Trwa ładowanie...
03-01-2008 12:29

Mistrzyni olimpijska o szansach w Pekinie

Mistrzyni olimpijska o szansach w PekinieŹródło: kif
d34tvkr
d34tvkr

Rozmowa z Ireną Szewińską, byłą mistrzynią olimpijską, a obecnie wiceprzewodniczącą Polskiego Komitetu Olimpijskiego i członkinią Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego

Pani Ireno, rok olimpijski zaczynam pytaniem, jakie są nasze szanse na olimpiadzie w Pekinie?
Jeżeli chodzi o lekkoatletykę, bo z tą dziedziną sportu czuję się najbardziej związana [Irena Szewińska jest prezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki – przyp. red.], to na pewno nie będzie gorzej niż na ostatnich mistrzostwach świata w Osace. Nasi zawodnicy zdobyli tam „tylko” 3 medale, lecz w ogólnej punktacji (kwalifikacja obejmowała miejsca od I do VIII) uplasowali się na dziewiątej pozycji, co dawało powód do satysfakcji. Poza tym tyczkarka Monika Pyrek była o krok od medalu, równie blisko była miotaczka Kamila Skolimowska. Tak więc jest nadzieja, że w tym roku będzie lepiej.

Czego więc potrzeba reprezentacji lekkoatletycznej, aby powiększyć pulę medalową?
Być może tylko szczęścia, bo całą resztę, pod postacią wszechstronnej i fachowej opieki, mają zapewnioną. Wystarczy tylko trenować i zwiększać swoje olimpijskie szanse.

Na przełomie lat 50. i 60. XX wieku powstał słynny lekkoatletyczny Wunderteam, który swoimi wynikami zdołał zadziwić cały sportowy świat. Nawiązywaliśmy wtedy równorzędną walkę z największymi potęgami sportowymi – ZSRR i USA. Od tamtej pory jednak żadnemu trenerowi nie udało się stworzyć niczego podobnego...
Mamy za to indywidualności, na które warto liczyć. Natomiast do utworzenia silnego zespołu, w którym każdy zawodnik ma prawie jednakowe szanse na medal, potrzebny jest cały splot okoliczności, które nie zawsze się tworzą.

d34tvkr

Czy ma Pani na myśli również coś, co przed laty miało nazwę „masowość sportu”?
Między innymi. Im większy wybór, tym wyżej można ustawić poprzeczkę dla najlepszych konkurentów. Trzeba przyznać, że w tamtym czasie było więcej starających się o miejsca na samym szczycie.

W Pani przypadku również?
Ja zaczynałam od sportu szkolnego, ale rozgłos zdobyłam dopiero wtedy, gdy w roku 1961 pojawiłam się na warszawskim stadionie „Skry”, na jednym z „czwartków lekkoatletycznych” i wygrałam skok wzwyż.

Przypomnijmy więc, czym były te „czwartki”...
To były świetnie zorganizowane sprawdziany dla „osób z ulicy”, czyli dla nieznanych, ale skłonnych do uprawiania sportu młodych ludzi. Kto tylko chciał pokazać, że uprawia jakąś dyscyplinę sportu i że ma niezłe wyniki, miał wolną drogę do sprawdzianu pod okiem świetnych sędziów i trenerów. W każdy czwartek przyjeżdżało na „Skrę” mnóstwo młodych ludzi nie tylko z Mazowsza, ale też z całego kraju. Zgłaszali się do udziału w jakiejś konkurencji z nadzieją, że uzyskają dobry wynik i ktoś ich zauważy, a następnie zaprosi do siebie na treningi. I tak faktycznie było, bo wielu późniejszych zawodników „rodziło się” w czwartek.
To miłe, co Pani mówi. A kto Panią wtedy zauważył?
Zauważył mnie redaktor Jucewicz z „Expressu Wieczornego”. Po uzyskaniu przeze mnie 156 cm w skoku wzwyż redaktor Jucewicz napisał tak: „Wygrała wysoka, szczupła dziewczyna o ciemnych włosach i ciemnych oczach”. I chociaż oczy do dzisiaj mam niebieskie, dla mnie było to coś niezwykłego, fajnego, porywającego. Liczył się nie tylko fakt, że wygrałam, ale przede wszystkim to, że napisano o mnie w „Expressie Wieczornym”. Ojej, jaka ja byłam wtedy szczęśliwa! Później, gdy różni dziennikarze różnież pisali na mój temat, to już nie było to. Największe wrażenie zrobił na mnie tamten krótki artykuł o moim pierwszym zwycięstwie na „Skrze”.

A oczy? Co z oczami?
Zawsze były niebieskie. Nawet wytknęłam to redaktorowi, a on był tak miły, że nie tylko osobiście przeprosił mnie za brak „wrażliwości na kolory”, ale nawet napisał sprostowanie.

d34tvkr

Sprostowanie? Pani Ireno, użyła Pani słowa zupełnie nieznanego dla dziennikarzy nowej generacji. I jeszcze przeprosił! Nie do wiary. To zupełnie inny świat. A mówi się, że dopiero teraz weszliśmy do Europy...
No cóż? To nie jest kwestia „geografii”, lecz kultury.

Trudno się z tym nie zgodzić. Wróćmy na boisko. Jakie szanse utraciła dziś młodzież w porównaniu z szansami, które mieli ich dziadkowie? Strata sprowadza się do tego, że likwiduje się kluby, więc uzdolniona młodzież nie ma gdzie się podziać po lekcjach. Gdy ja trenowałam, to oprócz środków finansowych przeznaczonych na wyczyn najwyższej klasy, a więc na członków kadry, były również tak zwane środki resortowe, przeznaczone na kluby. Istniały wtedy kluby gwardyjskie zarządzane przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, kluby wojskowe, jak na przykład „Legia” Warszawa czy „Zawisza” Bydgoszcz, kluby finansowane przez Centralną Radę Związków Zawodowych, jak „Polonia” Warszawa, kluby górnicze, jak „Górnik” Zabrze, czy wreszcie kluby finansowane przez samorządy wiejskie, jak ogromna sieć Ludowych Zespołów Sportowych. Każdy chętny miał więc ogromny wybór zarówno dyscypliny, jak i klubu, na wszystko były środki finansowe, a rzesze chłopców i dziewcząt miały szanse sportowego awansu, jeżeli tylko wystarczyło dobrych
chęci.

I co z tego pozostało?
To, co widzimy, a właściwie – czego nie widzimy. Po roku 1990 skończyła się resortowa hojność, kluby zaczęły upadać jedne po drugich, młodzież straciła oparcie dla swoich zainteresowań. Co ciekawe, jako pierwsze zaczęły upadać kluby górnicze, które przedtem były najsilniejsze.
A co się dzieje z tym „czwartkowym” stadionem „Skry”, na którym czterdzieści sześć lat temu skoczyła Pani najwyżej ze wszystkich? Nic. Pozostało wspomnienie. Co gorsza, w stolicy państwa nie ma ani jednego stadionu nadającego się do treningu dla lekkoatletów. Lekkoatletyczną stolicą Polski jest dzisiaj Bydgoszcz, bo tam działaczom udało się zadbać o odpowiednią infrastrukturę, zachować dobre tradycje. Dzisiaj bardzo sprawnie organizują tam imprezy lekkoatletyczne.

d34tvkr

Co należałoby zrobić w celu poprawy sytuacji?
W tej chwili w wychowaniu sportowym brakuje pośredniego szczebla między wiekiem szkolnym a wiekiem dorosłym. W rezultacie nie ma kto szkolić zdolnych juniorów i na rozwiązanie tego problemu należałoby położyć nacisk.
Czy nie mógłby się tym zająć Polski Związek Lekkoatletyczny? Gdyby tylko było więcej pieniędzy, to owszem. Wtedy nasza opieka uległaby rozszerzeniu. Szkolilibyśmy nie stu utalentowanych sportowców, ale dwustu, a może trzystu. Ale i tak nie dorównalibyśmy dawnym klubom, które miały pod swoją opieką tysiące młodych ludzi. Teraz najlepsze wyniki mają kluby akademickie, bo mogą one liczyć na dodatkowe finansowanie, ale to nie wystarczy na odbudowanie tradycji. Tym bardziej, że młodzież ma już znacznie więcej możliwości spędzania wolnego czasu niż dawniej.

Powiem Pani, że jedną z takich możliwości stała się kulturystyka. W ostatnich latach powstało w Polsce mnóstwo klubów, tyle że zajęcia w nich są odpłatne. Na tym przykładzie widać, jak zmieniają się ludzkie upodobania.
Dodam, że sporty siłowe należą do dyscyplin bardzo „zaraźliwych”, o czym najlepiej wiedzą dwaj czołowi dawni lekkoatleci. Jednym z nich jest były mistrz Polski w pchnięciu kulą, Sebastian Wenta, a drugi to sprinter Bogdan Szczotka. Pierwszy jest obecnie wicemistrzem świata w Strongman, a drugi 3 lata temu został mistrzem świata w kulturystyce. Niestety, nikt nie wie, czy doczekają się oni startu na którejś z olimpiad… Bo te dyscypliny nie są objęte programem olimpijskim.

Dlaczego? Pytam Panią jako członkinię MKOl-u. Jest możliwość wprowadzenia na olimpiadę dyscyplin, w których Polacy należą do najmocniejszych na świecie, czy raczej nie ma?
W takich sprawach to wcale nie MKOl wychodzi z inicjatywą, ale federacje światowe dyscyplin, które pretendują do wejścia na listę dyscyplin olimpijskich.
A jak zachowa się wtedy MKOl?
Jest przepis, że na olimpiadzie ma być nie więcej niż 10 500 zawodników. A więc żeby jakąś nową dyscyplinę wprowadzić, trzeba najpierw inną dyscyplinę wyprowadzić. Stała liczba członków MKOl wynosi 115. Od jakiegoś czasu obowiązuje zwyczaj, że aby poprzeć usunięcie dyscypliny, potrzeba 50% głosów i to wydaje się być nawet „sprawą do załatwienia”. Niestety, aby wprowadzić nową dyscyplinę potrzeba aż 2/3 głosów, co jest znacznie trudniejsze do realizacji. Międzynarodowa Federacja Kulturystyki musiałaby mieć bardzo dużą siłę przekonywania, aby zdobyć tyle głosów, ile potrzeba.

d34tvkr

A czy w razie czego znalazłoby się miejsce?
Zawsze jest taka możliwość, ponieważ po każdej olimpiadzie zbiera się specjalna komisja, która naradza się, czy takie a takie dyscypliny mają zostać, czy raczej nie. Na przykład softball i baseball w Pekinie jeszcze zaistnieją, ale już na następnej olimpiadzie, w Londynie, znikną z listy olimpijskiej. W międzyczasie zastanawiano się nad wejściem rugby, squosha i kilku innych dyscyplin.

Od czego zależy akceptacja lub rezygnacja?
Przede wszystkim od popularności dyscypliny, ale są też inne kryteria, które bierze się pod uwagę. Federacja światowa, która występuje z nową propozycją, musi mieć mnóstwo przekonujących argumentów, aby komisja programowa wprowadziła taki wniosek pod swoje obrady, a następnie przedstawiła je na sesji.

Dziękuję za rozmowę.

d34tvkr

Irena Szewińska [nazwisko rodowe Kirszenstein] Na pierwszej olimpiadzie, w której brała udział (Tokio, 1964 r.) zdobyła srebrne medale za bieg na 200 metrów i skok w dal oraz złoty medal za sztafetę. Na olimpiadzie w Meksyku (1968 r.) otrzymała brązowy medal za 100 m i złoty za 200 m. W Monachium (1972 r.) zdobyła brązowy medal za 200 m. W Montrealu (1976 r.) wywalczyła złoty medal w biegu na 400 m. 50 razy reprezentowała Polskę w meczach międzynarodowych (1963–80 r.), 12 razy biła rekordy świata w sprintach. Już w roku 1974 została uznana przez międzynarodowe agencje sportowe za najlepszą sportsmenkę świata. Z wykształcenia jest magistrem ekonomii.

Mirosław Gołąb

d34tvkr
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d34tvkr