Trwa ładowanie...
13-06-2007 12:40

Michał Figurski i jego cięty język

Michał Figurski i jego cięty język
dh9onwg
dh9onwg

Mało kto, o tym wie, ale – niezależnie od panującej mody na bliźniactwo – Michałów Figurskich jest dwóch. Jeden bezlitośnie „jedzie” na antenie „Antyradia”, uprawiając, jak to delikatnie zdarzyło mu się nazwać „radiową krotochwilę”, a drugi jest zdyscyplinowany, zorganizowany i wrażliwy. Kwiatka nie podepcze, ani nie opluje, a w kinie czy przy słuchaniu muzyki często się wzrusza.

Urodziłeś się w Moskwie. Skąd ten pomysł?
Nie pamiętam, jak na niego wpadłem, bo oddychałem wtedy jeszcze rybim sposobem. A tak naprawdę było to tak: mój tato wyjechał w delegację i zapoznał w banku bardzo piękną Rosjankę. Para tak się w sobie zakochała, że pokonała wszelkie przeszkody i stworzyła małego Michałka. Urodziłem się w Moskwie, w maju, a już po trzech miesiącach zostałem przeszmuglowany do Polski. Władze radzieckie miały sprytny plan, aby uczynić ze mnie Michaiła Zbigniewowicza. To się mojemu ojcu, stuprocentowemu Polakowi, nie spodobało i przemycił mnie, jak torbę kokainy do ojczyzny. Ku radości wielu i ku rozpaczy, miejmy nadzieję, nielicznych. Taak.

Liceum kończyłeś w Libanie. Jak to się stało?
Zostałem wywieziony wbrew mojej woli do Bejrutu, gdzie mój ojciec przebywał na kontrakcie.

Czy przy wyraźnym sprzeciwie?
Tak, bo przecież musiałem zostawić w Polsce cały swój świat – szkołę, kolegów, podwórko. To nie jest takie łatwe, jak się ma 12 lat. W Libanie skończyłem amerykańską szkołę średnią i mieszkałem do 16 roku życia, kiedy nagle – w środku roku szkolnego, ponownie wbrew swojej woli – zostałem przerzucony przez góry libańsko-syryjskie do Damaszku, a stamtąd do Polski. To był 1989 rok. W Libanie trwała wojna domowa, a w Bejrucie sytuacja zaogniła się na tyle, że rodzice podjęli decyzję o przewiezieniu mnie do kraju.

dh9onwg

Nudne pytanie: Jak to doświadczenie wpłynęło na twoje życie, na to, kim teraz jesteś?
Wpłynęło na pewno. Zastanawiałem się nad tym kilka razy. Po pierwsze podróże kształcą...

... Tylko ludzi wykształconych.
O, to mnie pewnie nie wykształciły, bo wtedy byłem jeszcze bardzo niewykształconym, krnąbrnym dzieckiem, które miało problemy w szkole.

Ponawiam nudne pytanie.
Wyjazd do Libanu był dla mnie jakąś traumą. Znałem angielski na poziomie „I have a dog”, a zostałem wrzucony do szkoły z językiem wykładowym angielskim. Nie wiem, jakim cudem mnie przyjęli. Przeszedłem wprawdzie przyspieszony, wakacyjny kurs angielskiego, ale jak mnie na dzień dobry zapytano na historii, po angielsku, o Waszyngtona, miałem napisać na angielskim wypracowanie na temat spędzania czasu, a na matematyce rozwiązywać zadania z ułamkami po angielsku, to było straszne. Przez pół roku żyłem w koszmarnym świecie. Nie było tam żadnego Polaka, żadnego kolegi. Pierwszego dnia zsikałem się w majtki. A miałem 12 lat. Jak to się stało? Zgubiłem gdzieś mój słowniczek polsko-angielski, z którym się nie rozstawałem, i nie potrafiłem zapytać, gdzie jest toaleta. To znaczy potrafiłem, ale zanim mi to wytłumaczono i zanim doszedłem do tego przybytku, to zdążyłem... Nie zdążyłem. Miałem łzy w oczach! Jako 12-letnie dziecko przeszedłem poważny egzamin po pierwsze z języka migowego, a po drugie z survivalu. Także
społecznego, bo spotkałem się z inną mentalnością, wszystkie dzieci dookoła były czekoladowe, na powitanie mówiły „Marhaba”, a ja... czułem się jak murzyn w Murmańsku czy wielki biały miś. Miałem nawet ksywę „Bdyr Abjad”, co znaczy biały niedźwiedź. Na pewno te lata nauczyły mnie radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Jako dziecko nie wiedziałem, jak zyskiwać zaufanie, jak zawiązywać przyjaźnie.

Masz w Libanie znajomych?
Mam. Są ludzie, z którymi się spotykam się. Nie byłem od tamtej pory w Libanie, ale zamierzam odwiedzić stare kąty podczas najbliższych wakacji. Bardzo zżyłem się z ludźmi poznanymi w Bejrucie i zostałem zaakceptowany. Pobyt na obcej ziemi nauczył mnie pewnego rodzaju wazeliniarstwa w celu uzyskania określonych efektów.

Może mądrości życiowej?
Raczej trochę cwaniactwa. Takiego, które wiąże się z socjotechniką. Musiałem się nauczyć rozumieć ludzi bez słów i wysyłać komunikaty.

dh9onwg

Rozumiesz ludzi bardziej? Dostrzegasz szybciej?
Moja żona twierdzi, że jestem dobrym socjologiem. Potrafię szybko ocenić (wstępnie i czasami się mylę, bo nie jestem przecież Panem Bogiem) sytuację i określić charakter danej osoby.

I w ten sposób oceniłeś, że Iwan jest pedałem?
Słuchaj, z tym Iwanem... Jak się w Super Expresie i Fakcie kończą rozbierane zdjęcia Foremniakowej, pijanego Szyca, okradzionego Krawczyka i rozwodzącego się Wiśniewskiego, to się szuka wśród vipów drugiej kategorii (nie chcę oczywiście nikogo obrazić) – sprawdza się, czy Dowbor nie złamał sobie ręki, czy jakiś aktor telenoweli nie zaparkował przypadkiem na miejscu dla inwalidy, a na sam koniec, jak i te tematy się wyczerpią, zaczyna się zmyślać.

Ale powiedziałeś, że Iwan jest pedałem.
Wymieniłem go w ciągu kilkunastu nazwisk. Pierwsze było moje, potem Wojewódzkiego, kilku naszych znajomych i Iwan też się pojawił.

dh9onwg

To jest czy nie?
Nie wiem i nie interesuje mnie to. Tamta wypowiedź była tylko żartem wpasowanym w konwencję audycji.

A Kuba Wojewódzki?
Jego preferencje też mnie nie interesują. Utrzymujemy naszą znajomość na poziomie zawodowym.

W mediach funkcjonujecie niemal jako małżeństwo.
To prawda. W końcu razem jeździmy walcem drogowym po wszystkich garniturach w kraju. Jesteśmy towarzyszami broni, ale daleko nam do związku małżeńskiego. Mann nie jest mężem Materny.

dh9onwg

Tak poważnie traktujesz słowa?
To zależy. Jeżeli rozmawiam o czymś poważnym, o czymś, co jest mi bliskie, drogie, od czego zależę ja sam czy moja rodzina, to bardzo ważę słowa. Natomiast zawodowo, poza pełnieniem funkcji kierowniczej, jestem szalonym showmanem.

Rozdzielasz te funkcje?
To są dwie różne bajki. Jako dyrektor programowy „Antyradia” jestem trybem w maszynie pewnej małej, ale zawsze korporacji, a jako prowadzący rano „Antylistę” jestem nieodpowiedzialnym kpiarzem, który codziennie sięga do pokładów swojej zmęczonej o poranku osobowości i skromnego intelektu, aby zabawić ludzi przy radioodbiornikach.

Nie uważasz, że bawienie ludzi poprzez kpinę z innych jest pójściem na łatwiznę?
Czuję się trochę rozgrzeszony, bo każdy dowcip na czyjś temat zaczynamy od żartowania z siebie samych. Poza tym, pod każdym podpisuję się własnym imieniem i nazwiskiem. Nie uprawiam anonimowej kanonady pod pseudonimem madzia17. net

dh9onwg

Ludziom brakuje dystansu...
... Tym, którzy mają ze sobą problemy. Ich prywatna mania prześladowcza każe im interpretować wszystko, co słyszą przeciwko nim. To choroba! W programie rozmawiamy o osobach publicznych, które w naszym kraju nie do końca rozumieją, że z racji zajmowanej pozycji są poddawane notorycznej ocenie otoczenia. Nie jesteśmy jednak karzącą ręką sprawiedliwości, tylko obserwatorami tego, co dzieje sie w tym kraju. Komentujemy absurdalne sytuacje, zachowania i osoby nie po to, aby zrobić komuś na złość. Za pomocą krzywego zwierciadła, w którym się przeglądamy sami dyskredytujemy pewną zgnuśniałość i niedorzeczność, z którą przeciętny Polak ma do czynienia na każdym kroku. Nie tworzymy faktów. Życie, prasa, Internet i telewizja są kopalniami adekwatnych dla „Antylisty” informacji.

Czytujesz plotkarskie portale?
Nie. Zdarzyło mi się to tylko po tej sprawie z Iwanem. Przeczytałem ze 400 obraźliwych postów na swój temat.

Wzruszyło cię to?
Nie będę udawał, że mam nerwy ze stali, a moje ego jest obudowane betonowym murem...

dh9onwg

Czyli dopuszczasz do siebie myśl, że jako osoba publiczna też podlegasz kontroli „społecznej”?
Mogę demokratycznie udzielać na to pozwolenia, ale to niczego nie zmienia. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie, a gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Żyję z pełną świadomością tego, że moje zachowanie będzie bezlitośnie weryfikowane. W Internecie ludzie jednak robią to anonimowo, a ja kpiąc i wytykając podpisuję się swoim imieniem i nazwiskiem. Jestem przygotowany na poniesienie wszelkich konsekwencji.

Pojawiły się takowe?
Kaskada plugastw w Internecie. Zresztą, tu zadziałała zasada: pod każdą dobrą informacją pojawia się jedna dobra, a pod złą – dziesięć jeszcze gorszych. To wynika z polskiej mentalności. Wszystko dla polskiego widza i słuchacza jest wtórne. Polacy są wiecznie niezadowoleni, każdy jest za gruby, za brzydki, za bogaty, zbyt pewny siebie, udało mu się, bo daje dupy na lewo i prawo, uprawia przekupstwo i kumoterstwo. Jakby tym wszystkim się przejąć, to ludziom mającym ochotę tworzyć, z pewnością odebrałoby się chęć działania i twórczą ekspresję. Przeciętny Polak najpierw upija się ze szczęścia przed telewizorem oglądając mecz, talk-show czy serial, a potem spotykając swojego idola na ulicy pokazuje mu środkowy palec. Przez lata ten naród był karmiony zjadliwą krytyką bogatego kapitalizmu, aby unaocznić wszystkim, jaka wspaniała jest polska bieda. I tak nam już zostało. Polska interpretacja powiedzenia „od miłości do nienawiści jest jeden krok” to ukamieniowanie kochanka w chwili orgazmu. Udzielając się w mediach
staję się częścią tego bagienka i mam tego absolutną świadomość.

Czy grzebiąc w Internecie w poszukiwaniu wpadek, nie czujesz się, jak śmieciarz?
Nie, bardziej jak myśliwy.

Rybak, który łowi kalosze zamiast ryb?
A kto uprawia szlachetne dziennikarstwo? Dla posła Wierzejskiego Sekielski i Morozowski grzebią się w gównie, dla Dody Elektrody każdy dziennikarz, który napisze złą recenzję jej płyty jest gównojadem, a dla polityków PiS – każdy, kto osiągnął sukces zawodowy w ciągu minionych 50 lat. Punkt widzenia zawsze zależy od punktu siedzenia. Znam mnóstwo ludzi, którzy traktują to, co robię co rano, jak doskonałą rozrywkę. Rozumieją ten dystans, który prezentuję uprawiając swoją antenową krotochwilę. Nie pozostawiam złudzeń, że to wszystko odbywa się w oparach absurdu. Trudno uwierzyć w to, co mówimy, bo na głowach mamy czapki z dzwoneczkami i wiatraczkiem.

Ale przecież każdy może zrobić coś głupiego i żeby tak zaraz na niego z jęzorem?
Jasne, że każdy ma prawo do wyczyniania głupot, ale to nie oznacza, że mam siedzieć cicho. Taka jest konwencja programu. Stolarz robi stoły, a ja jestem od tego, żeby takich wpadek szukać i przerabiać je na show.

A dlaczego nie szukasz miłych i pożytecznych rzeczy, które można pochwalić?
Od tego są inni dziennikarze. Każdy zajmuje się swoim obszarem. Sa tacy, którzy robią „Warto rozmawiać”, inni „Tydzień na działce” albo „Urzekła mnie twoja historia”, a ja robię „Antylistę”.

Nie uważasz, że możesz czasami kogoś niesłusznie zdyskredytować?
Nie. Pamiętam audycję, w której z Kubą udającym panią Jolantę Kwaśniewską zadzwoniliśmy do sklepu w Kazimierzu Dolnym, gdzie rzekomo Kwaśniewscy postawili dom. Narzekał, że rura się zepsuła, a ja udawałem Aleksandra, który jest pijany i grilluje, więc nie ma czasu pomóc żonie. To nie ma nic wspólnego z dyskredytowaniem czy wyszydzaniem. Rozmawiałem z panią Jolantą, która słyszała ten gag i była nim rozbawiona. To przecież ekstremalna niedorzeczność, więc trudno mówić o dyskredytowaniu. Jak robiliśmy audycję o Jacku Kurskim zadzwoniliśmy do weterynarza i powiedzieliśmy, że potrzebujemy wykastrować bullteriera, bo trochę się rzuca. Nie my nazwaliśmy Jacka Kurskiego bullterierem prawicy, a on sam może ewentualnie obruszyć się za psie porównanie. Łatkę chamstwa najczęściej przypinają nam ludzie, którzy nigdy nie słyszeli naszej audycji. Mówi się, że używamy wulgaryzmów, że linczujemy bogu ducha winne osoby. Nasi słuchacze nie podzielają takiej opinii. Nam płacą za to, abyśmy bawili ludzi, dostarczali rozrywki, a
nasze niestandardowe sposoby wywołują kontrowersje i tego jestem świadomy. Ta nadinterpretacja często nakręca skandal wokół audycji, ale nie mam nic przeciwko temu.

Prezentujecie absurdalny dowcip dla ludzi inteligentnych.
W mediach panuje przekonanie, że przeciętny Polak jest idiotą, dlatego że widz rzekomo chce festiwali i disco polo, słuchacz – umpa umpa, a czytelnik musi mieć duże zdjęcia, najlepiej z podpisem, bo tekstu nie zrozumie. Gdybym tak myślał, nigdy nie stworzyłbym „Antyradia”, które jest rozgłośnią przegadaną i ma dziennikarzy oraz audycje kierowane do osób myślących i zaangażowanych. Z kolei „Antylista” jest poranną jazdą po meandrach polskiego piekiełka. Ma odkleić ludzi od porannych problemów i uświadomić im, w wesoły i niestandardowy, jak na radiowe realia sposób, ich wrodzone krytykanctwo....

Ale Wy non stop krytykujecie!
No tak, ale my robimy to w pewnym określonym celu. Mam nadzieję, że jesteśmy w pewnym sensie jak Tytus de Zoo, który bawi, uczy i wychowuje. Wbrew temu, co się mówi, nie mamy społecznych kompleksów.

Kpisz cały czas?
Jasne, że nie. Oszalalłbym ze soba, nie mówiąc o bliskim otoczeniu. Szaleństwo jest tylko antenowe. Tam możemy z Kubą brukać swoje nazwiska i kpić ze swoich rodzin. W pewnym sensie dajemy ludziom poczucie, że są lepsi od nas. A oni czekają na momenty, kiedy ja dowalę Wojewódzkiemu czy on będzie śmiał się z kochanków mojej żony. Takie strzały wywołują lawinę zachwyconych komentarzy. Bo ludzie kochają naszą walkę na słowa. To bardzo pomaga, kiedy kończą się tematy w prasie.

A wzruszasz się czasami? Potrafi cię zachwycić kwiatek na ulicy?
Myślisz, że ja po tym kwiatku przejdę i jeszcze go opluję? To trochę straszne, że prosisz mnie o udowadnianie mojej wrażliwości... Mam opowiedzieć, że wzruszam się w kinie, słucham Brahmsa i cenie francuski impresjonizm? Interesuje mnie wiele rzeczy w życiu. Moje hobby nie nazywa się: „komu-by-tu-dzisiaj- -przysrać”. Wychodząc ze studia „Antyradia” prowadzę normalne życie, jak wszyscy. Jestem normalnym facetem, mającym swoje problemy, zmartwienia, kompleksy, zachwyty, euforie. Mam swoje zdanie. Zdarza się, że mówię na antenie coś, co stoi w sprzeczności z moimi poglądami „prywatnie”, a robię to dlatego, że wiem, jakie jest zapotrzebowanie moich słuchaczy. To, kim jestem w trakcie trwania „Antylisty” nie może mieć wpływu na to, jakim jestem człowiekiem po wyjściu ze studia.

Czasami jednak ciężko wyjść z roli.
Miałem taki moment w życiu, kiedy zacząłem być ofiarą samego siebie. Wszystko krytykowałem i wciąż narzekałem, tak jakbym ciągle siedział w radiowym studiu. Moi bliscy szybko mi jednak uświadomili, że ze wszystkiego się nabijam i wszędzie szukam dziury w całym. Zacząłem więc poważnie pracować, żeby od tego uciec i jestem na dobrej drodze. Jestem szczęśliwy także w życiu osobistym, więc nie mam powodów do frustracji. Wprawdzie lubię dworować sobie z otoczenia, mam niewyparzony jęzor i ciężkie poczucie humoru, ale ci, którzy mnie znają, akceptują to. Nie mam także problemów z powiedzeniem „przepraszam”, kiedy widzę, że się zagalopowałem.

Masz swoich mistrzów-kpiarzy?
Wychowałem się na Mannie i Maternie, których bardzo szanuję i cenię, chociaz swoimi ostatnimi dokonaniami bardzo starali się zmienić moje zdanie. Gdybym miał szukać guru, to byliby to oni. Czytam Vonneguta, Irvinga, uwielbiam humor Howarda Sterna. Złośliwa ironia zawsze mnie pociągała. Wydaje mi się, że czasami jest trudniejsza od prostolinijnego sprzedawania swojego światopoglądu. Nie tak łatwo komentować rzeczywistość przez krzywe zwierciadło tak, aby być zrozumianym, docenionym i jednocześnie nie przekroczyć pewnej granicy.

Są rzeczy, których byś nie powiedział?
Oczywiście, że tak. Robimy show i uprawiamy gadustwo niekontrolowane, ale jest jeszcze marketing. Muszę tak kalkulować i sterować audycją, żeby nie zrażać do siebie ludzi, a raczej ich przekonywać. W myśl tej zasady są rzeczy, których nie powiem na antenie. Dbam też o własny wizerunek. Nie chcę, żeby ktoś uważał mnie za wulgarnego idiotę, który przedstawia fakty w sposób, który nie pozostawia wątpliwości, że chodzi wyłącznie o czystą złośliwość i szokowanie na siłę.

Marzy ci się, aby „Antyradia” słuchał każdy?
Mamy pierwsze miejsce wśród lokalnych rozgłośni w Warszawie i trzecie w Katowicach, gdzie ludzie są bardziej konserwatywni. To powód do dumy. Sukces „Antyradia” jest jednak wynikiem tego, że nie jest stacją dla wszystkich. Niektórzy snobują się na słuchanie „Antyradia”, bo nie jest komercyjne, to niegrzeczne dziecko eteru. My, trochę na tym snobizmie jedziemy. Ta niekomercyjność czyni nas często bardzo komercyjnymi.

A jak ci się pracuje w telewizji?
Występuję w charakterze producenta programu „Czule granie” w TV4. Poniosłem na początku porażkę, bo wziąłem się za coś, o czym nie miałem pojęcia, ale otrzymałem szansę i kredyt zaufania. Na początku nie wiedziałem, czy montaż jest dobrze zrobiony, prowadzący dobrze oświetlony, czy kamerzysta dobrze kadruje. Uczę się tego jednak, a do porażek jestem przyzwyczajony. Tak jak do tego zsikania jako 12-latek. Jestem mistrzem robienia złego wrażenia na początku. Trochę, jak samochód, którym jeżdżę – SsangYong, z którego snob może szydzić, dopóki się nim sam nie przejedzie. Gdy zaczynałem w Krakowie w RMF-ie byłem wyklętym i nadętym, ufarbowanym warszawiakiem. Jak zaczynałem w Radiu 94 (obecnie „Antyradio”) mówili mi, że robię beznadziejny program i to radio nie ma przyszłości. Nie wróżono mi kariery ani szybkiej, ani udanej. Wolę jednak zaskakiwać ludzi pozytywnie niż negatywnie. Sądzę, że potrafię się poprawiać i uczyć. Program telewizyjny, z wielu powodów zaczął się nie najlepiej. Pomysły na program muszę stale
weryfikować, testując je, niestety, na żywym organizmie: co będzie fajne, a co jest brakiem dobrego smaku. To ewoluuje.

Dlaczego nie prowadzisz programu sam?
Mój ulubiony zarzut, jaki słyszę na swój temat to ten, że mam parcie na szkło. Ludziom się wydaje, że chodzę po telewizjach i próbuję wyprosić sobie jakiś program. A to nie tak. Zostałem zaproszony na kilka castingów i miałem propozycje prowadzenia własnego show, ale po licznych próbach doszedłem do wniosku, że się najzwyczajniej do tego nie nadaję. Każdy urodził się w jakimś celu, a ja nie przyszedłem na świat, aby stać się gwiazdą telewizji. Nie lubię siebie na ekranie. Mam wrażenie, że gdybym zobaczył siebie w telewizji, następnego dnia w „Antyliście” nie zostawiłbym na sobie suchej nitki. Jestem sybarytą. Nie lubię robić rzeczy, które nie sprawiają mi przyjemności. Występowanie przed kamerą mi jej nie sprawia, ale bycie po drugiej stronie – coraz bardziej tak. Życzymy więc przyjemności wszelkiej maści.

Dziękuję za rozmowę. HANNA ¯URAWSKA

dh9onwg
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dh9onwg