DziewczynyJaskinie śmierci

Jaskinie śmierci

None

Jaskinie śmierci

1 / 11

Jaskinie śmierci

Obraz

Akcja nurkowa w jaskini Zimnej przeszła do historii polskiej speleologii. Przecież to nie jest normalne, gdy nagle umiera na serce wysportowany, dwudziestoparoletni człowiek. Dopiero dzisiaj, po kilkudziesięciu latach, Jerzy Grodzicki po raz pierwszy opowiada o tym, jaka mogła być prawdziwa przyczyna tragedii w Syfonie Ogazy. Zero widoczności – sto procent paniki Po dziesięciu godzinach eksploracji Lebecki był zmęczony, głodny i przemarznięty. Nurkował w tzw. „mokrym” kombinezonie z pianki neoprenowej. Gdyby udało mu się przepłynąć przez syfon, znalazłby się niebawem w łatwych, wyjściowych partiach jaskini.

Tylko kilka metrów zalanego wodą korytarza. Może myśl, że jest już tak blisko wyjścia na powierzchnię, spowodowała dekoncentrację, a w rezultacie – śmierć? Bo właśnie w chwilę po tym, gdy Lebecki zanurzył się pod wodą, zdarzyło mu się coś, czego nie mógł przewidzieć. Moment przerażającej, śmiertelnej paniki. – Używałem wówczas – wspomina Grodzicki – skafandra o innej konstrukcji, która już wówczas była mocno przestarzała. Ten skafander, tzw. „suchy”, składał się z bluzy, spodni i kaptura z maską, łączonego z resztą ubioru metalowym kołnierzem. W „suchym” kombinezonie mieściło się sporo powietrza, więc trzeba go było solidnie obciążać pasem z ołowianymi obciążnikami o wadze kilkunastu kg.. Szedłem po stropie na czworakach, brzuchem do góry. Widoczność – zerowa. Jakby się nurkowało w mleku. Nagle, po przebyciu w ten sposób kilku metrów, uderzyłem głową w ścianę. W ścianę, której w tym miejscu „nie miało prawa być”!

2 / 11

Jaskinie śmierci

Obraz

Dalszej drogi nie było! Macając naokoło rękami, wyczułem ścianę również z prawej i lewej strony, a także z dołu. Wyglądało tak, jakbym nagle znalazł się w wielkiej beczce, nie mając pojęcia, gdzie znajduje się jedyne wyjście. Przyznaję, że w takiej sytuacji można wpaść w panikę. Tylko że ze mną dzieje się pod wodą coś dziwnego: woda mnie uspokaja i wycisza. Zacząłem więc analizować sytuację W pierwszej kolejności sprawdziłem, czy to, co mam w ręku, to na pewno lina-poręczówka.

Chciałem się upewnić, czy to jest właśnie ta jedna, jedyna lina, która może wyprowadzić mnie na powierzchnię. Bo przecież zmysły są omylne. Naciągając rękami poręczówkę, opuściłem się półtora metra w dół. W ten sposób wydostałem się z kieszeni, w którą prawdopodobnie wpłynął także Lebecki. Dalej już bez przeszkód mogłem przesuwać się pod stropem w kierunku końca syfonu. Minutę później wychodziłem z wody w salce, gdzie oczekiwali pozostali uczestnicy wyprawy. Śmierć w pułapce Jak zginął Romuald Lebecki? Sekcja wykazała, że nie miał wody w płucach.

A więc nie było to utonięcie. Śmierć nastąpiła na skutek nagłego zatrzymania pracy serca. Dodatkowe zagrożenie stanowił fakt, że Lebecki oddychał czystym tlenem, podawanym przez aparat tlenowy. A nie powietrzem, jak przy nurkowaniu w akwalungu. Nurkowanie w aparatach tlenowych jest niebezpieczne.

3 / 11

Jaskinie śmierci

Obraz

Już na głębokości kilku metrów może wystąpić tzw. narkoza tlenowa, która jest objawem zatrucia mózgu. Okoliczności zwiększające zagrożenie to niska temperatura wody, wyziębienie, zmęczenie. Gdy rozpoczynał swoje ostatnie nurkowanie, jego sytuacja spełniała wszystkie te niekorzystne warunki. Kilka metrów dalej, może już w stanie narkozy tlenowej, odniósł wrażenie, że znalazł się w pułapce. Jego serce nie wytrzymało napięcia. Na podniesiony przez Grodzickiego alarm (mieli telefon przewodowy) na poszukiwanie Romka ruszył jego brat, Sławek Lebecki.

Nie minęły nawet trzy minuty, gdy wyciągnął go z wody. Podejmując reanimację kolegi, Grodzicki nie przypuszczał, że reanimuje martwego człowieka. Akcja ratunkowa w Bystrej Aleksej Petrujkić był jednym z najlepszych jugosłowiańskich grotołazów i płetwonurków. W lutym 1987 roku przyjechał do Zakopanego, aby dopomóc polskim grotołazom w pokonaniu V syfonu Bystrej. Miał nurkować w dwójce z Andrzejem Bałasem. Był gościem, uchodził za doświadczonego płetwonurka, więc jako pierwszy zanurzył się w syfonie. W kryształowo czystej wodzie widać było światło jego wodoszczelnej latarki, zanurzające się coraz głębiej. Ale w tej wodzie, dotąd tak czystej, pod wpływem ruchów płetwonurka podnosiły się coraz większe chmury osadów. Petrujkić ustalił z Bałasem, że po tym pierwszym, najwyżej dwudziestominutowym rekonensansie wróci na powierzchnię. Nie wrócił nigdy.

4 / 11

Jaskinie śmierci

Obraz

Rozpoczęła się akcja ratunkowa, która trwała prawie miesiąc i objęła w sumie kilkaset osób w kilku krajach. Jerzy Grodzicki kierował tą akcją w jej drugiej połowie, gdy stało się jasne, że trzeba sięgnąć po nietypowe, dotychczas nigdy w Polsce nie stosowane rozwiązania. Już następnego dnia (16 lutego), wojskowym samolotem przylecieli z Warszawy doświadczeni płetwonurkowie: Marek Rekus i Andrzej Blacha.

Dwa razy zanurzali się w mętnej jak mleko wodzie syfonu. Na głębokości 12 metrów doszli do dna syfonu i stwierdzili, że lina – poręczówka, rozciągnięta przez Petrujkicia, znika gdzieś za pregięciem korytarza. Dalej nie odważyli się płynąć. Z gliniastych ścian studni, rozmiękczonych falowaniem wody i bąblami powietrza, co chwila odrywały się mniejsze i większe kamienie, grożąc przygnieceniem ludzi do dna. Dwa dni później w V syfonie nurkowali jugosłowiańscy przyjaciele Petrujkicia, którzy z hasłem „na ratunek” przejechali bez zatrzymywania się przez kilka krajów. Także oni potwierdzili opinię Polaków: nurkowanie w tych warunkach grozi śmiercią kolejnych ratowników.

5 / 11

Jaskinie śmierci

Obraz

W tej sytuacji Grodzicki zaproponował, ni mniej ni więcej, aby wypompować wodę z syfonów przy pomocy elektrycznych, górniczych pomp o wielkiej wydajności. W ciągu dwóch dni sprowadzono ze Śląska pompy, kable energretyczne, węże strażackie – w sumie kilka ton sprzętu. Gdy polskie pompy okazały się zbyt mało wydajne, sprowadzono z Niemiec szwedzkie pompy o zwiększonej wydajności. W ciągu kilkunastu dni udało się w ten sposób osuszyć trzy syfony. Ale nawet po kilku dniach pracy pomp w V syfonie, po usunięciu z niego kilku tysięcy metrów szesciennych (równowartość kilku basenów pływackich), poziom wody opadł zaledwie o 7 centymetrów. Stało się jasne, że gdzieś tam we wnętrzu góry znajdują się nieprzebrane zasoby wody, których nie da się wyczerpać przy pomocy żadnych pomp.

Ale to właśnie dzięki pompom nastąpiła wymiana wody w V syfonie. Chmury osadów znikły. 13 maja francuscy ratownicy, najlepsi na świecie specjaliści nurkowania w jaskiniach, zeszli na dno V syfonu. Ich aparaty powietrzne były wyposażone w specjalne butle o średnicy dwa razy mniejszej niż normalna. A mimo to, aby przecisnąć się przez wąskie przegięcie, na dnie syfonu, kapitan Serge Horvath zdjął na moment z pleców swój aparat nurkowy. Za zwężeniem popłynął ciasną rurą o trójkątnym przekroju. Dziesięć metrów dalej zobaczył w świetle latarki ciało Jugosłowianina. Gumowa maska była zerwana z twarzy, końcówka węża oddechowego wyjęta z ust, obie butle opróżnione z powietrza. Tułów nurka, jego głowa i nogi były oplątane zwojami linki – poręczówki.

6 / 11

Jaskinie śmierci

Obraz

10 metrów do życia Dlaczego utonął Aleksander Petrujkić? Także w tym wypadku wieloletnie doświadczenie jaskiniowe dopomogło Grodzickiemu w rozwikłaniu tej zagadki. Płynąc w dół syfonu, Petrujkić rozciągał za sobą linkę-poręczówkę, którą rozwijał z woreczka przy pasie. Linka zwisała luźno w wodzie. Gdy postanowił wracać, przeżył nieprzyjemne zaskoczenie – przezroczysta przed chwilą woda zrobiła się mętna jak mleko.

To było coś całkowicie odmennego od czystych wód Adriatyku, w którtych zazwyczaj nurkował. Aby ułatwić sobie drogę powrotną, zaczął ściągać linkę-poręczówkę W pewnym momencie linka zaklinowała się w ciasnej, trójkątnej szczelinie u góry stropu. To normalka, bo podczas jaskiniowych eksploracji liny klinują się niemal bez przerwy. Gdyby w tym momencie Petrujkić nie stracił głowy, opuściłby się na dno korytarza i macając rękami, znalazłby dalszy ciąg korytarza. Po przepłynięciu 10 metrów mógł dotrzeć do przegiecia i rozpocząć wynurzanie. Przecież miał zapas powietrza wystarczający na godzinę nurkowania! Stało się inaczej. Wycofując się tyłem, Petrujkić zaplątał się w luźne zwoje linki, którą przed chwilą sam wyciągnął. Szamocąc się z linką, próbował ją przeciąć nożem. Bez powodzenia. Nóż wypadł mu z ręki.

7 / 11

Jaskinie śmierci

Obraz

W pewnym momencie napięta linka prawdopodobnie strąciła mu z twarzy maskę. Nawet w tym momencie nie musiało to jeszcze oznaczać katastrofy. Przecież właśnie na taką okoliczność przygotowują się płetwonurkowie, zdzierając sobie dla zabawy maski z twarzy podczas nurkowania. Ale co innego robić to w ciepłym morzu czy basenie, a co innego nabrać wody do nosa w jaskini na głębokości kilkunastu metrów. Gdy lodowata woda przedostała się Petrujkiciowi do tchawicy, jego los był już przesądzony. W ataku gwałtownego kaszlu wypuścił ustnik, zachłysnął się wodą. Zanim stracił przytomność, musiał czuć, jak lodowaty chłód wypełnia mu płuca.

Naukowe pasje odkrywcy W latach 80. polskich grotołazów coraz bardziej ciągnęło w świat. Ekploracja jaskiń – jedyny rodzaj „działalności podziemnej” tolerowany przez władze – dla wielu młodych ludzi otwierała możliwość otrzymania tak bardzo wówczas cenionego paszportu służbowego. Grodzicki, któremu władze ludowe wystawiły etykietkę „nieszkodliwego anarchisty”, nie miał większych problemów z otrzymaniem takiego paszportu. Eksplorował jaskinie w tzw. „demoludach”, Austrii, Jugosławii, Hiszpanii, Ekwadorze, na Kubie i nawet w Australii. W 1992 roku zawędrował na Wyspę Wielkanocną.

Zajmował się tam rewaloryzacją olbrzymich kamiennych posągów moai. Był świadkiem, jak japońska ekspedycja za pomocą ogromnego dźwigu, specjalnie w tym celu sprowadzonego na wyspę, ustawiła w stojącej pozycji 70-tonowy posąg. W czasie wolnym od pracy Grodzicki z czystej ciekawości penetrował otwory pochodzenia wulkanicznego, którymi są podziurawione urwiste, klifowe wybrzeża wyspy. Jeszcze jeden potop

8 / 11

Jaskinie śmierci

Obraz

Jerzy Grodzicki wyjechał do Peru jako członek Andyjskiej Misji Archeologicznej Instytutu Archeologii UW. Włoscy archeolodzy potrzebowali geologa, który mógłby im pomóc w badaniach przeszłości geologicznej płaskowyżu Nazca. Jest to obszar pustynny, otoczony z trzech stron górskimi łańcuchami Andów. I co ciekawe – jest płaski jak stół. Powierzchnia tego obszaru wynosi kilka tysięcy km2, jego długość – ok 60 km.

Naukowców od dawna intrygował fakt, że na zboczach doliny Rio Nazca, kilkadziesiąt metrów nad jej obecnym poziomem, znajdują się osady i namuliska jakby pozostawione przez rzekę. I dopiero pod tymi osadami odkrywane są ruiny osiedli, wybudowanych prawie półtora tysiąca lat temu przez przedstawicieli kultury Nazca. Czyżby ślad jeszcze jednego wielkiego, lokalnego potopu? Po wykonaniu badań terenowych Grodzicki stwierdził, że liczącą ponad 4000 km2 powierzchnię płaskowyżu ukształtowały ogromne spływy gruzowo­-błotne, zsuwające się ze stoków Andów. Jak to możliwe, jeśli klimat w tym rejonie jest tak suchy, że przez kilkanaście lat poziom opadów nie przekracza tu 2 milimetrów rocznie?

A, to już sprawa zjawiska klimatycznego zwanego El Nino, który raz na kilkaset lat potrafi spowodować w tym regionie prawdziwy potop. W ciągu kilku dni spadają wtedy 3?–?4 metry deszczu, wywołując lawiny błotne, osuwiska i powodzie. Ostatnia taka katastrofa, spowodowana przez El Nino, zdarzyła się na przełomie 1982/83 roku w północnym Peru i Ekwadorze, a więc kilkaset kilometrów na północ od Nazca.

9 / 11

Jaskinie śmierci

Obraz

Grodzicki wykrył też, że na terenie płaskowyżu Nasca miały miejsce co najmniej trzy spływy gruzowo-błotne, przedzielone kilkusetletnimi okresami bardziej stabilnego klimatu. Dopiero na powierzchni osadów ostatniego spływu, który utworzył się na przełomie X i XI wieku, zaczęły powstawać petroglify, czyli ryty naskalne. Są tak wielkie, że tylko z wysokości kilkuset metrów można stwierdzić, co przedstawiają.

Według oceny polskiego podróżnika, powstały one w czasach, gdy na tych terenach Inkowie zaczęli budować zręby swego imperium. Grodzicki przypomina, że Inkowie stworzyli typowo rolniczą cywilizację, a ich systemy nawadniające nie miały sobie równych w całej Ameryce Południowej. Resztki tych kanałów jeszcze dzisiaj widać na zboczach Andów. Aby wytyczyć i zbudować ogromną sieć kanałów nawadniających, Inkowie potrzebowali kadry wykwalifikowanych geodetów i mierniczych. Te kadry należało gdzieś wyszkolić. W jaki sposób? Prowadząc naukę mierniczych w odpowiednim terenie. – Petroglify z Nasca – uważa Jerzy Grodzicki – to po prostu pozostałości po „ćwiczeniach terenowych”, wykonywanych przez przyszłych inkaskich geodetów i mierniczych, którzy już kilkaset lat temu potrafili wytyczać idealnie równe linie na przestrzeni wielu kilometrów. Pozostaje jeszcze pytanie, dlaczego ludzie nie wiedzą o tych rewelacyjnych hipotezach polskiego naukowca.

10 / 11

Jaskinie śmierci

Obraz

– No cóż? – dr Grodzicki nie ma złudzeń. – Tak już jest, że na ogół prawda naukowa słabo się sprzedaje. Trudno w niej o sensację, dlatego interesuje tylko nielicznych specjalistów. Owszem, wydałem na ten temat niskonakładową książkę naukową (ale tylko po hiszpańsku), wygłosiłem kilka referatów na międzynarodowych konferencjach, napisałem kilka artykułów w prasie popularno-naukowej – i tyle. Poza tym ja zawsze posługiwałem się logiką i rozumem jako narzędziami poznawczymi, byłem i jestem wyznawcą teorii ewolucji i nie wierzyłem w kreacjonizm. Gdybym w swej pracy „udowadniał”, że latające smoki i dinozaury mogły żyć równocześnie z ludźmi (a petroglify z Nazca prowokowały niektórych „naukowców” również do takich wniosków!), to zapewne dziś byłbym „sławnym i cenionym” autorytetem naukowym.

Geolog w jaskini
Dlaczego grotołazi wchodzą do jaskiń, dlaczego narażają się na wszystkie te niebezpieczeństwa? Dla większości jest to po prostu przygoda, jedno z tych wyzwań, ktore tak lubią podejmować młodzi ludzie. Inni traktują speleologię jak specyficzną gałąź sportu: można tu bić rekordy głębokości, można ścigać się w szybkości schodzenia na dno jaskini i wychodzenia z niej. Dla niektorych – i do nich należy Jerzy Grodzicki – speleologia daje jedyną w swoim rodzaju możliwość badań naukowych, prowadzonych we wnętrzu ziemi. Ci ludzie są biologami, archeologami, hydrologami, klimatologami, ale przede wszystkim geologami. Tak jak Jerzy Grodzicki. Z tą różnicą, że Grodzicki, ze swoim doktoratem z geologii, mógłby uchodzić za specjalistę w niejednej z wymienionych tu dziedzin nauki.

11 / 11

Jaskinie śmierci

Obraz

Pokonać syfon!
Jaskinia Bystra interesowała Grodzickiego od wielu lat. Wejście do tej jaskini to niewielki otwór w zboczu góry, oddalony zaledwie kilkasety metrów od schroniska na Kalatówkach. Charakterystyczną cechą Jaskini Bystrej są tzw. syfony, czyli korytarze w kształcie litery U lub V, w najniższej części zalane wodą. Syfony mogą mieć długość zaledwie kilku metrów, ale także kilkudziesięciu lub nawet kilkuset metrów. Czasem wystarczy przenurkować przez taki korytarz, aby otworzyć drogę do dalszych, nieznanych części jaskini.

To mogą być całe kilometry nowych korytarzy, którym odkrywcy zazwyczaj nadają nazwy według swego uznania. Może stąd bierze się tak wielkie zainteresowanie speleologów eksploracją syfonów? W latach 1973?–?74 pod kierunkiem Jerzego Grodzickiego kolejne wyprawy odkryły i pokonały cztery syfony Jaskini Bystrej, zaglębiając się na kilkaset metrów w głąb góry. Maciej Piotrowski

Komentarze (0)