Platforma wiertnicza - 8 cud świata
15.05.2007 | aktual.: 15.05.2007 16:51
Nalewając wachę do baku mało kiedy zastanawiamy się skąd też ona pochodzi, co zresztą jest najzupełniej zrozumiałe, bo chodzi o to, by zrobić następnych parę(naście lub set) kilometrów, a nie o to, aby głowić się nad tym, na czym jedziemy. Warto jednak wiedzieć, że przynajmniej część z tego, co się leje do baku może pochodzić z platform wiertniczych – konstrukcji, które spokojnie można okrzyknąć ósmym cudem świata.
Niby nie jest to nic specjalnego – ot, stoi sobie gdzieś tam kawałek lądu (a tak!), ciągnie ropę spod dna morskiego, leje na jednostkę transportową, ta dostarcza to do rafinerii a efekt rafinacji trafia do baku. Niby nie jest to nic specjalnego, ale...
Ale jeśli się przyjrzeć się bliżej budowli pod tytułem platforma wiertnicza, to najpierw wpaść można w osłupienie, potem podrapać się w zamyśleniu w głowę, a na koniec oberwać w stopy opadającą do gleby szczęką. Trudno powiedzieć jak w powszechnym obiegu funkcjonują platformy wiertnicze, bo prawdopodobnie nikt na ten temat nie robił żadnych badań, ale warto wiedzieć, że są to konstrukcje, które zdają się być jednym ze szczytów współczesnej myśli technicznej. Platforma taka łączy bowiem w sobie cechy albo jednostki pływającej – w przypadku platform pływających, zakotwiczonych do dna morskiego, albo sztucznej wyspy o wcale nie tak małej powierzchni – na samym lądowisku dla helikopterów spokojnie zmieściłoby się kilka boisk piłkarskich.
Największa jak do tej pory platforma waży 890 tysięcy ton, wznosi się nad powierzchnię morza na 122 metry i stoi na żelbetonowych słupach wspierających się o dno, które jest o 149 metrów niżej. Z tym, że ta powierzchnia niekoniecznie jest równa jak deska, ale o tym za moment. Stoi na 24 żelbetonowych cylindrach; na czterech z nich wspierają się puste w środku, betonowe nogi; pozostałe służą jako podręczne magazyny ropy naftowej. Załoga składa się z 204 osób, czyli tyle, ile całkiem spora firma.
Platformy buduje się w kawałkach – niezależnie od tego, czy w stoczni czy w sieci współpracujących z nią firm. Co oznacza budowę poszczególnych sekcji w różnych miejscach i – po dostarczeniu ich na jedno miejsce – poskładanie w całość jak jakieś potwornej wielkości puzzle. Zarówno poskładanie na miejscu, jak i składanie części w całość w stoczni równa się kłopoty – całość złożoną w stoczni trzeba zaholować na miejsce przeznaczenia, składanie z kawałków na takim miejscu oznacza wyścig z czasem i pogodą. Od czego zależy holowanie na miejsce nie trzeba chyba nikomu, kto choć raz wypłynął na otwarte morze tłumaczyć, także samo nie trzeba się chyba zagłębiać w proces składania platformy w morzu.
Kwestią będzie zawsze pogoda i stan morza, bo nie ma na razie (a może i w ogóle) takiej ludzkiej siły, która byłaby w stanie stawić czoła warunkom pogodowym, a ta jest zmienną i kapryśną nad wyraz. Niemniej platformy powstają i zasysają coraz większe ilości ropy, co nietrudno zrozumieć, jeśli się weźmie pod uwagę kurczące się złoża na lądzie. Kwestią też zawsze będzie konstrukcja platformy – pływającej, zbalastowanej wodą morską i zakotwiczonej do dna na elastycznych holach lub też stojącej na posadowionym w podłożu fundamencie w postaci kilku lub kilkunastu pali.
Zobacz również
Jeśli posadowiona, to w grę wchodzą prace podwodne o wysokim stopniu komplikacji, które wymagają zaangażowania nie tylko geologów, którzy określą optymalne miejsce do ustawienia platformy; meteorologów, którzy określą najlepszy czas do podholowania jej na miejsce przeznaczenia lub podjęcia robót przy jej składaniu w całość; technologów, którzy określą konieczne do jej skonstruowania parametry wytrzymałościowe itd., ale i płetwonurków, którzy zanurkują na głębokość, na której staną fundamenty platformy. Płetwonurkowie zresztą nadzorują także i kotwiczenie platform pływających.
A to wszystko nie tylko pod nadzorem wszelkich możliwych dozorów technicznych, ale także i towarzystw klasyfikacyjnych – instytucji nadzorujących wszelkie możliwe jednostki pływające w oparciu o coraz bardziej restrykcyjne, międzynarodowo uzgadniane przepisy, przewidujące wszystko, co możliwe – z postępowaniem w wypadku zagrożenia zdrowia i życia pracujących na morzu ludzi włącznie.
Kiedy już taka platforma jest gotowa, kiedy już zjawi się na niej załoga (w porywach do ponad 200 osób), to wydaje się, że nie może być bardziej komfortowego miejsca pracy – niektóre z nich są lepiej wyposażone niż najlepsze wycieczkowce, bo są na nich i siłownie, i sauny, i – na niektórych – nawet i baseny. Słowem – żyć, nie umierać i kasę za darmo brać. Jest jedno, może i drobne, ale bardzo istotne „ale” – profesja eksploatatorów platform jest druga w rankingu najniebezpieczniejszych zawodów.
Dlaczego?
Ano platforma – nim jeszcze się na miejscu znajdzie i to niezależnie od tego, czy składana jest na miejscu czy holowana w całości już stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia. Składana na miejscu może stać się zagrożeniem dla tych, co ją w całość sklejają w każdej sytuacji załamania pogodowego. Holowana w całości na miejsce może stać się zagrożeniem dla jednostek holowniczych – jeśli wziąć pod uwagę wielkość i masę holownika i masę holowanej platformy, to odpowiedź jest oczywista. Zdarzyło się już bowiem, że holowana na miejsce zakotwiczenia platforma urwała się z holu i prawdziwym cudem jest, że nikomu nic się nie stało, a ją samą udało się jednak przycumować do holowników.
Zobacz również
Z kolei stojąca już na miejscu przeznaczenia platforma nieustannie narażona jest na kaprysy morza – i to niezależnie od tego, czy jest zacumowana do dna, czy stoi na palach. Podczas gwałtownego sztormu wywróciła się jedna ze stojących na dnie Morza Północnego platform norweskich, zaś inna – zacumowana do dna w Zatoce Meksykańskiej – urwała się z holu. Praca na platformie nie jest wcale tak łatwym kawałkiem chleba, jak by się to na pierwszy rzut oka wydawało. Zrozumiałym jest, że ma ona przez stale „towarzystwo” w postaci jednostek gaśniczych, ratunkowych a do kompletu na niej samej pracują przez cały czas meteorolodzy, geologowie, specjaliści od górnictwa naftowego – słowem cała możliwa ekipa, która może w jakiś sposób przewidzieć ewentualne zagrożenia i jak najbardziej zminimalizować ryzyko. I jak najbardziej oczywistym jest, że nim się na nią trafi trzeba zrobić cały szereg kursów – od stricte marynarskich poprzez dotyczące bezpieczeństwa po ratunkowe.
To jednak nie wszystko – platforma, jak każda jednostka pływająca musi podlegać stałej konserwacji, i to na miejscu, bo przecież niemożliwym jest każdorazowe odholowywanie jej do stoczni celem konserwacji. Stąd też i konieczność utrzymywania na niej całej ekipy piaskarzy i malarzy, którzy na bieżąco wykonują wszystkie konieczne prace konserwacyjne. Ze względu zaś na to, że jej znaczna część jest pod wodą – konieczna jest także stała ekipa płetwonurków, którzy nie tylko prowadzą stały nadzór nad konstrukcją podwodną, ale i w razie konieczności wykonują wszelkie konieczne prace.
PLATFORMY WIERTNICZE NA ŚWIECIE >>
Jak więc widać harówa niezła, niemniej dla większości pracujących na nich ludzi jest już nie tylko sposobem na zarabianie kasy, ale i po prostu na życie. Kiedy więc następnym razem będziecie lać benzynę do baku, pomyślcie może, że lejecie ją tam także i dzięki istnemu cudowi myśli technicznej – czyli platformom wiertniczym.