HistoriaRozwody po polsku? Rewolwer, sztylet i trucizna

Rozwody po polsku? Rewolwer, sztylet i trucizna

W przedwojennej Polsce wzięcie legalnego rozwodu graniczyło z cudem. Wielu małżonków nie chciało czekać na wyrok sądu ani płacić bajońskich sum za kościelne unieważnienie ślubu. Węzeł małżeński przecinali szybko i skutecznie – strzałem z rewolweru albo pchnięciem noża.

Rozwody po polsku? Rewolwer, sztylet i trucizna
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons - Uznanie Autorstwa CC BY

31.07.2016 | aktual.: 10.08.2016 15:16

Prasa bez przerwy donosiła o takich sprawach. Najczęstszy motyw? Rzecz jasna zdrada. 4 maja 1932 roku "Nowiny Codzienne" napisały o zbrodni, do której doszło dzień wcześniej na warszawskiej ulicy Leszno. Około południa z bramy domu o numerze 59 wyszła para: mężczyzna po czterdziestce i dwudziestoparoletnia kobieta. Żywo dyskutując, ruszyli w kierunku ulicy Żelaznej. Nagle jakiś mężczyzna, stojący na chodniku koło jezdni, dobywszy błyskawicznym ruchem olbrzymi nóż kuchenny z kieszeni palta, rzucił się na idących i zadał kobiecie silny cios w kark. Ranna upadła na chodnik, nie wydawszy nawet jęku.

Zakochany nożownik

Na ulicy zapanował popłoch. Ludzie uciekali, krzyczeli, panicznie wzywali policję. Sprawca tymczasem znieruchomiał nad bezwładnym ciałem konającej kobiety. Kiedy w końcu się ocknął, zawołał: Możecie nie wołać policji, sam pójdę do komisariatu! Funkcjonariusze byli jednak szybsi i już po paru minutach aresztowali nożownika. Okazał się nim 31-letni Wacław Tomaszewski. Dyżurnemu przodownikowi policji zeznał:
Zabiłem swoją żonę, bo w styczniu uciekła ode mnie, mimo że mamy 3-letnią córeczkę, i zaczęła romansować z innym. Nóż kupiłem wczoraj, gdyż chciałem ją zabić za to, że mnie zdradza.

Obraz
© O zbrodni dokonanej przez Wacława Tomaszewskiego warszawskie „Nowiny Codzienne” donosiły już na pierwszej stronie

Co znamienne, gazeta wcale nie napiętnowała zabójcy. Można wręcz odnieść wrażenie, że uznała morderstwo za uzasadnione. Dziennikarze podkreślili, że żona – 24-letnia Janina – rzeczywiście opuściła przed czterema miesiącami męża i zawarła związek z reemigrantem ze Stanów Zjednoczonych, który również jest wiarołomcą. Mąż tylko bronił swoich małżeńskich praw…

Mąż spalony w piecu

Oczywiście nie zawsze zabójcą był ten, kogo zdradzano. Często to zdradzająca strona związku pragnęła pozbyć się niewygodnego małżonka. Tak właśnie rzecz wyglądała w Orłowie pod Kutnem, gdzie mieszkał ze swoją żoną i dwójką dzieci ogrodnik Władysław Pawełkiewicz. Żona tegoż Pawełkiewicza wdała się w romans z pewnym gorzelanym, który pomimo podeszłego wieku był obdarzony nie lada temperamentem.

Sprawa jest o tyle zaskakująca, że gorzelany – Leopold Hejmanowski – przyznał się do wszystkiego Pawełkiewiczowi, a nawet przekonał go do wyprowadzki i przyjęcia posady gajowego w innej miejscowości. Widać ogrodnik (człowiek spokojny i stateczny) spisał już na straty swoje pożycie małżeńskie. Tym trudniej zrozumieć to, co zdarzyło się w noc sylwestrową na początku lat 20.

Pawełkiewicz zniknął jak kamfora po libacji urządzonej przez Hejmanowskiego. Nie było żadnych śladów zbrodni, więc policja nawet nie podjęła śledztwa. Bo może po prostu mężczyzna wyjechał? Może zapomniał o żonie i dzieciach, ułożył sobie życie gdzieś indziej?

W końcu jednak, po bez mała sześciu latach, Hejmanowski wygadał się ze wszystkiego przy kieliszku wódki. Jak pisały "Nowiny Codzienne":
Zwierzył się [pewnemu] robotnikowi ze swego stosunku z Pawełkiewiczową. Powiedział, że kochanka zastrzeliła w jego mieszkaniu swego męża, a on wyniósł zwłoki do kotłowni i tam spalił je w piecu.

Obraz
© Być może w podobnym piecu zostały spalone zwłoki nieszczęsnego Władysława Pawełkiewicza (fot. Beentree; lic. Creative Commons 3.0)

Język rozwiązał się Hejmanowskiemu nie bez powodu: Pawełkiewiczowa właśnie z nim zerwała i mężczyzna obawiał się. czy czasem nie doniesie na niego na policję. Prosił wspomnianego robotnika – Kazimierza Garstkę – by w razie potrzeby zapewnił mu alibi. Najwidoczniej źle jednak wybrał obiekt zwierzeń, bo Garstka pobiegł ze zdobytymi informacjami prosto na policję.

Hejmanowski i Pawełkieczowa natychmiast trafili do aresztu. Podczas przesłuchań gorzelany zrzucił całą winę na kochankę. Kochanka natomiast obarczyła odpowiedzialnością jego i utrzymywała, że ze swojej strony tylko dopomogła spalić zwłoki w kotłowni.

Sąd uznał ją za bardziej wiarygodną: Hejmanowskiego skazał na dożywotnie więzienie za morderstwo, a Pawełkiewiczowej wlepił tylko rok za ukrywanie zwłok. Wyrok zresztą się nie utrzymał. Wędrował po kolejnych instancjach, aż w końcu Sąd Najwyższy go uchylił. "Nie ma ciała, nie ma zbrodni" – zdecydowali członkowie najwyższego trybunału.

Oskarżenie po dziesięciu latach

Mniej komplikacji zrodziła zbrodnia, do której doszło w Inowrocławiu. W 1931 roku tamtejszy sąd rozpatrzył sprawę przeciwko Weronice Tarkowskiej i jej kochankowi Władysławowi Olejniczakowi, oskarżonym o zamordowanie męża Weroniki, Józefa Tarkowskiego. "Tajny Detektyw" relacjonował dość typową sprawę w numerze z 26 kwietnia:

Czynu tego dokonał Olejniczak za namową Weroniki Tarkowskiej, która już dawno dążyła do usunięcia ze swej drogi niewygodnego jej męża. Olejniczak ukrył się pod łóżkiem Tarkowskiego i gdy ten usnął, wyszedłszy z ukrycia, udusił go powrozem. Dostarczyła mu go Weronika, która ponadto czynnie współdziałała przy morderstwie. Sąd po przeprowadzeniu rozprawy przyjął winę obu oskarżonych.

Istna czarna wdowa z tej Tarkowskiej. Podobnych w Polsce nie brakowało, choć niektóre znacznie lepiej się maskowały. Głośna sprawa wyszła na jaw pod Trzeboniem (Wielkopolska) w 1936 roku. Na policję zgłosiła się niejaka Kowalska, by donieść, że przed dziesięciu laty jej mąż zamordował swoją pierwszą żonę. Według "Dziennika Porannego" sprawa miała się następująco: Franciszek Kowalski wdał się w romans z siostrą niejakiego Maślankowskiego. Wiedząc, że o formalny rozwód będzie bardzo trudno, postanowił pozbyć się własnej chorej żony. Udusił niczego niespodziewającą się kobiecinę, a następnie z pomocą swojej kochanki i jej brata wyniósł zwłoki nad rzekę. Tam ułożył trupa w sposób, który uniemożliwił ustalenie przyczyny śmierci (z głową zanurzoną w wodzie; komisja lekarska nie była w stanie stwierdzić, czy doszło do zabójstwa, czy samobójstwa.

Obraz
© Zwykły wypadek czy… rozwód?

Uwolniony od zobowiązań Kowalski wziął wkrótce ślub z kochanką. Niestety dla niego, po dziesięciu latach małżonkowie pokłócili się o majątek. Żona była tak zdenerwowana, że aż poszła na policję, by w jakże nieszablonowy sposób zemścić się na mężu. Kowalski mógł ją przeklinać przez kolejne lata spędzone w więzieniu.

Zabił, bo był niski?

Czasem oczywiście do mordów dochodziło z o wiele bardziej błahych przyczyn. Jeśli w stadle małżeńskim się nie układało, to i pojedyncze słowo mogło prowadzić do krwawego finału. W październiku 1933 roku "Nowiny Codzienne" opisały sprawę Napałowskich z Targówka. Od samego początku nie był to udany związek:
Napałowska nie kochała męża, a sentyment żywiła do swojego pierwszego narzeczonego, Aleksandra Brzezińskiego. Toteż wkrótce zaczęła opuszczać dom męża i ostatecznie całkowicie wyniosła się do kochanka.

Nie tylko odmawiała powrotu do domu, ale też w ogóle nie dopuszczała męża – Czesława Napałowskiego – do ich dwuletniego dziecka.

Zrozpaczony mężczyzna postanowił już, że popełni samobójstwo, ale chciał raz jeszcze spróbować rozmówić się z żoną, zresztą w mieszkaniu jej kochanka. Spotkanie zdecydowanie nie poszło po jego myśli: Napałowska opryskliwie potraktowała ostatnią propozycję męża, twierdząc, że jest dla niej za mały, gdy ona lubi mężczyzn wysokich, i że taki karzełek żadnej kobiecie się nie spodoba.

Karzełek?! Ta jedna obelga przepełniła czarę goryczy. Napałowski sięgnął po rewolwer i oddał dwa strzały z krótkiego dystansu, kładąc żonę trupem. Następnie strzelił sobie w płuca, ale wezwane pogotowie jakimś cudem go odratowało. Sąd potraktował go nad wyraz łagodnie: mężczyzna trafił do więzienia na półtora roku.

Adwokat rozwodowy z rewolwerem w dłoni

Szczególnie częstym motywem zbrodni był także alkohol. Po wódeczce nawet najporządniejszym obywatelom rozum gdzieś ulatywał. Niedoszłym mordercą okazał się na przykład… były sędzia śledczy i wzięty adwokat do spraw rozwodowych! Do niezwykle zagadkowego i tajemniczego wypadku doszło na Pradze w maju 1932 roku, a zrelacjonowały go "Nowiny Codzienne".

Głównym bohaterem był wspomniany adwokat, Anatol Iwanow. Miesiąc wcześniej wynajął on mieszkanie przy ulicy Inżynierskiej 7. Razem z nim zamieszkała 22-letnia (a więc dwa razy młodsza od niego) Ksenia Czerkasow. Podobno dziewczyna była jego żoną, choć trudno w to uwierzyć. Nie nosiła nazwiska Iwanowa, a w księgach meldunkowych wpisano ją jako „pannę przy rodzinie” (czyli niezamężną sublokatorkę). Tak więc prędzej była konkubiną pana adwokata.

Obraz
© W II RP sądy były nad wyraz pobłażliwe dla zabójców wiarołomnych żon. Szczególnie, gdy te obrażały swoich mężów. Najlepszym na to dowodem była sprawa Czesława Napałowskiego

Feralnego dnia Iwanow wrócił do domu około czwartej nad ranem. Był kompletnie pijany, a od Czerkasowej zażądał uregulowania długu karcianego, który właśnie zaciągnął. Doszło do głośnej sprzeczki, w trakcie której dziewczyna zabrała rewolwer Iwanowa i uciekła na balkon. Pijany prawnik rzucił się za nią, więc Czerkasowa czym prędzej wyrzuciła broń na podwórze. Najwidoczniej obawiała się, że konkubent może próbować ją postrzelić, jeśli nie zabić. Nic to jednak nie dało – rewolwer podniósł dozorca kamienicy i… natychmiast oddał go Iwanowowi.

Znowu uzbrojony Iwanow miał zaatakować przerażoną kobietę, która schroniwszy się do łazienki, wybiła okno i zawisła na parapecie. Po kilku minutach siły ją opuściły i nieszczęśliwa spadła na dach komórki, gdzie znalazł ją jeden z lokatorów domu.

Obraz
© Artykuł powstał w oparciu o materiały źródłowe oraz literaturę zebraną w trakcie prac nad książką „Upadłe damy II Rzeczpospolitej”

Sąsiad wezwał do Czerkasowej pogotowie, które odwiozło potłuczoną kobietę do szpitala. Rano na miejsce dotarła policja. Funkcjonariusze umieścili Iwanowa w areszcie do dyspozycji sędziego. Rzecz jasna żaden z byłych kolegów adwokata po fachu nie zamierzał go aresztować. W efekcie jeszcze tego samego dnia wyszedł na wolność. Przygoda wyszła mu chyba na dobre – odtąd mógł mówić każdemu klientowi swojej kancelarii adwokackiej, że doskonale rozumie, co to są problemy w domu…

Obraz
© Ciekawostki Historyczne

Źródła:
Artykuł powstał w oparciu o materiały źródłowe oraz literaturę zebraną w trakcie prac nad książką „Upadłe damy II Rzeczpospolitej”.

O autorze:
Kamil Janicki - redaktor naczelny "Ciekawostek historycznych". Historyk, publicysta i pisarz. Autor książek wydanych w łącznym nakładzie prawie 150 000 egzemplarzy, w tym bestsellerowych “Pierwszych dam II Rzeczpospolitej”, “Upadłych dam II Rzeczpospolitej”, "Dam złotego wieku" i "Epoki hipokryzji". W listopadzie 2015 roku ukazała się jego najnowsza książka: "Żelazne damy. Kobiety, które zbudowały Polskę"

Źródło artykułu:ciekawostkihistoryczne.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)