Czy nie było ci żal, że twoi rówieśnicy bawią się na imprezach, a ty musisz iść na trening?
Godziłam jedno z drugin. Miałam taki okres w życiu, że jednocześnie bawiłam się i jeździłam. W snowboar -dingu potrzebna jest koordynacja ruchów, więc trzeba było trochę potrenować na parkiecie! Pochwalę się, że dzięki temu całkiem dobrze tańczę…
Od kogo dostałaś pierwsze narty?
Od rodziców. Podobno kiedy miałam dwa i pół roku, to sama zjeżdżałam z Kasprowego. Narciarstwo mam we krwi – jestem rodowitą góralką, urodziłam się w Zakopanem i całe życie mieszkałam w Poroninie
Czy pamiętasz swoje pierwsze deski?
Były plastikowe, przypinane do kaloszy na skórzane rzemyki. Następne były bardziej profesjonalne, ale ja ich nie pamiętam, znam je tylko ze zdjęć i opowiadań.
Kto był wtedy twoim idolem?
Od kiedy pamiętam, moją idolką była Michaela Figini. Także Alberto Tomba, ale przede wszystkim Figini. Moi rodzice zaczęli mnie nawet nazywać „Figi”.
Czy ktoś wpłynął na twoją decyzję o zajęciu się zawodowo narciarstwem?
Nie pozostawiono mi miejsca na decyzję. Moja mama uprawiała narciarstwo alpejskie ponad szesnaście lat, zdobyła kilkanaście tytułów mistrzyni Polski. Tata był przewodnikiem tatrzańskim i instruktorem narciarstwa. Zawsze nas bardzo wspomagał, woził na treningi. Ostrzył narty, co było bardzo ważne. Był moją podporą przez długie lata. Kiedy już jeździłam na snowboardzie, też mi ostrzył deski. Narciarstwo zostało mi w pewnym sensie narzucone przez rodzinę.
Jaki był pierwszy medal, który zdobyłaś?
Prawdę mówiąc, medale z narciarstwa w ogóle mnie nie cieszyły. Jeździłam na nartach, bo musiałam. Jak na tamte czasy, rodzice inwestowali we mnie i w mój sprzęt sporo pieniędzy. Więc kiedy przyszłam do domu i powiedziałam, że nie będę jeździła na nartach, tylko na snowboardzie, to wybuchła prawdziwa wojna domowa. Toczyła się jednak tylko trzy miesiące. Skończyła się, kiedy zdobyłam dwa medale mistrzyni świata juniorów na Nosalu, zjeżdżając właśnie na snowboardzie. Udowodniłam rodzicom, że warto było zaryzykować.
Opowiedz nam coś o swojej szkole.
Szkoła narciarstwa i snowboardingu w Witowie działa drugi sezon, założyłam ją w zeszłym roku. Otwarcie odbyło się dopiero w styczniu, ale za to z rozmachem. W połowie marca udało nam się zorganizować zimowe zawody gwiazd. W kategorii „narty” wygrali Halina Mlynkova i Tomek Iwan. Na snowboardzie - Matylda i Mateusz Damięccy.
A ty skończyłaś na której pozycji?
Ja nie startowałam, bo nie chciałam im robić konkurencji. Brałam udział tylko w kategorii „zjazd na worze siana”, w której wystartowali wszyscy: turlaliśmy się, lądowaliśmy twarzą w śniegu…To była świetna zabawa.
Jak często organizujesz różnego rodzaju zawody?
W tym roku wymyśliłam zawody narciarsko- snowboardowe dla dzieci i młodzieży.
Szukasz nowych talentów?
Tak, na takich zawodach często znajdzie się jakaś perełka, i mam nadzieję, że do nas też przyjedzie ktoś wyjątkowy.
Czy obecnie jeździsz zawodowo?
Teraz sportowo nie jeżdżę, mam zamiar wkrótce do tego wrócić. Jestem na etapie szukania dobrego trenera i innych osób do współpracy. Prawdopodobnie będzie się to wiązać z wyjazdem za granicę. Jest to duże logistyczne przedsięwzięcie.
Twoje pierwsze zarobione pieniądze?
Oczywiście na snowboardzie.
Pamiętasz, na co je wydałaś?
Zawsze moim marzeniem było mieć konia. Moja kuzynka z Poronina miała konia, a ja nie, bo my nie mielibyśmy gdzie go trzymać, więc mama nie pozwalała na kupno. Zawsze powtarzała: „jak zarobisz, to kupisz sobie konia.” I tak zrobiłam. Był piękny, nazywał się Czersk. Tego konia już nie ma. Teraz mam araba, ale to jeszcze źrebię.
Czy jest jeszcze coś, co lubisz oprócz koni?
Uwielbiam szybkie motory, dają mi silne wrażenia. Poza tym – co bawi moich znajomych - jestem fanką tropików, ciepła i leżenia na plaży.
Snowboard na piachu?
Czemu nie? Kiedyś były nawet robione zawody na wydmach. Ja nie miałam niestety okazji startować. W końcu zrezygnowano z tego pomysłu, więc żałuję, że się nie załapałam.
Co byś chciała robić, gdybyś nie zajęła się snowboardem?
Moją drugą pasją jest nauczanie wf-u. Jestem zatrudniona na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Jest to zajęcie, które mnie też w pewien sposób spełnia.
Czy masz jakieś słowo - klucz, którego najczęściej używasz?
Mówię „na pole” zamiast „na dwór”. Jak ktoś mówi „na dwór”, to tak jakby z Warszawy przyjechał (śmiech).
Ulubiona kuchnia?
Uwielbiam włoską kuchnię – szynkę parmeńską i spaghetti. Nie lubię japońskiej – sushi, glonów, wszelkiej morskiej surowizny.
Najlepszy gadżet?
Koń, motor, dobry samochód.
Jaki, twoim zdaniem, jest polski gentleman?
Gentleman? To mężczyzna porządny, ekstrawagancki, oryginalny. Wytycza trendy. Jest osobą z wyższej półki.
Najbardziej niebezpieczna sytuacja w twoim życiu?
Gdy miałam jedenaście lat, pojechałam do Rosji na zgrupowanie narciarskie. Jeździliśmy na trasie do biegu zjazdowego, która była częściowo przygotowana, a częściowo nie. Rozpędziłam się tak mocno, że nie zdążyłam zahamować i uderzyłam w metalowe ogrodzenie. Nie wiem, jak długo leżałam nieprzytomna, bo to było w lesie i rzadko ktoś tamtędy przejeżdżał. Obudziłam się cała zakrwawiona. Pojechałam do szpitala, gdzie zszyto mi głowę na żywo! To było straszne.
Od tej pory nie jeździsz do Rosji na zawody?
Po prostu jeżdżę w kasku...