Wykapany tata
rozmawiał: Piotr Bucki
09.03.2011 | aktual.: 10.03.2011 12:09
ilustracja: Marek Oleksicki
Zaczyna się od dumy: narodził się syn!
Innymi słowy: JA go stworzyłem! Od pierwszej chwili jesteśmy częścią ojca, na jego obraz i podobieństwo - wszyscy wokół to potwierdzają: oczy wykapane, nos wykapany... Znasz to? (śmiech) Aby uzyskać własną tożsamość, musimy więc z ojcem powalczyć. Rośniesz, a on zaczyna się denerwować, bo przecież niby wciąż jesteś na obraz i podobieństwo i wciąż jesteś na stworzonym przez niego terytorium, i co?! Robisz coś nie tak. Masz swoje odchyły, słabości... Denerwuje się, bo nie chcesz robić pewnych rzeczy równie dobrze jak on.
I powtarza: a ty, synek, dużo jeszcze musisz się nauczyć.
To jeden z paradoksów tej relacji. Z jednej strony, ojciec chce, aby syn osiągnął jak najwięcej, traktuje go ambicjonalnie, chce jak najwięcej z niego wycisnąć. Z drugiej jednak, zrobi wszystko, aby udowodnić synowi, że wciąż jest od niego lepszy.
W tym stworzonym przez siebie Edenie to w końcu on jest bogiem.
Tak często myśli o sobie, więc mówi synowi: tych owoców masz nie ruszać, ale jak chcesz, to możesz się tu trochę poszwędać. Ważnym momentem dla każdego ojca jest dzień, w którym przyzna, że nie jest doskonały i że nie wszystko wie. Zauważ, że u nas ojciec wie wszystko - jak się powinno grać w piłkę, jak rządzić krajem, jak zbudować domek dla ptaków, a przede wszystkim wie, jak my, synowie, powinniśmy robić to, co robimy.
Zero błędu.
Tak, bo kiedy powie "OK, miałeś rację. To ja się pomyliłem" przestanie być bogiem! Zupełnie się pogubi, bo nie będzie wiedział co dalej. Jak dalej być ojcem. Kultura, w jakiej żyjemy, za wiele mu nie pomoże.
Łatwiej być kapralem.
My, ojcowie, jesteśmy nastawieni bardziej na mówienie niż na słuchanie. Mniej zwracamy uwagę na potrzeby dziecka, za bardzo na to, czy ono przestrzega naszych reguł. Polscy ojcowie są zapatrzeni w siebie i skupieni wyłącznie na tym, aby mieć posłuch. Nie na tym, aby mieć dzieci. W tym sensie mieć dzieci, że być dla nich ojcem, do którego ze wszystkim mogą przyjść.
To wymaga miękkości.
U nas uważa się, że lepiej straszyć ojcem. Obowiązuje obraz ojca, który wróci do domu i nie będzie słuchał, tylko zapyta, dlaczego to nie zostało zrobione. Nic dziwnego, że niemal każdy rozpoznaje własnego ojca w tym starotestamentalnym karzącym Bogu - takiego, który nie umiał przytulić, więc karał. Nie wiedział, jak stworzyć więź z dzieckiem, więc aby cokolwiek je z nim łączyło, stawał się kapralem. Wszyscy Polacy noszą ten cierń ojcowski. Ta zadra jest czasem tak wielka, że wielu mówi: Będę sobie sam radził. Latami nie odzywają się do ojca. To coś jakby klątwa wisząca nad tą relacją. A kiedy ojciec w końcu jest gotów, by zmienić się w ojca wspierającego, orientuje się, że został w życiu sam.
Może po prostu oni nie mieli i my nie mamy wzorców innego ojcostwa.
To prawda i nieprawda zarazem. Prawda, bo rzeczywiście ojcowie naszych ojców poumierali na wojnie albo walczyli o wolną Polskę. Albo odeszli do innej kobiety. A nawet jak nie odeszli, to jakby walczyli całe życie nie dla swoich dzieci - skoro one czują się przez nich opuszczone. Myślę, że jest w Polsce duży problem. Dlatego taki ojciec ze Starego Testamentu doskonale oddaje mit Ojca Polaka, który mówi "Ma być tak i tak, bo ja tak powiedziałem". Jak w "Gnoju" Kuczoka.
A nieprawda?
A nieprawda, bo jest Nowy Testament. Więc taki wzorzec innego ojcostwa mamy skąd brać. A nie bierzemy, bo być ojcem miłosiernym, czyli ojcem inaczej pojmującym tę stawianą nam za wzór twardość - to bardzo trudne zadanie. W przypowieści o synu marnotrawnym twardość ojca polega na twardości wobec siebie, nie wobec syna. Tam ojciec rezygnuje z siebie, żeby odzyskać syna! On wie, że nie karanie, ale wybaczenie jest tym, co da synowi siłę. W Polsce ta relacja między synem a ojcem, która polega na szukaniu mądrości w graniu miękkością i surowością, jest mocno zaburzona. Nie ma wzorców codziennej troski, afirmacji przyjaźni typu "ja i synowie". Ojcom bardzo trudno jest zaakceptować coś, co moglibyśmy nazwać kobiecością w nich samych: mniejszy radykalizm w poglądach, większą otwartość na ludzi. W psychologii nazywamy to wspólnotowym podejściem do innych.
Wielu facetów odpuszcza, bo nie umieją się w tym znaleźć.
Ojcostwo to wielkie zadanie. Nasza kultura zbyt łatwo przyzwala się z niego wycofać. Faceci rezygnują, zrzucając to na wychowawców, matki, szkołę.
Da się określić ten moment nie do przeskoczenia, który każe się wycofać?
Kiedy dziecko zaczyna się buntować, każdy ojciec staje przed wielkim dylematem. Musi uwierzyć w syna! Przypowieść o synu marnotrawnym bardzo ładnie to pokazuje. Że tylko wtedy, kiedy ojciec powie: "OK, chciałbym, aby ci się udało, ale aby udało ci się po twojemu", syn także ma szansę któregoś dnia uwierzyć w ojca. I wrócić do niego, nawet wówczas, gdy mu się nie uda. Dlatego nawet jeśli uznajemy, że to, co sobie chłopak wymyślił, to totalna głupota, że wszystko straci, że straci nawet to, co mu powierzamy - trzymamy za niego kciuki. Prawdziwie dojrzały ojciec uznaje bunt syna i chce, żeby mu się udało.
Większość mężczyzn mniej lub bardziej świadomie się jednak wycofała.
I przychodzi taki dzień, kiedy ich własny ojciec odsuwa się w cień, a oni - czyli my - coraz bardziej zauważamy, że stajemy się jak on. Tak samo siadamy, tak samo wrzeszczymy na dzieci, tak samo się izolujemy, z równą łatwością wpadamy w alkoholizm. Stajemy się jak nasi ojcowie.
Od których całe życie staraliśmy się uwolnić.
Uciekając, izolując się, buntując. Skutek jest zawsze odwrotny, bo zawsze pozostaje pragnienie prawdziwego spotkania z ojcem. Tęsknota za nim. Bez przebaczenia to zaczyna ciążyć jak klątwa. W przypowieści o synu marnotrawnym ten syn może wrócić do domu, bo wierzy w ojca. Że on go przyjmie. Ojciec z kolei jest ojcem, który tej wiary nie zawodzi, potrafi się ucieszyć powrotem syna. I to jest fajne, bo zamiast udowadniania sobie, kto miał rację i kto teraz triumfuje - to przecież oczywiste - na wzajemnym zaufaniu mogą dalej budować swoją relację. To naprawdę fantastyczna historia. W naszej kulturze za mało z niej bierzemy.
Tekst pochodzi z marcowego numeru miesięcznika "Malemen".