I byłem gotów.

RAJD JURAJSKI

W gabinecie pomarańczowy czajnik, pomarańczowe filiżanki, pomarańczowe krzesła. Nawet doniczki pomarańczowe, wyraźnie ktoś zadbał o wystrój. Książki fachowe. Większość po angielsku. Chyba tylko dwie są z innej parafii: „Benedykt XVI w Polsce” i „Bieg życia Justyny Kowalczyk”. Na ścianie certyfikaty: Członkostwo Towarzystwa Kardiologicznego Rosji, Węgier, European Society of Cardiology. Obok nich nagroda miasta Krakowa, Dyplom Stowarzyszenia Metalowych Serc i landszaft z Małym Rynkiem w czeskiej Pradze. Obraz Zbigniewa Skirmuntt-Pisarskiego. Na półce stoi Andreas – dostają go najlepsi w kardiologii interwencyjnej. No i jeszcze puchary dla rajdowców. Najbardziej okazały jest ten za Rajd Jurajski.

– Moja praca i wyścigi mają ze sobą sporo wspólnego: jest zadanie, które trzeba wykonać bezpiecznie i w jak najlepszym czasie. Precyzja, bezpieczeństwo i czas, one są najważniejsze – wyjaśnia – w przypadku zawału mamy 15 min na ocenę sytuacji: zrobienie echa serca, odczyt EKG, decyzja o tym, jakie trzeba podać leki i jak przeprowadzić operację.

Jeśli w pracy jest zbyt długi okres spokoju, trudniej się skoncentrować, wolniej pracuję, jestem przez to może nawet mniej precyzyjny. Żeby operator był naprawdę sprawny, musi wykonywać przynajmniej jeden zabieg dziennie. Wtedy precyzja rośnie, wątpliwości się zmniejszają, szansa powodzenia jest większa. Z wyścigami jest dokładnie tak samo. Żeby wygrywać trzeba jeździć. Pilotem Darka Dudka jest Roman Wojdyła. Prywatnie, jakże by inaczej, specjalizujący się kardiolog.

– Jest znakomitym pilotem – Dudek ścisza głos – ale mam wrażenie, że choć pokonaliśmy razem 100 tysięcy poślizgów, wciąż się boi czasami trudnych sekwencji na rajdzie. I dobrze. Jeśli utracisz respekt do tego, co robisz – już po tobie.

NIEBIESKI METALIC

Przygoda z rajdami zaczęła się dziesięć lat temu. Leciał do USA z wykładem o operacjach serca. W samolocie, w jakimś męskim magazynie zobaczył reklamę: niebieski metalic ze złotymi felgami. Subaru Impreza. To był impuls. Zajrzał do Internetu, kiedy tylko postawił walizkę. Okazało się, że w Krakowie jest salon Subaru.

– Do tej pory nie przywiązywałem jakoś szczególnie wagi do samochodów. Ale teraz było inaczej. Wystarczyło przejechać kilka kilometrów. Zobaczyłem, co ten samochód potrafi, i przepadłem.
– W pakiecie dostaje pan kurs doskonalenia jazdy – uśmiechnął się właściciel salonu. – Okej – ucieszył się doktor. I wiedział, że nie pożałuje.
Pierwszy wolny weekend trafił się po miesiącu. Pojechał do Kielc, na tamtejszy tor rajdowy w Miedzianej Górze. – To pan jest moim studentem? – głos wydał mu się znajomy – to niech pan odpala.
I Krzysztof Hołowczyc wskoczył na miejsce dla pasażera. – Dobrze, dobrze – pochwalił Dudka – całkiem dobrze.
A potem się zamienili. – Jezu! – Dudek nie zdawał sobie sprawy, jakie przyspieszenie może mieć samochód w rękach dobrego kierowcy. Nie sądził, że można pojechać ponad setkę na wąskiej, górskiej drodze bez poboczy, pełnej drzew i zakrętów.
– Nieźle co? – uśmiechnął się Hołowczyc.
– Nieźle – Dudek po raz drugi w życiu poczuł ten impuls. Zrozumiał, że nie ma odwrotu.
– A wtedy przecież jechaliśmy normalnym autem, nie miałem pojęcia, jaka jest różnica między nim a rajdowym Subaru – postanowił, że się nauczy takiej jazdy, że jeśli opanuje pojazd w tak trudnych warunkach i przy maksymalnej prędkości, to normalna jazda stanie się bajecznie prosta – zacząłem jeździć do Miedzianej Góry i Hołowczyc mnie wciągnął.

Najpierw żarty, kto pętle przejedzie szybciej, a kiedy instruktorzy zauważyli, jaki robię czas, zapytali, czy nie chcę spróbować rajdówką. Lekkie auto, 350 koni. Blacha jak w salonowym modelu, ale bebechy całkiem z innej bajki. Siedzisz w klatce, kierownica jak dla dziecka. Potrafi pojechać tak szybko, że obraz przed oczyma się rozciąga, jakby był z gumy.

– Trzeba mieć wiedzę, żeby jadąc prędkością 60 km/godz., wiedzieć, jak się zachowa przy 150 km/godz., to podobnie jak przy operacji: wiesz, co jest choremu, wiesz, jak to wyleczyć, ale nie masz szansy na próby, bo wszystko jest naprawdę, nie możesz ryzykować – podkreśla – w czasie rajdu jest identycznie. Wiedza. Doświadczenie. I nie ma miejsca na błędy. Tak jest z operacją: trzeba zrobić wszystko, aby pacjent przeżył. Co się czuje, jeśli nie przeżyje? Na tyle zabiegów, ile wykonałem było kilka takich przypadków... ale na szczęście nigdy śmierć nie była konsekwencją moich błędów.

JAK NOWORODEK

Leki i profilaktyka spowodowały, że trafiają do niego już nie 50-latkowie, dla których zawał jest jedyną dolegliwością, ale coraz częściej pacjenci w przedziale 80-90. Mają zdegenerowane, zwapnione naczynia i zawał spowodowany naturalną degradacją naczyń wynikającą z wieku.

– Dla takiego pacjenta zawał jest jedną z kilku chorób, na które cierpi, a stres w trakcie zawału powoduje, że wszystko wali się naraz. Organizm człowieka w podeszłym wieku jest podobny do noworodka: bardzo labilny, więc mały zabieg powoduje duże zmiany – opowiada doktor Dudek – a kardiologia i kardiochirurgia to nie cud, to nauka. Pozwala przeżyć ludziom w coraz poważniejszych stanach. I coraz starszym. Ale to nauka. Docieramy do granic ludzkich możliwości, ale przecież nie sprawi, żeby nasi pacjenci żyli po 200 lat. Przed dziesięcioma laty umieralność przy zawale wynosiła 15 proc., obecnie to zaledwie 5 proc. W tym roku przy odpowiednich technikach zabiegowych i postępie farmakologii uda się kardiologom i kardiochirurgom urwać kolejny 1 proc. Reszta w rękach czy może raczej w sercach pacjentów. Fundamentalne znaczenie ma styl życia. I nie jest do końca prawdą, że chodzi o życie bez stresów.

– Przecież my, zabiegowcy, jesteśmy inni. W jakiś sposób wszyscy podobni: lubimy emocje, stres i poczucie panowania nad rzeczywistością. I nie ukrywajmy: to ciężka praca i chyba dlatego w kardiologii zabiegowej jest mało kobiet. Nie chodzi o wysiłek fizyczny, ale o tę dyspozycyjność na okrągło, 24 godz. na dobę, we dnie i w nocy. Dla kobiety oznacza to zaprzeczenie ich własnej naturze, myślę, że nam, facetom, jest łatwiej.

Darek Dudek nie wie, czy dałby radę bez oparcia w rodzinie. I raczej nie miałby co liczyć na zrozumienie, gdyby ożenił się z baletnicą. Ale żona jest lekarzem. Rozumie, że kiedy na jednej szali leży weekend z rodziną, a na drugiej czyjeś życie, nawet 90-letnie, to Darek zostanie na sali operacyjnej. I wszystkim, co mu wystarczy za dom, będzie ta pomarańczowa filiżanka.

– Na szczęście ta praca jest moją pasją. Nie odczuwam zmęczenia. Im więcej do roboty, tym bardziej się nakręcam. Ale czy można spędzić całe życie na salach zabiegowych? Całe życie w takim napięciu? Przyjdzie dzień, że powiem dość. Ale jeszcze nie. Jeszcze nie dziś. Jeszcze kilka tysięcy serc.

Tekst pochodzi z raportu „Chirurdzy”, z 15. numeru miesięcznika Malemen.

Źródło artykułu:WP Facet
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)