FormaKról jadu

Król jadu

Tekst:Nick Leftley
Opracowanie: Tomasz Sikora, Aleksander Hepner
Zdjęcia:Colby Katz

Król jadu
Źródło zdjęć: © Maxim/Colby Katz

08.02.2012 | aktual.: 19.03.2013 11:37

Przygotuj się na spotkanie ośmiuset jadowitych węży, sześciu aligatorów oraz faceta, który śmiertelnie trujący jad potrafi zamienić w żywą gotówkę.

Trzymam w dłoniach grzechotnika i czuję paraliżujący strach. Przecież, do diabła, jestem tylko dziennikarzem, a nie jakimś szalonym Indianą Jonesem! Wąż jest cholernie silny, czuję w dłoniach, jak wygina się z dziką, pierwotną siłą. Staram się utrzymać go nieruchomo, podczas gdy z kłów gada spływają krople niebezpiecznej trucizny. Gdy wreszcie go puszczam, trzęsą mi się ręce. Kurczę, przerażające przeżycie, ale jednocześnie piekielnie... rajcujące!

Zasada bhp nr 1: ryzyko wkalkulowane

Kiedy redakcja "Maxima" zleciła mi odwiedzenie fermy węży, czyli miejsca, gdzie pozyskuje się jad gadów, spodziewałem się, że w fotelu właściciela będzie siedział niski, chudy mózgowiec w wielkich okularach i wymiętym fartuchu. Tymczasem facet, na którego patrzę, to dobrze zbudowany, sympatyczny koleś w krótkich bojówkach i solidnych butach. Carl Barden, bo tak się nazywa, jest byłym pilotem samolotów pasażerskich. W 1994 r. zamieszkał na Florydzie, założył Medtoxin Venom Laboratories i od tamtej pory z uporem maniaka "doi" węże, czyli wyciska z ich kłów śmiercionośny jad i sprzedaje go potem firmom farmaceutycznym. I choć brzmi to niezbyt przerażająco, to proces pozyskiwania toksyny z węży jest o wiele bardziej niebezpieczny, niż mógłbyś przypuszczać. Zwłaszcza dla właściciela.

- Każdą kroplę jadu wyciskam własnoręcznie z paszczy gadów, a jestem potwornie uczulony na jad węży - przyznaje Carl, gdy wchodzę do jego "biura", a w rzeczywistości laboratorium mieszczącego ponad osiemset groźnych, wijących się węży. - Po ukąszeniu wpadam we wstrząs anafilaktyczny. Moje drogi oddechowe obkurczają się i nie mogę oddychać. To co, przejdziemy się? - zaprasza mnie na spacer, jakbyśmy mieli obejrzeć zwykłe biuro, a nie pomieszczenie pełne zabójczych zwierząt.

Zasada bhp nr 2: nie jedz żółtego śniegu

- Mam 100 mokasynów miedziowców, 100 mokasynów błotnych, 50 koralówek, 85 grzechotników diamentowych, 10 okularników indyjskich, 6 kobr plujących... - Barden mówi tak spokojnie, jakby wyliczał sprzęt biurowy będący na stanie jego firmy.
- Kobry plujące? - pytam. - Nigdy o takich nie słyszałem.
- Plują ofierze jadem w oczy - wyjaśnia lekko znudzony Carl, a ja przełykam ślinę, bo w gardle rośnie mi gula strachu. Rzeczywiście, tuż obok mnie stoi pojemnik z napisem: "Plujka! - Zawsze noś okulary ochronne!".

Carl otwiera chłodnię i pokazuje mi pojemniki z jadem, który wycisnął poprzedniego dnia. Zamknięta w plastikowym pojemniczku, na wpół zamrożona trucizna wygląda jak obsikany śnieg. Właśnie w takiej postaci sprzedaje ją Carl. Firmy farmaceutyczne lub laboratoria badawcze, które kupią truciznę, rozmrożą ją, oczyszczą, a następnie poddadzą procesowi liofilizacji, czyli odciągnięcia wilgoci. Efektem końcowym będzie żółta substancja przypominająca puder. Ot, taka trucizna w proszku.

Zasada bhp nr 3: nie zbliżaj się do kobry

- Tu mieści się około kilograma sproszkowanego jadu - Carl prezentuje wypełniony po brzegi, szczelnie zamknięty słój. - Potrzeba około 10 wyciśnięć, żeby uzyskać 1 gram, który sprzedaję za około 100 dolarów. Rocznie mogę zarobić albo zaledwie 10 tys. dolarów, albo... nawet powyżej 200 tys.! - mówi Carl. - Wszystko zależy od cen surowców na rynku trucizn. Oj tak, rynek jest nieprzewidywalny, a koszty mogą cię dosłownie pożreć żywcem - dodaje, łypiąc okiem.

Tuż obok trującego jadu stoją ampułki z odtrutkami. Gdy pracuje się z tyloma gatunkami węży, trzeba mieć antidotum. Najlepiej, jeśli mamy antidotum na jad wszystkich węży, bo w szpitalach spotykane są tylko antytoksyny działające w przypadku ukąszeń popularnych gatunków.

Chwilę później spotykam Dennise Abreu, drugą najważniejszą osobę w laboratorium, i tak się składa, że bardzo atrakcyjną kobietę.
- Dwa razy zostałam ugryziona - mówi z uśmiechem. - Za pierwszym razem była to koralówka i nie było to nawet w laboratorium. Ukąsiła mnie, gdy pracowałam w ogródku.

- To było paskudne ugryzienie - potwierdza Carl. - Mocno krwawiła, a jej ramię spuchło. Wstrzyknięto jej sześć ampułek antytoksyny.

- Aż sześć? - nie dowierzam.

- To i tak niewiele - słyszę w odpowiedzi. - Gdy mocno dziabnie cię grzechotnik, ampułek może być nawet 50, a każda po 10 tys. dolarów. Ukąszenie przez węża to nie żarty!

- Teraz nie podchodź - prosi Dennise. Carl wysuwa szufladę i, szybciej niż mógłbyś mrugnąć, szalona kobra wyskakuje na wysokość pół metra! Kołysze się, rozkłada kaptur i syczy, podczas gdy Carl za pomocą chwytaka przerzuca ją na stół. Dennise dociska węża do blatu, a Carl przytrzymuje jego paszczę na krawędzi szklanego pojemnika. Po chwili z kłów jadowych tryska porcja trucizny wystarczająca, by zabić kilku mężczyzn. Zasada bhp nr 4: uważaj na ogon

- Chciałbyś mi pomóc przy kolejnym wężu? - pyta Barden i nie czekając na moje ewentualne protesty, wyjmuje z terrarium grzechotnika diamentowego - najgroźniejszego gada na kontynencie północnoamerykańskim. Mój gospodarz trzyma węża tuż za głową, ja zaś mam złapać zwierzę jedną ręką w połowie długości wijącego się cielska, a drugą tuż przy osławionej grzechotce. Obecność profesjonalisty nie jest w stanie przekonać mojego mózgu, że wszystko jest w porządku. Kurczę, trzymam w dłoniach pieprzonego grzechotnika i jestem zdecydowanie więcej niż odrobinę przerażony! Mimo że grzechotnik zabija jadem, a nie dusi, i tak jest cholernie silny. Czuję w dłoniach, jak wygina się z dziką, pierwotną siłą. Staram się utrzymać go nieruchomo, gdy Carl pobiera kolejną porcję jadu. Wreszcie zabiera mi go z rąk, a ja cały się trzęsę. Trzymanie węża to przerażające przeżycie, ale jednocześnie piekielnie rajcujące.

Wyciskamy jad jeszcze z kilku grzechotników i przechodzimy do mokasynów. Te są co prawda mniejsze i nie tak jadowite, ale też potrafią solidnie zranić. I gdy zaczynam się czuć coraz pewniej, na stole pojawia się legendarna kobra królewska. To najlepiej rozpoznawalny i budzący największy strach wąż na świecie. Gdy trzymam w rękach słynnego gada, ten natychmiast owija mi się wokół ramienia i stara się uwolnić z uścisku.

Niedawno zyskana pewność siebie zaczyna wyparowywać w ekspresowym tempie. Kilka chwil później Carl pokazuje mi wyjątkowo imponującą i zarazem niepokojącą bestię - kobrę albinosa. Gdy chwytam węża, ten chwilę walczy, ale po chwili się uspokaja. Zastanawiam się: czyżby ten wspaniały gad uznał mnie za równego sobie? Czy stałem się pogromcą bestii? Moje marzenia pryskają, gdy ten sukinsyn nagle oblewa moje ramię paskudnie śmierdzącym, płynnym kałem. I tyle z moich rojeń o szacunku. Może i stoję na szczycie drabiny ewolucji, ale dla tej kobry okazałem się nie lepszy od nocnika.

Ostatnim z węży jest ogromna kobra o biblijnym imieniu Daniel. Szczęka mi opada, gdy Carl wyciąga go z pojemnika, metr za metrem, aż w końcu potwór rozciągnięty jest na pół pomieszczenia. Kreatura jedną porcją jadu mogłaby zabić całą naszą trójkę (która zresztą cała jest potrzebna, żeby go przytrzymać). Mam ochotę być jak najdalej od jadowitego końca, ale po ostatniej przygodzie wybieram bezpieczny środek i, niezbyt rycersko, pozwalam Dennise zająć się śmierdzącym ogonem.

Zasada bhp nr 5: nie wal się w twarz wężem

Oprócz węży i jadowitych żab Medtoxin Venom Laboratories posiada również sześć aligatorów. Miła odmiana po wężach, które kąsały mojego gospodarza aż 11 razy! Obiektywnie rzecz biorąc, to dużo, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę, iż Barden wyciskał jad już ponad 300 tysięcy razy, ta "jedenastka" nie jest aż tak przerażająca.

- Jakie węże mnie dziabnęły? Policzmy... Była kobra nepalska w 1993 r., a mamba czarna w 1997. W 1999 ukąsił mnie półtorametrowy mokasyn. W 2003 dwa razy padłem ofiarą grzechotników diamentowych, a w 2004 miałem tyle samo spotkań z mambami. W sumie siedem razy wpadałem we wstrząs anafilaktyczny - wylicza Carl. Najgorszy wypadek przytrafił się temu dzielnemu facetowi w 2006 r. i był - jak na razie - ostatnim. Przenosząc grzechotnika w domu, Carl potknął się i upadł na rękę, w której trzymał węża. Siła uderzenia sprawiła, że walnął się paszczą gada prosto w twarz! Zwierzak był przerażony i wściekły - wspomina Barden.

- Wbił kły w moją gębę i za cholerę nie chciał puścić! Jeden z kłów przebił policzek i wbił się w dziąsło, drugi przeszył wargę. Musiałem użyć całej siły, by go oderwać! Toksyny powstrzymały krzepnięcie, więc sikałem krwią jak zarzynane prosię. Wybiegłem z domu, wrzeszcząc: "Ukąsił mnie w twarz! Ukąsił mnie w twarz!". Dennise zadzwoniła po karetkę. Byłem nieprzytomny przez 20 minut. Trzeba było 24 ampułek antytoksyny, żebym wrócił do żywych.

Gdy dzień zbliża się do końca, Carl zapoznaje mnie z grupką niewielkich, zupełnie niejadowitych pytonów, które włażą mi na głowę i pod koszulę. Na początku czuję się co najmniej niepewnie, ale gdy Carl i Dennise zaczynają śmiać się z mojej miny, również zaczynam rechotać. I wtedy dochodzi do mnie, że pomimo całego niebezpieczeństwa, wydatków i trudności w rozkręceniu tego biznesu, Carl jest jednym z najszczęśliwszych ludzi, jakich spotkałem. Zrealizował swoje marzenie, a człowieka, który żyje w zgodzie z marzeniami, trzeba szanować. Nawet gdy marzenie wydaje się kompletnie szalone. Tworzenie antytoksyny

Krok 1

Jad po pobraniu od węża zamraża się i wysyła do laboratorium.

Krok 2

W laboratorium jad jest oczyszczany, liofilizowany i wysyłany do firm specjalizujących się w tworzeniu antytoksyn.

Krok 3

Bardzo rozrzedzony jad jest przez 12 miesięcy wstrzykiwany w niewielkich dawkach do organizmu zwierzęcia. W przypadku grzechotnika jest to owca, a koralówki - koń.

Krok 4

Gdy organizm zwierzęcia wytworzy odporność na jad, pobierana jest od niego krew (Carl podkreśla, że zwierzę nie cierpi w czasie procesu tworzenia antytoksyny), z której wydzielane są przeciwciała.

Krok 5

Przeciwciała stanowią antidotum na konkretny jad lub są mieszane z innymi przeciwciałami i tworzą antytoksynę poliwalentną, która może być stosowana w przypadku ukąszeń wielu gatunków węży lub gdy wąż nie został rozpoznany.

Źródło artykułu:Maxim
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)