Zdemoralizowani, ale czy winni?
Henryk Marchwicki wyszedł z więzienia w 1991 roku. Choć schorowany - szybko trafił do domu pomocy społecznej - zaczął domagać się kasacji wyroku braci. "Byli niewinni, a zostali zamordowani w majestacie prawa" - powiedział na krótko przed śmiercią Janowi Dziadulowi, dziennikarzowi "Polityki". Wkrótce po rozmowie z Dziadulem Henryk Marchwicki już nie żył. Podobno spadł ze schodów.
W latach 90. reporter warszawskiego tygodnika dotarł także do obrońców Marchwickich. Po latach nie chcieli oni przesądzać o winie czy niewinności swych klientów, zgodnie jednak uważali, że nie można było skazać ich na karę śmierci w procesie poszlakowym.
"Marchwiccy to osobnicy zdemoralizowani do szpiku kości, społeczne dno. Większość brudów życia była ich udziałem. Tylko czy za to się wiesza?" - stwierdził w rozmowie z Janem Dziadulem mecenas Bolesław Andrysiak.
Wątpliwości co do winy skazanych nie miał za to gen. Jerzy Gruba, kolejny rozmówca "Polityki", który w latach 60. był szefem ekipy śledczej rozpracowującej sprawę "Wampira z Zagłębia".
"W wielu sprawach mam szereg wątpliwości, ale nie w tej, nie co do Zdzisława Marchwickiego" - stwierdził gen. Gruba.