Wiecznie się spóźniasz? To może być choroba!
Kwadrans poślizgu to żadna tragedia. Pod warunkiem, że zdarza się to rzadko. Gorzej, jeśli notorycznie każesz na siebie czekać, a na wszelkie spotkania dla pewności zaprasza się ciebie o godzinę wcześniej niż pozostałych. Ale bez paniki! Nareszcie masz wymówkę, bo zdiagnozowano pierwszy na świecie przypadek chronicznego spóźnialstwa.
W biznesie spóźnianie się to oznaka braku szacunku do partnerów w interesach. Wśród gwiazd i w tak zwanych wyższych sferach jest esencją bycia trendy i udowadniania światu, że ma się prawo do wszystkiego, a inni i tak powinni być wdzięczni, że zechciało się nam pojawić. Jednak w życiu codziennym spóźnialstwo to po prostu zwykły nietakt, który najlepiej byłoby zupełnie wyeliminować. Zostawmy go kobietom.
Ale bywają przypadki nieuleczalne. Terminologia medyczna jest tu jak najbardziej na miejscu, o czym świadczy kazus pewnego Szkota. Jim Dunbar spóźniał się, od kiedy pamięta i na wszystko, co tylko można sobie wyobrazić. Do pracy, na spotkania, na wakacje, na randki (nawet te pierwsze, najważniejsze), na pogrzeby... Spóźnił się też na badanie, na którym zdiagnozowano u 57-latka chroniczne spóźnialstwo.
Bowiem problem z kontrolowaniem czasu mają przede wszystkim osoby cierpiące na nadpobudliwość psychoruchową. Jednocześnie wśród osób wiecznie spóźnionych zauważa się inne niezdrowe objawy, jak stany lękowe czy problemy z samokontrolą. W lżejszych przypadkach da się z rzeczoną dolegliwością walczyć i można nawet z tej walki wychodzić zwycięsko. Należy zatem ustalać sobie nieprzekraczalne terminy na wykonywanie obowiązków. Kontrolować, jak długo daną czynność wykonujemy i na tej podstawie szacować, ile zajmie nam uporanie się z nią. I wreszcie - starać się być wszędzie wcześniej, chwilę prędzej wyjść z domu. Jeśli będziemy nad sobą ciężko pracować, na pewno w końcu zobaczymy efekty.
Problemy z terminowością to rzecz stosunkowo powszechna, czego dowodzą ostatnie studia przeprowadzone przez Uniwersytet Stanowy San Francisco. Spośród ponad 200 przebadanych osób, aż 17 procent z nich wykazało objawy zbliżone do tych, które zaobserwowano u pana Dunbara.
Faktem jest jednak, że u mało kogo przybierały tak monstrualne rozmiary!
Ostatnio wspomniany Szkot, zaintrygowany nowym filmem Davida Bowie, postanowił wybrać się do kina. Seans zaczynał się o 19:00 i jak już się zapewne domyślacie, mężczyźnie nie udało się przybyć punktualnie. Chociaż zaznaczmy - miał tylko 20 minut poślizgu. Może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie świadomość, że na przygotowanie dał sobie aż... 11 godzin! My też zachodzimy w głowę, jak mu się to "udało"...
W żaden sposób nie mógł poradzić sobie ze swoim problemem. A przecież zawsze wiedział, która akurat jest godzina. W mieszkaniu miał superdokładny czasomierz wykorzystujący fale radiowe, z domu zaś nie ruszał się bez zegarka z przesuniętą do przodu wskazówką. Z powodu swojej przypadłości pan Dunbar stracił już niejedno źródło utrzymania. Nie winił jednak pracodawców ani ludzi, z którymi się stykał i którym przysparzał nerwów swą ciągłą niepunktualnością.
To wpędzało mnie w depresję. Nie do wiary, jak bardzo pomogła mi świadomość, że jestem chory - wyznaje dziś 57-latek. Swą historię opowiada z myślą o tych, którzy być może także cierpią na chroniczne spóźnialstwo.
Chce, by zdali sobie sprawę, że nie są beznadziejni i że nie powinni się całe życie obwiniać, ponieważ przyczyna dolegliwości jest od nich w dużej mierze niezależna.
Niektórzy badacze są jednak sceptyczni. Twierdzą, że to żadna dysfunkcja mózgu, tylko złe nawyki uczyniły pana Dunbara tak skrajnie spóźnialskim i że nie powinno się robić choroby z czegoś, co wciąż powinno uchodzić za zwykłe niedbalstwo.
GD/PFi, facet.wp.pl