Rzuciła cię dziewczyna? Nie mów kumplom!
Czego by nie mówić o mężczyznach z minionych epok, jeszcze kilka dekad temu panowie potrafili trzymać klasę, nerwy na wodzy i sytuację pod kontrolą, czym bez wątpienia budzili szacunek. A dzisiaj? Co powiesz przyjacielowi, który właśnie wypłakuje ci się w rękaw, bo rzuciła go dziewczyna ? Albo lepiej - co o nim pomyślisz?
20.04.2012 | aktual.: 09.08.2013 12:48
Owszem, czasy się zmieniły - dzisiaj kobietom "pozwala się" na rozwój zawodowy, a mężczyznom "pozwala się" na rozwój emocjonalny, co sprawia, że klasyczny podział między płciami coraz bardziej się zaciera. A jednak, w naszej naturze, wciąż jeszcze dość głęboko zakorzenione są pierwotne męskie instynkty, które czasami dają o sobie znać, przypominając nam o tym, kim jesteśmy - facetami. Jesteśmy silni, honorowi i samowystarczalni, to nasze dziedzictwo. Problem w tym, że owo dziedzictwo zaczyna zanikać. Dlaczego? Być może dlatego, że za mało od siebie wymagamy?
"Ona już mnie nie kocha!"
Jakie są nasze dzisiejsze wzorce? Gazety dla panów i wyszukiwarka google, która wypluwa tysiące "pomocnych" stron z poradami na zapytania typu "Co zrobić, kiedy rzuci mnie dziewczyna?". W ten oto sposób, trafiamy np. na strony "AskMena", gdzie radzi nam się szukać oparcia w ramionach przyjaciół, albo na witrynę jakiegoś psychologa, który stwierdza, że koledzy są najlepszym remedium na ból rozstania. Ale czy na pewno? A co się stało z tymi wspaniałymi czasami, kiedy mężczyzna potrafił samodzielnie uporać się ze swoimi problemami? Nie idź na łatwiznę!
Owszem, można powiadomić znajomych o "zmianie statusu" albo nawet wyjść na piwo, żeby wyzbyć się pierwszego bólu, ale dlaczego dzisiejsi panowie coraz częściej zachowują się, jak stereotypowe baby - wieczne rozpamiętywanie, kubełek lodów i, o zgrozo!, jakiś męski odpowiednik "Bridet Jones", to coraz częściej spotykany "pakiet na rozstanie". I pomyśleć, że jeszcze trzydzieści, czterdzieści lat temu taki scenariusz byłby nie do pomyślenia - wtedy koledzy pomogliby "krwawiącemu Romeo" upić się do nieprzytomności, a po dwóch dniach ochrzaniliby go za to, że tak długo przeżywa jakąś pierwszą lepszą miłostkę. Przecież, "tego kwiatu jest pół światu!"
Sam pomyśl, do kogo masz większy szacunek - do kolegi Bartka, który po każdym rozstaniu przybiega ze łzami w oczach i zanudza cię na śmierć szczegółami, jakich nie chciałbyś znać. Czy do Adama, który przełyka to z godnością i zaczyna po prostu żyć dalej? Nawet z psychologicznego punktu widzenia, takie rozpamiętywanie to nic dobrego - to właśnie ono trzyma nas w więzach przeszłości i nie pozwala ruszyć do przodu. A najśmieszniejsze jest to, że kiedyś my - jako mężczyźni w ogóle - wiedzieliśmy to wszystko. Czemu, wobec tego, teraz nie pamiętamy? Co się z nami stało?
Jak poradzić sobie po rozstaniu?
No dobrze, ale co zrobić, kiedy nie można żalić się przyjaciołom? Zajmij się czymś produktywnym - skoncentruj się na pracy, a kto wie może taki negatywny bodziec doda ci skrzydeł do działania, przez co może nawet wywalczysz awans? Zacznij robić coś nowego - podejmij jakieś ciekawe hobby: bilard, gokarty, paintball. Spotykaj się z kumplami, ale nie zamęczaj ich swoimi rzewnymi opowieściami - nie dość, że okazujesz tym słabość, to w dodatku oni przestają cię szanować (nawet jeśli się tego wypierają). Zróbcie razem coś fajnego, "pozytywnego coś, pozytywnego". I jeszcze jedno - postaw na rozwój. Zapisz się na kurs językowy albo do szkoły sztuk walki - wykorzystaj moment zastoju żeby ubogacić - zarówno swoje kompetencje, jak i swój wygląd.
MW/PFi