Trudny powrót do domu, czyli opowieść o współczesnych weteranach
Słowo weteran przestaje się już kojarzyć tylko z żołnierzami walczącymi w II wojnie światowej. W ciągu ostatnich 60 lat w misjach zagranicznych wzięło bowiem udział ponad 100 tysięcy Polaków. Blisko połowa z nich służyła w Iraku i Afganistanie. Kilkudziesięciu zginęło, a wielu do końca życia będzie osobami niepełnosprawnymi. Mimo to wciąż muszą walczyć o... szacunek i godność.
10.11.2015 | aktual.: 10.11.2015 16:13
W lutym 2012 roku polskie media obiegły doniesienia o niezwykłym odkryciu służb leśnych patrolujących okolice Doliny Olczyskiej w Tatrach. Idąc po śladach pozostawionych na śniegu patrol dotarł do szałasu pasterskiego, w którym leżał skulony i przemarznięty mężczyzna. Okazał się przytomny, ale nie udało się nawiązać z nim kontaktu. Nie miał również przy sobie żadnych dokumentów, nie pasował do zdjęć z policyjnej listy osób zaginionych. "Człowiek z gór" trafił do zakopiańskiego szpitala. Zareagował dopiero wtedy, gdy jeden z lekarzy zwrócił się po angielsku i arabsku. Jednak nic nie pamiętał. Po kilku dniach udało się ustalić tożsamość mężczyzny. Był to chorąży w stanie spoczynku, który w 2003 r. uczestniczył w misji stabilizacyjnej w Iraku, jako żołnierz oddziału "czarnych pająków", czyli stacjonującej w Bydgoszczy Centralnej Grupy Działań Psychologicznych.
Po powrocie żołnierza z Bliskiego Wschodu komisja lekarska orzekła, że mężczyzna jest niezdolny do służby i zdecydowała o czasowej dwuletniej rencie. Kolejne badania wyznaczono na 2008 r., ale Włodzimierz N. już się na nich nie pojawił. Przestał utrzymywać kontakty z wojskiem i rodziną, a w końcu zniknął. Po odnalezieniu w tatrzańskim szałasie, zdiagnozowano u niego tzw. zespół stresu pourazowego, dlatego trafił do specjalistycznej kliniki wojskowej przy ul. Szaserów. Pół roku później zmarł z powodu choroby nowotworowej. Ta dramatyczna historia pokazuje, jak trudny bywa powrót do domu żołnierzy uczestniczących w misjach zagranicznych.
Uszczerbek na zdrowiu
"Życie toczy się wolno. Wokół cisza i spokój. Bardzo podejrzana cisza. Jest za spokojnie, trzeba wzmóc uwagę, trzeba być czujnym. Gdzieś tam słychać, jak żona mówi, że jest problem. Woda kapie z kranu. Problem to jest wtedy, gdy na wąskiej uliczce człowiek dostanie się pod silny ogień i nie ma się czym osłonić. Więc z tego kranu cieknie nadal. Tydzień, dwa. Żona mówi o kranie. Na ściance umywalki robi się zaciek. Żona w końcu prosi sąsiada, by naprawił ten kran. Sąsiad wkracza na nasz sektor. Dlaczego rozmawia z żoną? Za dobrze się dogadują" - opisuje wrażenia po powrocie do domu ppłk Grzegorz Kaliciak, dowódca oddziału, który w kwietniu 2004 r. wsławił się obroną budynku City Hall w irackim mieście Karbala. Ten wyczyn jest obecnie uważany za największą bitwę stoczoną przez polskich żołnierzy od czasów II wojny światowej. Siedem lat później ppłk Kaliciak został ranny w Afganistanie, gdy pod jego pojazdem eksplodowała mina-pułapka. Jest jednym z około 700 polskich żołnierzy ze statusem weterana poszkodowanego
(mogą go otrzymać osoby, które doznały uszczerbku na zdrowiu podczas działań poza granicami kraju). Taką legitymację nosi również starszy chorąży sztabowy w stanie spoczynku Tomasz Kloc, pełniący funkcję prezesa Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju. - W 2003 roku byłem dowódcą patrolu rozminowania w czasie pierwszej zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku. Na akcje wyjeżdżaliśmy codziennie, niekiedy nawet dwa-trzy razy, dlatego skala narażenia na niebezpieczeństwo była bardzo duża - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską. - 12 grudnia, kilka kilometrów od miejscowości Al-Mahawil, w pobliżu naszego pojazdu wybuchła mina- pułapka. Zostałem bardzo ciężko ranny w udo i brzuch, już o mniejszych obrażeniach nie wspomnę. Komisja lekarska orzekła 65- procentowy ubytek na zdrowiu - tłumaczy. Tomasz Kloc wciąż walczy, teraz przede wszystkim o prawa dla weteranów misji zagranicznych. Choć żołnierze wyjeżdżali do Iraku czy Afganistanu by służyć ojczyźnie, po powrocie do Polski
często pozostawali sami ze swoimi problemami. Szczególnie w początkowym okresie zaangażowania naszego kraju w konflikty na Bliskim Wschodzie.
Ustawa dobra, ale...
Jeszcze kilka lat temu żołnierz ranny na misji był często dyskwalifikowany ze służby przez komisję lekarską i lądował automatycznie poza wojskiem, co najwyżej z niewysoką rentą. Samodzielnie musiał starać się np. o protezy czy finansować kosztowne zabiegi rehabilitacyjne. Sytuacja poprawiła się dopiero po 2010 r. - weteranami wreszcie się zaopiekowano. Poszkodowani nie są już dyskwalifikowani, ale mogą zostać w służbie wojskowej, na stanowiskach administracyjnych lub pomocniczych. Wiele osób z tego korzysta, choć zauważamy, że często są one zbyt mocno eksploatowane przez przełożonych. Weterani przytłoczeni ogromną ilością papierów i posadzeni na wiele godzin za biurkiem popadają we frustrację. Moim zdaniem lepiej byłoby ich wykorzystać, w ramach części obowiązków, do promocji wojska, na przykład organizując im spotkania z młodzieżą -mówi Tomasz Kloc.
Weterani nie mogą też liczyć na udogodnienia, które - zgodnie z prawem - przysługują niepełnosprawnym cywilom, np. skrócenie o godzinę dnia pracy czy dodatkowe przerwy. Jednak niewątpliwie ich sytuację znacznie poprawiło wejście w życie zapisów ustawy o weteranach działań poza granicami państwa. Uchwalony w 2011 r. akt zagwarantował poszkodowanym dofinansowanie do wózków czy protez, leczenie poza kolejnością oraz sporo innych świadczeń. Weterani otrzymali prawo do noszenia munduru, zniżkę na bilety, pomoc w studiowaniu, możliwość uzyskania zapomogi po 65. roku życia i wreszcie prawo do pogrzebu z wojskową asystą honorową. Byli żołnierze mogą liczyć na miejsce w Domu Weterana w Lądku Zdroju. - Ustawa to wielki krok do przodu, ale niestety nie wszystko zostało dopracowane. Teoretycznie weteran może dostać się do lekarza poza kolejnością. A jak wygląda to w praktyce? By uzyskać pomoc służby zdrowia musimy mieć dwie legitymacje: weterana poszkodowanego i osoby poszkodowanej, w tym jedną, która jest ważna tylko
rok i trzeba po nią jeździć do Warszawy. To denerwujące i frustrujące. Przecież jeśli facet taki jak ja, ma 65-procentowy uszczerbek na zdrowiu, to raczej nagle cudownie nie ozdrowieje. Dlaczego co roku trzeba to sprawdzać? To paranoja. Przecież powinna wystarczyć jedna legitymacja weterana poszkodowanego - denerwuje się Tomasz Kloc. - Jeśli urzędnicy boją się kosztów czy problemów organizacyjnych, chcę ich uspokoić. Tych kilkuset byłych żołnierzy nie zacznie nagle codziennie biegać do lekarzy i ustawiać się w kolejkach przed przychodniami zdrowia - dodaje nasz rozmówca. Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju uczestniczyło w przygotowywaniach poprawek do ustawy, ale projekt przed wakacjami utknął w sejmowych szufladach. W nowej kadencji parlamentu prace nad dokumentem będą musiały rozpocząć się od nowa.
Walka ze stresem
Żołnierze wracający z Iraku czy Afganistanu mieli nie tylko uszczerbki fizyczne. Wielu z nich musi zmagać się z tzw. zespołem stresu pourazowego (PTSD). "Poziom adrenaliny, podczas misji nienaturalnie zawyżony, po powrocie nagle spada. (...) Żołnierz staje się apatyczny, osowiały. Nie ma z kim rozmawiać. Bo też o czym można rozmawiać ze znajomymi? Czy oni kiedykolwiek przeżyli ostrzał z moździerza? Czy byli w środku atakowanego wozu opancerzonego? Czy widzieli porozrywane setki ciał po samobójczym zamachu terrorystycznym? Czy chodzili po kałużach krwi, w których zalegały resztki głów, nóg, głów? Czy czuli smród rozkładającego się ciała?" - pisze ppłk Kaliciak.
Jego zdaniem wiele historii weteranów wygląda podobnie: niemożność nawiązania kontaktu z najbliższymi, topienie problemów w alkoholu, sięganie po narkotyki, depresja, odejście żony z dziećmi, bezrobocie, problemy z utrzymaniem, czasem bezdomność, niekiedy próby samobójcze. Na początku obecności polskich sił zbrojnych w Iraku temat zespołu stresu pourazowego niemal nie istniał. Żołnierze bali się zgłaszać do psychologa, w obawie, że zostaną uznani za wariatów, mogą stracić pracę i narazić się na docinki kolegów. Dopiero w 2010 r. MON przyjęło program osłony psychologicznej uczestników misji i ich rodzin, a w Warszawie utworzono Klinikę Psychiatrii i Stresu Bojowego. Polska armia korzystała z doświadczeń amerykańskich, gdzie z PTSD walczy się już od lat 70. XX wieku, od czasów wojny w Wietnamie. Z danych dowództwa sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych wynika, że problem stresu pourazowego może dotyczyć nawet co piątego żołnierza wracającego z
Iraku czy Afganistanu. U nas diagnozuje się zaledwie 1-2 proc. takich przypadków. Z czego to wynika? Tomasz Kloc, który odwiedził wiele ośrodków dla weteranów w USA, ma swoją teorię. - W amerykańskiej armii służy bardzo wielu młodych chłopaków, często 18-19-letnich. Są zwykle świetnie wyszkoleni fizycznie, ale nie mają odpowiedniego doświadczenia życiowego i odporności psychicznej. U nas na misje jeżdżą jednak zazwyczaj bardziej dojrzali faceci, odporniejsi na stres - tłumaczy.
"Jesteśmy z was dumni"
Polscy uczestnicy misji wciąż mogą pomarzyć nie tylko o ośrodkach, które mają do dyspozycji amerykańscy żołnierze wracający z zagranicznych misji, ale także szacunku, jakim darzeni są weterani z US Army. - Na lotniskach w Stanach Zjednoczonych widziałem tablice świetlne z napisami: witamy naszych weteranów. Gdy siedziałem w jednej z tamtejszych restauracji, podszedł do mnie pilot samolotu, bo zaintrygował go emblemat na moim etui na dokumenty. Gdy powiedziałem, że byłem w Iraku i zostałem ranny, podziękował mi za służbę i powiedział, że jestem dla niego bohaterem - relacjonuje Tomasz Kloc, który ma nadzieję, że do promocji współczesnych polskich weteranów bardziej intensywnie włączy się MON. Na razie bywa z tym różnie. Gdy Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju ustanowiło nagrodę "Dumny Weteran" dla firm i instytucji wspierających żołnierzy, poprosiło o obecność przedstawiciela resortu obrony na ceremonii wręczenia statuetki podczas targów zbrojeniowych w Kielcach. - Napisałem
kilka pism, miałem zapewnienie, że wiceminister się pojawi. Jednak on nie przyszedł - mówi Tomasz Kloc.
Coś się jednak zmienia. W grudniu ubiegłego roku, w byłej siedzibie Wojskowej Komendy Uzupełnień Warszawa-Mokotów zostało otwarte Centrum Weterana Działań poza Granicami Państwa. "Mam nadzieję, że będziecie się tu czuli jak w domu. Bo jest to dom zbudowany nie tylko z cegieł, ale i z naszej wdzięczności. Jesteśmy z was dumni. Służycie Polsce, ale tak naprawdę służycie wolnemu światu, światu, dla którego takie wartości jak godność, prawa człowieka, wolność i suwerenność są warte poświęcenia, niekiedy najwyższego" - mówiła premier Ewa Kopacz otwierając centrum, które służy weteranom pomocą prawną, psychologiczną, ale też doradza zawodowo i sprzyja integracji ich środowiska.
"Hejterska" wojenka
Politycy chętnie mówią o szacunku wobec weteranów, jednak często nie widać go w internecie, gdzie pojawiają się wpisy obrażające uczestników misji. Walkę z hejterami podjął sierżant Jacek Żebryk, który służy w 21. Bazie Lotniczej w Świdwinie, mający za sobą dwa wyjazdy do Iraku i jeden Afganistanu. Zbulwersowały go wpisy na jednym z portali pod artykułem o śmierci starszego szeregowca Pawła Poświaty. "Nigdy nie czytałem komentarzy pojawiających się pod artykułami, ale jakoś tak tu zerknąłem na pierwsze wpisy i byłem przerażony. Tego zmarłego żołnierza internauci nazywali "wojskowym gównem", "bydlakiem w mundurze", "najemnikiem", "okupantem" i "bandytą". Te wpisy obrażały całą polską armię i postanowiłem, że na to nie mogę pozwolić" - opowiadał w "Super Expressie" sierżant Żebryk. W ciągu ostatnich czterech lat żołnierz złożył 137 zawiadomień do policji, prokuratur i sądów w sprawie hejtujących internautów; ustalił autorów ponad 50 wpisów. Zapadło 12 wyroków, sądy zasądziły grzywny od 50 do 2,5 tys. zł.
Pozostałe sprawy zostały umorzone, zwykle z powodu niskiej szkodliwości czynu.
Tomasz Kloc sceptycznie ocenia efektywność dalszych takich działań. - To trochę walka z wiatrakami. Jako stowarzyszenie wspieraliśmy nawet działania prawne sierżanta Żebryka, ale w końcu uznaliśmy, że szkoda na to pieniędzy, które lepiej wydać na bezpośrednią pomoc weteranom, na przykład finansowo wspierając ich rehabilitację - tłumaczy. Pozytywny wizerunek weteranów musi być budowany poprzez działania informacyjne i edukacyjne. Od 2012 r. 29 maja jest obchodzony jako Dzień Weterana. Kampanię "Szacunek i wsparcie" promowały gwiazdy sportu, aktorzy, muzycy, m.in.: koszykarz NBA Marcin Gortat, piłkarz Łukasz Piszczek, piosenkarka Tatiana Okupnik, kierowca rajdowy Krzysztof Hołowczyc, lekkoatletka Monika Pyrek aktorzy Małgorzata Kożuchowska i Cezary Żak.
Rafał Natorski /PFI, facet.wp.pl
Wypowiedzi ppłk Grzegorza Kaliciaka pochodzą z jego książki "Karbala. Raport z obrony City Hall"