CiekawostkiCo w życiu najważniejsze

Co w życiu najważniejsze

Rozmowa z Kayah, najpopularniejszą polską piosenkarką

*Gwiazdy piosenki rzadko goszczą na łamach „KiF”, ale zdarza się. Ma to miejsce szczególnie wtedy, gdy na odległość wyczuwamy, że w życiorysie, a nawet w osobowości kogoś takiego nie brakuje wątków sportowych... * Wprawdzie już od czwartego roku życia postanowiłam robić wszystko, aby zostać piosenkarką, ale na sport byłam skazana niejako „rodzinnie”. Mój wujek grał w polskiej reprezentacji piłki ręcznej, potem przeniósł się do Dubaju, by w latach 70. grać w jego barwach. Moja ciocia była trenerką koszykówki w białostockim klubie „Włókniarz”. Spod jej ręki wychodziły koszykarki grające w polskiej reprezentacji, i choć urodziłam się w Warszawie i tu też chodziłam do szkoły, to każdą wolną chwilę spędzałam u dziadków a wtedy wpadałam w ręce mojej cioci, na tyle skutecznie, że wszystkie wakacje i ferie mijały mi na obozach i zgrupowaniach koszykarskich, gdzie nikt się ze mną nie cackał. Byłam w otaczającym mnie wtedy gronie amatorką, jednak z racji słusznego wzrostu i sprawności nie miałam karty ulgowej.

Co w życiu najważniejsze
Źródło zdjęć: © AKPA

10.04.2007 | aktual.: 01.06.2007 10:28

* Czy inne dyscypliny sportowe stały się obiektem Pani zainteresowań?*
Aby było ciekawiej powiem, że chodziłam do szkoły o profilu sportowym, bynajmniej nie z wyboru, ale „po sąsiedzku”. Z powodu edukacji muzycznej (od siódmego roku życia byłam kształcona na pianistkę), wykluczone było uprawianie szeregu dyscyplin sportowych. Podczas kibicowania mojej najlepszej przyjaciółce, uzdolnionej długodystansowej biegaczce, na młodzieżowej olimpiadzie sportowej zostałam wypatrzona przez trenera na stadionie „Skra“. Prezentowałam ponoć świetne warunki do krótkich dystansów. Przewrotnie los zadrwił ze mnie, generując u mnie strach przed własną prędkością i w jej wyniku upadkiem. To definitywnie przekreśliło mrzonki o karierze sportowej, do której po prostu brakowało mi charakteru. Do dziś kocham lekką atletykę, sztuki walki, a nawet boks, ale tylko jako kibic.

* Fani Pani piosenek na pewno nie żałują tego wyboru, zresztą nawet z widowni da się wyczuć tego sportowego ducha, który towarzyszy Pani podczas występów. Czy bardzo dba Pani o wygląd?*
Ciągle za mało. Na wszystko brakuje mi czasu. Jestem słabo zorganizowana i czasami wstydzę się tego. Ostatnio pogodziłam się z ćwiczeniami siłowymi, bo wyczułam, że kwestia sylwetki i sprawności zaczęła mi się wymykać spod kontroli.

* To oczywiście subiektywne odczucie, ale co oznacza tak naprawdę dobra sylwetka dla piosenkarki, która w zasadzie nie ma potrzeby zainteresować swoich fanów sylwetką, tylko głosem?*
Jeżeli mówimy o słuchaczach, to owszem, ale jeżeli chodzi o publiczność, to nie. Ludzie zauważą wszystko, co tylką chcą, a media, zamiast oceniać samą sztukę, skupiają się na rzeczach nieistotnych, lub może mniej istotnych, takich, jak sukienka, co akurat mnie, jako artystkę, potrafi urazić. Żyjemy w kraju krytykantów, zazdrośników, których poczucie wartości rośnie, gdy mogą pomniejszyć zasługi kogoś drugiego. Jeśli chce sie psa uderzyć, to zawsze kij się znajdzie.

* Niech więc ma Pani satysfakcję z tego, że nikt nie krytykuje sylwetki!*
Ciału zaczęłam poświęcać więcej uwagi po wypadku samochodowym, jaki miałam 5 lat temu. Wtedy do właściwego funkcjonowania gimnastyka i wzmocnienie mięśni były mi niezbędne. Odkryłam uroki pracy nad sobą. To źródło ogromnej satysfakcji, że można pokonać swoje cielesne słabości, lenistwo, brak wiary… żyję w myśl zasady, że człowiek powinien dążyć do tego, aby ciało i dusza równoważyły się w sensie osiągania upragnionego stopnia doskonałości. Oczywiście nie uważam, że pod tym względem nic mi do szczęścia nie brakuje, wprost przeciwnie, mogłabym nawet spisać listę mankamentów, które dostrzegam u siebie, ale przynajmniej staram się wyeliminować je za sprawą treningów.

* Złośliwi twierdzą, że dbanie o własne ciało jest oznaką narcyzmu...*
To nieprawda. Tak mówią ludzie zakompleksieni, być może nie dostrzegający już dla siebie żadnych szans w kontaktach z innymi. A przecież stara grecka maksyma „w zdrowym ciele zdrowy duch” nie straciła do dziś nic ze swojej wartości. Równowaga między stanem ciała a stanem duszy gwarantuje nam harmonijny rozwój, daje siłę do życia i radość z tego życia. Zaniedbanie któregoś z tych podstawowych elementów grozi osłabieniem wszystkich innych.

Obraz
© (fot. kif)

* A czy istnieje jakiś „przepis” na sposób funkcjonowania gwiazdy w życiu codziennym?*
Owszem – dystans wobec wszystkiego. Jest to bardzo trudne do nauczenia się, ale konieczne dla zdrowia rozumianego w szerokim tego słowa znaczeniu. Tylko ten dystans gwarantuje utrzymanie zdrowia psychicznego na przyzwoitym poziomie.

* Trzymając się „tematu zdrowotnego”, pozwolę sobie zauważyć, że na scenie energia aż dymi z Pani. W życiu codziennym jest tak samo?* Tego nie da się określić jakąś regułą. Często energia rozpiera mnie akurat wtedy, gdy wszyscy już śpią. Robię wtedy pranie, sprzątanie, szycie i jeszcze wiele innych rzeczy, wokół których coś mnie nosi. Gdy podsumuję swoje wszystkie potrzeby, to wychodzi mi, że cierpię na deficyt energetyczny! Po pierwsze dlatego, że często źle gospodaruję czasem, a po drugie – bo psychicznie angażuję się bez reszty we wszystko, co robię. Takie dawanie siebie na wszystkie strony wymaga nieustających dostaw energii. Skąd ją brać? Działam na zasadzie siły rozpędu. To jest tak jakbym właśnie minęła ostatnią stację benzynową na mojej drodze, choć od dawna pali się światełko rezerwy. W takich wypadkach polegam na wymianie energii z moimi bliskimi, współpracownikami, czy artystami-pasjonatami, których płyty wydaję w Kayaxie, a jak wiadomo pasja bywa zaraźliwa.

* Jakiś zafrasowany wujek najpewniej poradziłby, żeby wzięła Pani sobie trochę wolnego. A z drugiej strony – jak tu odpoczywać, jeżeli przez życie cały czas się biegnie zamiast chodzić?*
No właśnie! Nie umiem odpoczywać i to uważam za poważny niedostatek mojej osobowości. Niestety, ten niedostatek towarzyszy wielu z nas, bo po prostu nie umiemy się wyłączać. Relaks jest sztuką, tak ważną np. w kulturze Wschodu. Staram się tę sztukę opanować, ale gdybym z niej musiała zdawać egzamin, to najpewniej bym oblała. Na szczęście wiem, na co mnie stać (a właściwie nie stać) w tej chwili i nadal się uczę.

* Czy już wie Pani, co dla człowieka jest najważniejsze?*
Na pewno dla każdego co innego. A w ogóle wiele zależy od konkretnej chwili. Bo to samo, co było niezwykle ważne dziś, może utracić datę ważności jutro. U mnie nieustającą datę ważności ma moje dziecko. Prawie każdą swoją decyzję podejmuję, mając na myśli również jego potrzeby. Ważne jest zdrowie, o czym mogę zapewnić wszystkich jako ofiara niegdysiejszego wypadku. Luksusy można wygrać na loterii, miłość trafia się w najmniej oczekiwanej chwili, tylko na zdrowie trzeba sobie zasłużyć u losu. I jeszcze jedno: wśród tych wszystkich najważniejszych rzeczy jest jeszcze szczęście. Albo się je ma, albo nie.

* Na scenie sprawia Pani wrażenie osoby mocnej i pełnej życia, nie poddającej się złym nastrojom, a więc – „statystycznie” szczęśliwej. Czy dużo potrzeba, aby straciła Pani dobry humor?*
To zależy od dnia. Czasem dużo trzeba, abym go w ogóle miała. Umiem narzekać, chociaż zapewniam, że walczę z tą słabością. Jestem impulsywna, ale nie pielęgnuję urazów. Gdy uznam, że należy „wyczyścić teren”, walę prosto z mostu, wykrzyczę się i za pięć minut zapytam, „co słychać”. Obawiam się, że wiele osób nie nadąża za mną. Ja tu jestem już odświeżona, bo wywaliłam toksyny, gdzie należało, a tamten jeszcze przeżywa. Mam wtedy chęć powiedzieć: „Człowieku, wyluzuj się! Krótka detoksykacja i bądź znowu świeży jak przedtem!” Ostatecznie, nigdy lub prawie nigdy nie mówi się prawdy wrogowi, bo nikomu na nim nie zależy, natomiast przyjaciel nie powinien mieć pretensji o jakąś nieplanowaną „lekcję wychowawczą”.

* A co daje Pani największy napęd do życia, gdy już jakiś dzwonek oznajmia koniec „lekcji wychowawczej”? Sława, pieniądze, realizowanie siebie w wybranej formie?*
Największego „kopa” daje to ostatnie – realizowanie siebie na różne sposoby. No i wiosna! Właśnie wczoraj, z okazji ogarniającej mój świat wiosny, przemeblowałam salon. Aha! Nie powinno się zapominać o miłości. To jest dopiero napęd do życia!

* Rozumiem, że bycie piosenkarką zostało na zawsze wpisane w Pani geny. Czy jednak nigdy nie czuła Pani takiego napędu do zostania kimś innym?*
Zawsze w przerwach między śpiewaniem czuję taka potrzebę. Jestem wrażliwa, mam wrodzoną zdolność empatii. Innymi słowy, umiem zakładać czyjeś buty i wczuwać się w przeżycia osoby, która je nosiła. Taka właściwość niesie za sobą skłonność do pewnych wizualizacji. Zadaję sobie wtedy pytanie, czy mogłabym robić to lub tamto. Wychodzi na to, że owszem. To nie są rozważania czysto teoretyczne, bo gdy ciąży mi to, co robię, biorę się za coś innego. Nieraz wymyślam stroje, bawię się w wydawcę płyt innych artystów, próbuję swoich sił jako architekt wnętrz – robię wiele rzeczy, aby z jednej strony nie ulec rutynie, a z drugiej zapobiec jej.

Obraz

* W pewnym sensie rutyną są na przykład treningi siłowe...*
To tylko rodzaj higieny osobistej, która jest z natury rzeczy czynnością obowiązkową. Pamiętam, że po wypadku samochodowym, gdy musiałam znosić wiele cierpień, zaczęłam regularnie ćwiczyć i wielką radość dało mi odkrycie, że moje ciało zaczęło reagować na te ćwiczenia. Później nastąpił koniec radości, bo życie zawodowe cały czas koliduje mi z treningami. Dlaczego producenci sprzętu kulturystycznego nie wyprodukowali do dziś lekkich plastikowych hantli, które można by w hotelu napełnić wodą z kranu i mieć do szybkiej dyspozycji ciężarki pięcio- lub dziesieciokilogramowe? Przecież tyle osób podróżuje!

* Jest to na pewno świetny pomysł, który po przeczytaniu tego wywiadu szybko powinien wejść w życie. Ostatecznie żyjemy w epoce plastiku.* Proszę więc nie zapomnieć o tantiemach autorskich pomysłodawcy!!! Mówiliśmy o napędzie do życia - tego rodzaju sprzęt dawałby napęd do ćwiczeń w sytuacjach, w których trudno oczekiwać klubów fitness.

* Mówimy teraz o relaksie, a i tak zawsze znajdą się ludzie, którzy czegoś będą Pani zazdrościć. Czy przynajmniej wie Pani, czego?* Wszystkiego! Ich wyobraźnia podpowiada im, że mam się znacznie lepiej i posiadam znacznie więcej niż oni. Nawet nie starają się pomyśleć, że może to być efekt ciężkiej i konsekwentnej pracy nad sobą. Być może niektórym wydaje się, że wiele rzeczy spadło mi z nieba, a ich nikt nie powiadomił, kiedy to leciało i nie zdążyli złapać.

* Myślę, że podobna zazdrość towarzyszy wielu innym osobom, którzy mozolnie wspinali się na jakiś swój szczyt, więc możemy odłożyć ten temat na jakąś inną rozmowę. A tymczasem – w jakim stopniu zmienił Panią sukces sceniczny, który stał się zarazem sukcesem życiowym?*
To mój zawód wymógł na mnie dokonanie pewnych przebudowań w pojmowaniu świata. Myślę, że sukces zmienia każdego, bo daje on pozorne uczucie totalnego zwycięstwa i mylną wiarę, że tak już będzie zawsze. A to nieprawda. Raz po raz trzeba udowadniać, najpierw sobie, potem innym ludziom, że zasłużyło się na coś takiego. Sukces jest pewnym stanem, który wymaga nieustających powtórek i potwierdzeń. Jeżeli te powtórki nie udają się, następuje stres, czyli porażka sukcesu. Wcale niełatwo jest być człowiekim sukcesu, bo dzięki temu sukcesowi wprowadzamy się w stan nieprzemijającego napięcia. To jest mocny kopniak w tyłek – jednocześnie pozytywny i negatywny, ale kopniak.

Czy taki kopniak daje poczucie bezpieczeństwa w tłumie, który bije brawo, czy budzi lęk przed przyszłością?
Odczuwam coś w rodzaju pewnej fobii przed tłumem. Tłum jest masą bezkształtną, bezmyślną, pozbawioną akcentów indywidualnych, a przez to niebezpieczną i przerażającą. Czasami wolałabym w takiej sytuacji mieć na głowie czapkę-niewidkę. Czułabym się pewniej, a publiczność skupiłaby się tylko na tym, co śpiewam.

Ktoś mógłby się oburzyć, że głos słychać, a osoby nie widać. Jak poczułaby się Pani w sytuacji, gdyby ludzie nagle poszukali sobie innej, „lepiej widocznej” idolki?
W naszym kraju dawno już upowszechniła się znana formuła: „Umarł król – niech żyje król”. Od artysty nikt nie oczekuje wróżb na przyszłość, każdy przychodzi po rozrywkę łatwą i przyjemną. Jak już wspomniałam wcześniej, cały czas dążę do udoskonalenia się w tym co robię, a przy okazji pracuję też nad publicznością. Nie mam problemu z tym, że na rynku pojawiają się stale nowe talenty, zresztą sama wydaję przecież płyty innym wokalistkom i nadal nie mam poczucia konkurencji. A nie mam, bo uważam, że każdy ma swój czas i równe szanse.

Gdy się przegląda różne gazety, czasami odnosi się wrażenie, że mimo wszystko ktoś próbuje odmierzać Pani czas na swoim własnym zegarze. Jak znosi Pani tych pseudo-dziennikarzy, którzy najchętniej zaparkowaliby u Pani pod łóżkiem i stamtąd wysyłaliby regularne komunikaty do swoich redakcji?
Mam na nich alergię. Nieraz publikacje, ich ton i treści wręcz sugerują, że pod tym moim łóżkiem jeszcze są całe tabuny pismaków. Proszę mi wierzyć – zaglądałam i nic podobnego. Pod łóżkiem znalazłam jedynie spinkę do włosów i długopis. W tym roku wygrałam sprawę z „Faktem”. Co za utalentowani ludzie tam pracują! Znają się nawet na ginekologii, bo niedawno stwierdzili u mnie ciążę. Przez pół roku mogłam z „Faktu” wyczytać, w którym jestem miesiącu i z kim. Z podobną głupotą już cztery razy walczyłam w sądzie. I choć nie należało to do przyjemnych doświadczeń, za każdym razem sprawy wygrywałam. Wolałabym jednak już nie mieć tego rodzaju przygód. Będę wdzięczna za wreszcie danie mi spokoju i zajęcie się jedynie moją sztuką. Zawsze przecież można mnie skrytykować za rzekomą fałszywą nutę. Natomiast domagam się zostawienia mojego życia mnie.

Obraz

Gdyby tego rodzaju gazetki nie posługiwały się zmyśleniami, dawno już czekałaby je
plajta...

I to jest właśnie niedobre w naszym systemie wolnego rynku. Dorastałam w przekonaniu, że słowo drukowane ma niepodważalną wartość, jest prawdziwe, można je odłożyć, potem przeczytać jeszcze raz i znowu mieć przekonanie, że czyta się prawdę, a tymczasem do publicznego rozpowszechniania dostało się coś, co odbiera wiarygodność wszystkim mediom. I nie ponosi się odpowiedzialności za naruszenie czyjejś reputacji, spekulowanie faktami i domysłami, posługiwanie się kłamstwem dla podtrzymania sensacji jedynie w celach zysku. Bez zastanowinia, jakie są potem tego koszta, blizny na sferze kontaktów z otoczeniem, komplikacje rodzinne i osobiste dramaty.

Ile siły trzeba mieć, aby znosić gazetowe wścibstwo i napastliwość?
W zasadzie siła nie jest aż tak bardzo potrzebna. Wystarczy mieć bliskich i przyjaciół, którzy potrafią przekonać, że człowieka stać na to, aby żył w świecie wypełnionym mądrymi i przyjaznymi ludźmi.

A co Pani zrobi, jeżeli w jakiejś chorej na głupotę gazecie napiszą, że w czasie burzy ta wiedźma Kayah latała na miotle dookoła domu? Potraktuje Pani to jako dowcip czy jako napastliwość?
Jako wyróżnienie. Bycie wiedźmą, a na dodatek zasobną w miotłę, która lata, to wyróżnienie, które może mi tylko pochlebić. Poza tym słowo „wiedźma” pochodzi od słowa wiedzieć, taka jest jego entymologia, a wiedza akurat nigdy jeszcze nikomu nie zaszkodziła.Bo ja wiem? Różnie to na świecie z konsekwencjami „nieuprawnionej” wiedzy bywało.

A propos tego świata – często Pani wyjeżdża, rozgląda się tam, potem wraca, też się rozgląda i co widzi w kraju swojego urodzenia? Jak wypada porównanie?
Wypada jak przez okno. To taka okolicznościowa złośliwość. No bo jak można cokolwiek z czymś porównywać, jeżeli pozwalamy rządzić ludziom, z których sami się śmiejemy? Dotychczas nigdy nawet nie myślałam, że obok mnie wyrastają ludzie, którzy nie godzą się na to, by inni mogli myśleć inaczej niż oni. Ten brak tolerancji w demokratycznym kraju jest przerażający. Gdy czasami zastanawiam się nad tym, ogarnia mnie poczucie klęski.

Nie wygląda Pani na taką, która byłaby skłonna za długo leżeć na łopatkach... Bo nie leżę. Zapisałam się do Partii Kobiet, założonej przez niezwykle inteligentną kobietę, za jaką uważam Manuelę Gretkowską. Ponieważ mężczyźni nie dają sobie rady ze zwalczaniem przesądów, więc nadszedł czas na kobiety. To Manuela jest autorką zdania: „Nieprawdą jest, że mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. Mężczyźni są z kobiety!”

Pozostaje więc zapytać, w jakich jeszcze sytuacjach czuje się Pani bezsilna mimo zasobów energii, tak na oko „często odnawialnej”? Bezsilna czuje się wobec agresji, chamstwa i głupoty. Nie wiadomo jeszcze, co jest gorsze, ale na pewno jedno z drugiego wynika. Agresja budzi z kolei agresję we mnie. Brak tolerancji wyzwala beznadzieję, człowiek zaczyna wątpić już we wszystko. Najchętniej uciekłoby się gdzie pieprz rośnie, ale przecież to nie rozwiązuje sprawy.

* POZNAJ WDZIĘKI KAYAH >>
*
Pozostaje śmiech. Czy umie Pani śmiać się z siebie? Nie tylko umiem, ale nawet lubię. Dzięki takiej postawie wyjmuję broń z ręki tym wszystkim, którzy tylko czekają na to, żeby się pośmiać ze mnie. Śmiechem zdejmuję mnóstwo ciężaru ze swoich barków i dzięki temu mogę się swobodnie wyprostować.

No to sylwetkę mamy z głowy! A co z twarzą?
Kosmetyki mają znaczenie dopiero wtedy, jeśli jesteśmy konsekwentni i regularni. Sama wierzę w antyalergiczne kremy, balsamy do ciała i pilingi. Zresztą nieprzypadkowo zostałam właśnie ambasadorem kosmetyków AA firmy Oceanic, z którą rozpoczęłam długoterminową współpracę. Wierzę także w sprawczą moc zapachów. Sen jest świetnym kosmetykiem. W ogólnym rozrachunku jednak sami zapracowujemy sobie na to, jak wygląda nasza twarz. Na twarzy odbija się nasz stosunek do świata i ludzi. Osoby tolerancyjne i życzliwe wyglądają o wiele młodziej niż ludzie o prokuratorskiej duszy. Towarzyszy mi nadzieja, że w związku z tym, o czym przed chwilą wspomniałam, będę miała okazję ładnie się starzeć. Szkoda tylko, że okoliczności życia codziennego zmuszają nas często do zbyt szybkich reakcji na różne problemy. Potem okazuje się, że wypadliśmy głupio tylko dlatego, że zabrakło czasu na myślenie. Ale tempa życia chyba nie uda się już zwolnić. Jednak żeby zakończyć nutą optymizmu dodam, że „czas nas uczy pogody“!

Dziękuję za rozmowę.
Ewa Prandota

Obraz
Źródło artykułu:WP Facet
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)