Pierwsza śmierć
Przełomowym wydarzeniem w krótkiej biografii Maruszeczki miało okazać się włamanie do mieszkania oficera straży granicznej. Wyniósł z niego przede wszystkim pistolet Sauer und Sohn (kaliber 7,65 milimetra), z którym nie rozstał się aż do feralnej styczniowej nocy w 1938 r.
Bandyta uwielbiał korzystać z broni, nawet w zupełnie niewinnych sytuacjach. Jego pierwszą ofiarą był alfons zastrzelony w parku Kościuszki w Katowicach. Mężczyzna przybiegł zaalarmowany krzykiem prostytutki uderzonej w twarz przez Maruszeczkę. Po chwili już nie żył, ponieważ bandyta wpakował w niego dwie kule. Wychodząc z parku postrzelił jeszcze przypadkowego przechodnia - był to wracający z pracy woźny miejscowego sądu, ubrany w służbowy strój, który bandycie skojarzył się z policyjnym mundurem.
Niedługo później przestępca miał "na rozkładzie" także prawdziwego policjanta. Zastrzelił bowiem funkcjonariusza wezwanego przez właścicieli krakowskiej restauracji, na którą wcześniej napadł Maruszeczko.
Kolejny policjant zginął z jego ręki w Warszawie. Maruszeczko był już wówczas bardzo znanym i poszukiwanym przestępcą. Do stolicy przyjechał z dwoma kompanami: Władysławem Sporzyńskim i Józefem Kaszewiakiem. W nocy z 16 na 17 grudnia 1937 r. na maszerującą ulicą Kruczą trójkę natknął się policyjny patrol, który rozpoznał bandytów i zaczął ich ścigać. Maruszeczko i Kaszewiak kilkakrotnie strzelili w kierunku funkcjonariuszy, zabijając jednego z nich.
Po tym zdarzeniu Maruszeczko został ogłoszony "wrogiem publicznym numer jeden". Prasa rozpisywała się o jego bezwzględności i brutalności. Wszędzie pojawiały się zdjęcie bandyty.