CiekawostkiHannibal Lecter żyje!

Hannibal Lecter żyje!

Potwór z Florencji w ciągu czterech lat – 1981-1984 – zabił czternaście osób. Jak wykazało dziennikarskie śledztwo, należy mu też przypisać cztery inne zbrodnie. Śledztwo policyjne poszło zupełnie inną drogą i choć w jego wyniku zapadły trzy wyroki, to należy przypuszczać, że prawdziwego sprawcy dotąd nie znaleziono.

Sprawa stała się najdłuższym, a zarazem najdroższym śledztwem w historii włoskiej kryminalistyki. Policja i specjalnie powołany oddział karabinierów dokładnie sprawdziły ponad sto tysięcy potencjalnych podejrzanych. Ponad tuzin z nich trafiło za kratki. Wypuszczano ich jednak po kolejnych morderstwach Potwora.

Hannibal Lecter żyje!
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

18.09.2009 | aktual.: 18.09.2009 17:56

Florencja trzęsła się od plotek i pomówień, które zrujnowały życie wielu niewinnym ludziom. Niektórzy z nich popełnili nawet samobójstwo lub usiłowali je popełnić. Ciała ofiar również nie zaznały spokoju – prokuratorzy zarządzali ich ekshumacje. Dochodziło do rzekomych otruć. Zwyrodniały morderca wysyłał pod adresem policji i prokuratury paczki z fragmentami ciał.

Żeby śledztwo pchnąć naprzód posuwano się do podkładania fałszywych dowodów. Kompromitowani przez prasę prokuratorzy bezwzględnie mścili się na dziennikarzach, oskarżając ich nie tylko o utrudnianie śledztwa. Starali się nawet wykazać, że morderstwa inspiruje grupa satanistów, w skład której wchodzą również dziennikarze. Dochodzenie rozrastało się, przenosiło do innych miast. Przeradzało się w nowe dochodzenia, które prowadzili nowi policjanci i prokuratorzy.

Dwaj dziennikarze – Włoch i Amerykanin, prowadzący śledztwo dla swoich gazet, bardzo dokładnie zbadali wszystkie dostępne informacje. Na tej podstawie doszli do wniosku, że wszystko zaczęło się o wiele wcześniej niż przypuszczała policja. Według nich korzenie tej sprawy sięgały do roku 1951, kiedy to na Sardynii zazdrosny mąż zabił kochanka swojej narzeczonej. W obowiązującego na Sardynii tzw. kodeksu barbagijskiego miał do wyboru albo wypędzić ją z domu, albo zabić mężczyznę.

Stał się on wiele lat później jednym z głównych podejrzanych. Prokuratorzy doprowadzili nawet do jego skazania, ale sąd apelacyjny oczyścił go z zarzutów. Niemniej dziennikarskie śledztwo wykazało jego związek z późniejszymi zbrodniami Potwora. Miał być wśród tych, którzy w 1968 roku za zdradę zabili parę kochanków. Morderstwa dokonano z beretty kaliber 22, w obecności sześcioletniego dziecka – syna ofiary i jednego z zabójców. Oskarżono jednak tylko męża, jego wspólników nie wykryto. Trafił do więzienia na czternaście lat.

Mąż ofiary złożył co prawda wtedy obciążające głównego podejrzanego zeznania, ale niemal natychmiast je wycofał. Beretta miała być jego własnością, lecz jeśli o nią chodzi, to mąż nie potrafił powiedzieć, co się z nią stało. Twierdził jakoby wyrzucił ją gdzieś do rowu, ale śledczy nie chcieli dać temu wiary. Kto bowiem wyrzuca broń, która może się jeszcze przydać?

Jasnym było, że mąż nie jest Potworem. Odsiadywał jeszcze wyrok, kiedy zaczęły się pierwsze morderstwa. Poza tym nie grzeszył inteligencją, więc niemożliwym było, żeby sam zaplanował zabójstwo swojej żony. Policja wzięła więc pod lupę jego znajomych. I ten trop okazał się zły, bowiem Potwór uderzył znowu. Uderzył także i wtedy, kiedy aresztowano głównego podejrzanego.

Dziennikarze opublikowali zebrane przez siebie materiały i wystąpili w programie telewizyjnym. Stało się to pretekstem do ich przesłuchania. Amerykaninowi doradzono od razu w ambasadzie jak najszybszy powrót do Stanów. Wyjechał i okazało się, że zrobił to w samą porę – Włocha aresztowano. Zarzucono mu nie tylko utrudnianie śledztwa, ale także próbę podrzucenia fałszywych dowodów oraz udział w grupie, na której zlecenie Potwór mordował swoje ofiary. Jeden ze śledczych forsował ideę, że inspiratorami mordercy są możni i bogaci obywatele Florencji.

Włocha traktowano gorzej niż szefa mafii. Wsadzono go do pojedynczej celi, trzymano o chlebie i wodzie i nie dopuszczono do niego adwokata – pod pretekstem, że będzie usiłował za jego pośrednictwem porozumieć się z kimś na zewnątrz. Nie prowadzono go też pod prysznic, widać prokurator chciał, by wygląd dziennikarza zrobił odpychające wrażenie na sądzie.

Sąd jednak nie dał się nabrać na tak tanią sztuczkę. Dziennikarz spokojnie dosłownie zmiażdżył wszystkie zarzuty, sąd nie wahał się ani chwili i wypuścił go na wolność. Obaj dziennikarze mogli w końcu wydać książkę o Potworze z Florencji. Wskazali w niej na kogoś, kto od 1968 roku przewijał się przez sprawę. Na sześcioletniego wtedy syna niewiernej żony. W 1983 roku był aresztowany za nielegalne posiadanie broni. Kiedy wyjechał na jakiś czas z Florencji, w paśmie zbrodni Potwora nastąpiła przerwa. Zdobycie decydującego dowodu – beretty – uniemożliwiła jednak policja, zarzucając dziennikarzom próbę jego podrzucenia.

Wszystko wskazuje więc na to, że prawdziwy Potwór z Florencji nie był nawet przez chwilę obiektem zainteresowania policji. Od ostatniego jego morderstwa minęły 24 lata, ale kto wie, czy nie zaatakuje znowu. Jeśli jest nim ten, na kogo wskazują dziennikarze, to ma dopiero 41 lat. A seryjni mordercy mają to do siebie, że tak łatwo nie rezygnują i swój zabójczy proceder potrafią podjąć na nowo nawet po wielu latach.

Źródło artykułu:WP Facet
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (24)