Trwa ładowanie...
22-11-2013 15:19

"Zabijałem tylko komunistów". Polski najemnik, który wypowiedział wojnę "czerwonej zarazie"

"Zabijałem tylko komunistów". Polski najemnik, który wypowiedział wojnę "czerwonej zarazie"Źródło: TVP
d2n2cdp
d2n2cdp

"Milion ukłuć szpilką może i słonia obalić"- to, wypowiedziane przez Mao Tse Tunga, zdanie uczynił swoim życiowym mottem i obrócił je przeciwko komunizmowi. "Wziąłem sobie te słowa do serca i spędziłem życie na kłuciu swoją prywatną szpileczką sowieckiego słonia" - mówił, kiedy jako dojrzały już mężczyzna, udzielał wywiadu Telewizji Polskiej, która kręciła dokument o niezwykłym życiu polskiego bohatera. "Ten słoń sczezł. Smród z tego trupa roznosi się po wielu krajach europejskich. Ludzie, strzeżcie się trupiego jadu"- przestrzegał wówczas.

Dziś Polska powoli budzi się z komunistycznego letargu i przypomina sobie o ludziach, dla których walka z sowieckim reżimem stanowiła istotę egzystencji. Dla wszystkich tych, którzy walczą o oczyszczanie pamięci zbrukanej przez komunistów, postać Rafała Gan-Ganowicza powinna stanowić pierwszego pośród wywyższonych. Jego odwaga, bezkompromisowość i skrajnie antykomunistyczna postawa zasługują na olbrzymi szacunek. Dziś, kiedy mija 11. rocznica jego śmierci, postać tego wielkiego, choć nieco zapomnianego, polskiego bohatera trzeba postawić w jednym szeregu z watahą NSZ-owskich wilków, armią AK-owców i całą rzeszą tych, którzy walczyli o wyzwolenie świata spod jarzma komunizmu.

Młodość i pierwsze spotkanie z "obcą cywilizacją"

Rafał Gan-Ganowicz pochodził z rodziny o korzeniach tatarskich, która posługiwała się herbem Rawicz. Urodził się w 1932 roku w Wawrze, który to w tym czasie nie należał jeszcze do Warszawy. Wojna zastała jego rodzinę w stolicy. To właśnie w Warszawie zginęła matka chłopaka. Od zabłąkanej, niemieckiej kuli. W czasie wojny Gan-Ganowicz stracił oboje rodziców. Ojciec zostawił go w jednym z kanałów, w którym warszawiacy ukrywali się przed niemieckim okupantem i poszedł walczyć w powstaniu. Nigdy nie wrócił. Najpewniej zginął, choć wojaczkę miał "we krwi", bo przez pewien czas był żołnierzem Legii Cudzoziemskiej. Kiedy zginął jego ojciec, Rafał Gan-Ganowicz miał 12 lat. Stratę odczuł wyjątkowo boleśnie. Wspominał później, że nie wiedział, co ze sobą zrobić, był kompletnie zagubiony. Nie miał żadnej rodziny, do końca wojny tułał się po zniszczonej stolicy, starając się przetrwać. Wkrótce po raz pierwszy zetknął się z komunizmem. Stało to się wówczas, kiedy Armia Czerwona wkroczyła do Warszawy. Wspominał później,
że te pierwsze spotkania z sowieckim wojskiem były dla niego niczym "spotkanie z inną cywilizacją". Gan-Ganowicz mówił, ze przemarsz Armii Czerwonej przez Warszawę kojarzył mu się z barbarzyńskim, niszczącym pochodem, którego nie mógł zapomnieć do końca życia. Paradoksalnie, to właśnie komuniści wkraczający do stolicy nauczyli go antykomunizmu: "Czego Sowieciarz nie mógł ukraść, to niszczył. Dlaczego tak strasznie niszczyli? Czyżby pchała ich do tego zazdrość? (...) A może natura sowieckiego żołnierza, zniszczonego wódką? Nie wiem. Ale barbarzyństwo sowieckie pamiętam."

"Nienawidziłem ich. Za prześladowanie patriotów, za mordowanie AK-owców, za "zaplutego karła reakcji""- pisał później. Od 1948 roku rozpoczął pracę w konspiracji, kolportując ulotki i malując antykomunistyczne napisy na murach. To, co dzisiaj brzmi niewinnie, wówczas było olbrzymim ryzykiem. Dla tych młodych ludzi, często jeszcze dzieci, które miały odwagę przeciwstawić się sowieckiemu reżimowi, kara była tylko jedna. Ubecy nie mieli skrupułów - złapany na konspiracji młody człowiek kończył z kulą w głowie. Dlatego, kiedy w 1950 roku Urząd Bezpieczeństwa wpadł na trop organizacji, do której należał Gan-Ganowicz, 18-letni wówczas mężczyzna postanowił uciekać ze stolicy. Wiedział, że musi zniknąć z miejsca, w którym był znany. Początkowo liczył na to, że uda mu się dostać do Wrocławia, gdzie chciał udawać repatrianta ze wschodu. Los chciał jednak inaczej. Podczas próby ucieczki z Warszawy Gan Ganowicz zauważył, że cały dworzec kolejowy kontrolowany jest przez milicję i pracowników Urzędu Bezpieczeństwa.
Podjął błyskawiczną decyzję - postanowił wydostać się z Polski. Schowany pod jednym z wagonów, dotarł aż do Berlina Wschodniego. Swoją ucieczkę wspomniał później tak: "Śmierci się nie bałem, otrzaskałem się z nią podczas Powstania Warszawskiego, gdzie widziałem ją co krok. Ale nie jestem bohaterem, nie chciałem trafić do ubeckich piwnic. Wiedziałem, co oni robią z ludźmi. Bałem się tortur. Bałem się, że mógłbym się z czymś wygadać. Postanowiłem, że żywy się nie oddam. Miałem Waltera, wiedziałem, że żywy im się nie oddam". Na szczęście udało mu się wydostać z kraju.

d2n2cdp

Pomarańcze na berlińskich gruzach

Gdy wydostał się z wagonu, wiedział jedynie, że jest w Berlinie. W zasadzie w tym, co po wojnie zostało z niemieckiego miasta. Nie wiedział, gdzie iść i do kogo się udać. Postanowił dostać się do Berlina Zachodniego. Nie wiedział oczywiście tego, jak tam trafić - szedł więc cały czas prosto, w jednym kierunku. Podpowiedziała mu ulica, a konkretnie stragan, na którym pierwszy raz od 1939 roku zobaczył... pomarańcze. To tak poznał, że jest już w zachodniej części miasta. Poszedł do najbliższego komisariatu i powiedział, że jest Polakiem. Przez ten berliński komisariat trafił do obozu dla uchodźców, który mieścił się w kontrolowanym przez Amerykanów fragmencie Berlina. Pierwszą noc na wolności, paradoksalnie, spędził w więzieniu. W obozie przebywał półtora roku. "Piliśmy spirytus apteczny. Nocne rozmowy ludzi z nienormalnego państwa. Żołnierzy z obozu zwycięzców, w obozie kierowanym przez zwyciężonych. Byłem najmłodszy. Od nich czerpałem naukę o Polsce i świecie, jakiej nie dałaby mi żadna szkoła" -
wspominał. Podobnie jak żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych wierzył, ze "zachód" nie pozwoli na okupację Polski przez Rosjan i nie odda naszego kraju w ręce Stalina. Zaciągnął się więc do Polskich Kompanii Wartowniczych, które powstały przy armii amerykańskiej w Berlinie. Młody i naiwny wówczas Gan-Ganowicz wierzył, że będzie to początek konstruowania polskiej armii na zachodzie, nowe "legiony Dąbrowskiego". Tak się oczywiście nie stało, ale Polak nie rozstał się z wojskiem. Wyjechał do Francji, tam zdał maturę, przeszedł szkolenie dla komandosów organizowane przez NATO i ukończył studia oficerskie. Patent podporucznika dostał od generała Władysława Andersa. Czekał, aż pozwolą mu walczyć z tym, co nazywał "czerwoną zarazą". Okazja przyszła w 1960 roku.

Polska walka z "czerwoną zarazą" na Czarnym Lądzie

Kiedy gazety francuskie zaczęły informować o wojnie w Kongu, gdzie rząd wspierany przez Związek Radziecki i Chiny zwalczały opozycję, antykomunizm Gan-Ganowicza nie pozwolił mu na bierność. Polak wsiadł do pociągu i pojechał do Brukseli, gdzie w ambasadzie zgłosił się jako ochotnik. W Brukseli zaciągnął się do wojsk Mojżesza Czombego, premiera Konga i przywódcy secesyjnej Katangi, który do pomocy w walce z rządem Patryka Lumumby ściągał fachowców i najemników z Europy. W Afryce Rafał Gan-Ganowicz dowodził jednym z batalionów, walcząc ramię w ramię razem z innymi polskimi najemnikami, takimi jak Józef Swara, Kazimierz Topór-Staszak i Stanisław Krasicki. Walka w Afryce dla tych ludzi była przedłużeniem ich walki z sowietyzacją w Polsce, a antykomunizm - niemal drugą narodowością.

Rafał Gan-Ganowicz sytuację w Kongu opisywał tak: "Agenci komunistyczni w pierwszej fazie podburzyli motłoch (...) Krew zaczęła się lać strumieniami. Gwałcono i mordowano kobiety (...) Sztachety płotu okalającego koszary udekorowano białymi dziećmi (...) Ze szczególną gorliwością znęcano się nad zakonnicami i misjonarzami. W tym samym czasie komunistyczni emisariusze docierali do plemion żyjących w dżungli i wchodzili w kontakt z plemiennymi czarownikami (...) Rżnąć białego - było hasłem, które odpowiadało im szczególnie. (...) Uzbrojone przez Sowiety plemiona zajmowały miasta i plantacje (...) Odurzeni przez czarowników haszyszem wojownicy prześcigali się w krwiożerczości i okrucieństwie. Przez Sudan szły transporty sowieckiej broni."

Rozkazy były proste - wojska Czombego miały przywracać ład i porządek, wbrew obawom czarnoskórej ludności i "porządkować" Kongo. Sytuacja nie była prosta. Wspierani przez sowietów zwolennicy Lumumby byli świetnie uzbrojeni. Biali najemnicy byli niezbędni - musieli zarządzać wojskiem, dawać przykład i odpowiadać za organizację armii. Straty były olbrzymie - ginęło 500 bojowników rocznie, czyli 25% ich ogólnego stanu - wielokrotnie więcej niż np. w Wietnamie. Walka z odurzonymi narkotykami przeciwnikami była o tyle ciężka, że wszyscy najemnicy mieli świadomość, że z reguły są to niewinni ludzie, których okrutnie zmanipulowano. Przykładem tego, jak bardzo wpływano na umysły Afrykanów była jedna z akcji Gan-Ganowicza, podczas której ujęto jednego z "czarowników". Pojmany szaman był nagi, odurzony narkotykami, mówił tak niezrozumiale, że nie sposób było niczego się dowiedzieć. Na szyi miał zawieszony woreczek, w którym był... dyplom uniwersytetu w Pradze. Pojmanym okazał się być Mchawi Mukundu, "czerwony
czarownik", sowiecki agent szkolony w Leningradzie, generał armii rewolucyjnej.

(fot. TVP/YouTube)

d2n2cdp

Po śmierci Lumumby ONZ wysłało wojska do Konga, a te rozpoczęły walkę z wojskami Czombego, które wspierane przez najemników z Europy. Secesję Katangi udało się spacyfikować, a to, co nazywano "misją pokojową" zakończyło się sukcesem. Proklamowano Ludową Republikę Kongijską, a władzę przejął wspierany przez Chiny Christophe Gbenye. Część Konga pozostała w rękach komunistów. Czombe wrócił do Europy, a w Madrycie odnalazł go Rafał Gan-Ganowicz. W porozumieniu z generałem Andersem zaproponował organizację korpusu polskich najemników. Do realizacji pomysłu niestety nie doszło - Czombe został uprowadzony do Algierii, a tam zmarł, w tajemniczych i niewyjaśnionych okolicznościach. Oficjalnym powodem śmierci był atak serca.

Walka trwa

Gan-Ganowicz wrócił do życia wśród cywili, ale jego antykomunistyczna natura i zew przygody nie pozwoliły na zbyt spokojne życie._ "Lepiej przeżyć jeden dzień jak lew, niż żyć jak zając (...) Błagałem boga wojny o jeszcze jedną przygodę"_ - pisał. Niespokojna natura wzięła górę i Polak wkrótce wziął udział w walkach na terytorium Jemenu, który również zagrożony był tym, co Gan-Ganowicz nazywał "czerwoną zarazą". Genezą konfliktu był bunt oficerów przeciwko imamowi Al-Badrowi, który zakończył się wezwaniem na pomoc socjalistycznego dyktatora Egiptu - Gamala Abdela Nasera. Egipt podjął interwencję w Jemenie Północnym, choć koszt zaangażowania był bardzo wysoki, a dodatkowo - wojska egipskie nie były przygotowane do partyzanckiej walki. Dodatkowo, pogorszyły się stosunki Egiptu z Arabią Saudyjską, która wspierała stronę imama Al-Badra. Choć w 1965 roku podpisano ugodę pomiędzy Egiptem a Arabią Saudyjską, to walki w Jemenie z udziałem egipskich oddziałów się nie zakończyły. Antykomunistyczną partyzantkę w
Jemenie szkolili Europejczycy, a egipskiego generała Abdullaha as-Sallaa wspierali rosyjscy doradcy. Choć zadaniem Gan-Ganowicza było głównie szkolenie Beduinów, to on sam najlepiej czuł się w trakcie walki. Zwłaszcza, że w końcu mógł znów stanąć naprzeciw Armii Czerwonej. Ta motywacja była taki silna, że odziały "łowców czołgów", szkolone przez polskiego oficera, odnosiły wielkie sukcesy. Sam Gan-Ganowicz zbombardował Dom Partii, budynki rządowe, posterunki milicji i radzieckie koszary. Przede wszystkim udało się jednak jednoznacznie udowodnić zaangażowanie Związku Sowieckiego. Sytuacja była niezwykle symboliczna. W rzeczywistości wojna toczyła się w dalekim od Polski, arabskim państwie, w którym stawką były rzeczy zupełnie inne niż ukochana przez Gan-Ganowicza ojczyzna. Dla Polaka liczyło się jednak tylko to, że na przeciwko stała Armia Czerwona.

(fot. TVP/YouTube)

d2n2cdp

To właśnie oddział dowodzony przez polskiego najemnika zestrzelił Miga21, w którym leciał pułkownik Kozłow, pełniący wówczas funkcję sowieckiego doradcy wojskowego. Pułkownik miał przy sobie cały spis personelu radzieckiego pracującego w Jemenie. Nie można było dłużej okłamywać ONZ, że Związek Sowiecki nie jest zaangażowany w ten konflikt. "Kraj pozostał republiką. Ale niekomunistyczną.(...) Na początku 1970 roku wydalono "doradców" sowieckich.(...) Zamknięto sowiecką bazę w Al-Hudejda (...) W jakimś tam maleńkim stopniu jest w tym i moja zasługa." - wspominał Gan-Ganowicz. Opuścił Jemen w 1969 roku i był to ostatni konflikt zbrojny, w jakim wziął udział. Nie był to jednak koniec wojny z komunizmem. Walka trwała nadal, przybrała tylko inną formę.

"Milion ukłuć szpilką może i słonia obalić"

Po powrocie z Jemenu Rafał Gan-Ganowicz został zagranicznym przedstawicielem Solidarności Walczącej oraz korespondentem Radia Wolna Europa, gdzie używał pseudonimu Jerzy Rawicz. Pseudonim taki przyjął na polecenie ludzi zarządzających radiem. "Głównie po to, żeby nie dawać pretekstu generałowi Kiszczakowi do krzyczenia, że najemnik pracuje w "Wolnej Europie"" - wspominał. Do ojczyzny wrócił w 1997 roku, zamieszkał w Lublinie, gdzie podjął współpracę z Fundacją Młoda Demokracja.

Zmarł 22 listopada 2002 roku, poświęcając całe swoje życie walce z komunizmem, który uważał za najgorszą zarazę tego świata.

Zdjęcia wykorzystane w artykule pochodzą z filmu dokumentalnego "Pistolet do wynajęcia, czyli prywatna wojna Rafała Gan-Ganowicza", zrealizowanego przez Telewizję Polską, a cytaty z książki pt. Kondotierzy, autorstwa Rafała Gan-Ganowicza, wydanej w 1989 roku w Londynie przez Polską Fundację Kulturalną

Artur Ceyrowski

d2n2cdp
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2n2cdp