None
Dziś w Warszawie, jutro w Los Angeles, za dwa tygodnie w Paryżu. Żyjąca w ciągłym ruchu Weronika Rosati znalazła czas, aby wziąć udział w sesji dla polskiego Maxima.
Rozmawia: Krzysztof Papliński Zdjęcia: Łukasz Ziętek
Weronika Rosati: Już trochę przywykłam. W ogóle mam tak, że po spędzeniu gdzieś dłużej niż półtora miesiąca, zaczynam odczuwać potrzebę zmiany - wyjazdu gdzieś indziej. Ujęcie tego, że jestem niespokojna i nie potrafię dłużej usiedzieć w jednym miejscu, to spore niedopowiedzenie. Podróżuję pomiędzy Los Angeles, Paryżem a Warszawą. Warszawa to moje miasto i miejsce, w którym mieszka moja rodzina - i do którego zawsze lubię wracać. Z Los Angeles łączy mnie w tej chwili praca i przyjaciele. Z kolei Paryż to miejsce, które kocham. Zresztą, niedawno grałam tam rolę w filmie z Chrisem Brownem i Joshem Hollowayem. To były bardzo efektywne trzy dni zdjęciowe.
Weronika Rosati
Maxim: Miejsca to jedno, ale co powiesz o mężczyznach, którzy tam mieszkają?
Weronika Rosati: Tak naprawdę, to wszyscy jesteście tacy sami. [śmiech - przyp. red.]. Ok, po pierwsze, bardzo nie lubię generalizować. Ale, gdybym miała powiedzieć, to tak... Francuzi uwielbiają się bawić. Dużo luzu, częste wyjścia, świetne restauracje, sporo zabawy. Ale życie nie składa się tylko z przyjemności. Zresztą, Francuzi są dla mnie trochę zbyt wolni. Z kolei Amerykanie są bardzo spontaniczni, myślą w kategoriach "tu i teraz". Nie uwzględniają tego, co było, czy co będzie jutro. Powtarzam, nie lubię generalizowania, ale są dosyć niepoważni.
Z kolei Polacy mają ugruntowane wartości i tradycje. Myślę, że wiąże się to z mocno zakorzenionymi wartościami chrześcijańskimi - i to bez względu na to, czy ktoś wyznaje religię, czy nie. Polacy mają najbardziej poważne podejście do życia. Dla nich przyjaźń, to prawdziwa przyjaźń, a nie swobodnie rzucone słowo. Tak w ogóle, to Polacy, i nie mówię tego przez wzgląd na naszą rozmowę, są chyba najlepsi. Najpoważniejsi i odpowiedzialni. Myślą o przyszłości. To mi się w nich podoba.
Weronika Rosati
Maxim: A odwracając to pytanie. Jak twoim zdaniem postrzegani są polscy aktorzy i aktorki za granicą?
Weronika Rosati: Jesteśmy prawie w ogóle nie znani. W zasadzie nie ma opinii o Polakach i Polkach jako takich. Za to na temat dwóch Polek, które grają za granicą, słyszę same dobre rzeczy. Spotykam się tylko z najlepszymi opiniami na ich temat.
WR: Na razie jest jeszcze do tego dosyć daleko. W Stanach dziewięćdziesiąt procent aktorów i aktorek wciąż chodzi na castingi - i nie ma w tym nic niezwykłego. Ja sama spotykałam się wiele razy z różnymi osobami. Tylko gwiazdy pokroju Angeliny Jolie mają już w tej chwili role pisane z myślą o nich. Ale to zdecydowana mniejszość.
Weronika Rosati
Maxim: Czy są jakieś osoby, z którymi wyjątkowo często zderzasz się w drzwiach podczas wizyt castingowych?
Weronika Rosati: Spotkać można tam niemal każdego. Najbardziej emocjonującym i niezapomnianym był dla mnie casting, na którym menadżer nie poinformował mnie o tym, że w finałowej fazie przesłuchań obecny będzie także reżyser. Przybyłam więc na zdjęcia, na których obecni byli operator i reżyser. Okazało się, że tym drugim jest... Andy Garcia!
Bardzo szanuję go i podziwiam jako aktora - straszliwie się stresowałam. Chociaż tej roli nie dostałam - gdyż poszukiwali do niej innego typu urody - to po odbytych zdjęciach stało się jednak coś niezwykłego. Coś, co nigdy praktycznie się nie zdarza. Andy Garcia osobiście zadzwonił do mojego agenta, tylko po to, żeby mu powiedzieć, aby dobrze się mną opiekował, bo wróży mi naprawdę dużą karierę. To było o tyle fajne, że Andy Garcia jest bardzo zajętym człowiekiem - zarówno aktorem, jak i reżyserem - i nie bardzo ma czas na takie gesty. Ale z drugiej strony, to właśnie przez to, że jest aktorem, wie, jak ważne jest takie wsparcie. Spotkałam go nieco później na jakimś festiwalu i mieliśmy okazję o tym porozmawiać. Zresztą, i tak na dobre wyszło, bo niedługo potem dostałam rolę w "Luck".
Weronika Rosati
Weronika Rosati: Aktorki w ogóle mają określone role, w których mogą zagrać, czy do których pasują. Ja dosyć często obsadzana jestem w rolach Francuzek, czy przynajmniej kobiet francuskojęzycznych. Nie chcę wymieniać z nazwiska pań, ale jest jedna, która zgarnęła mi sprzed nosa rolę, na której bardzo mi zależało - w filmie z Diane Lane. Jak się jednak później dowiedziałam od reżysera "Luck", to właśnie ją pokonałam w ostatniej fazie castingu do "Luck", więc wygląda na to, że jest jakaś tam sprawiedliwość. Zresztą, w tej pracy to codzienność. Byłam kiedyś na castingu, na którym o rolę ubiegały się, oprócz mnie, między innymi: Olivia Wilde i Heather Graham, a przypadła w finale Rachel Weisz.
Weronika Rosati
Maxim: Czy śledzisz to, co dzieje się na polskim rynku filmowym? Masz okazję przyglądać się najnowszym krajowym produkcjom?
Weronika Rosati: Nie bardzo. Nadrabiam zaległości głównie wtedy, kiedy przyjeżdżam do Polski. Przez to może wydawać się, że strasznie się lansuję - bo większość informacji na mój temat, to relacje z pojawiania się na jednej albo drugiej premierze. A tak naprawdę, staram się wykorzystać każdą okazję, żeby zobaczyć, co nowego dzieje się w polskim kinie. Za granicą jestem praktycznie od niego odcięta, a tutaj mam okazję nadrobić zaległości.
Zresztą, z zainteresowaniem czytam co jakiś czas o sobie w kontekście jakichś wydarzeń w Polsce - informacje krążą, pomimo że nie ma mnie tu na przykład od dziewięciu miesięcy. Jak się okazuje, to zupełnie nie przeszkadza w stałej obecności w mediach.