Abdullah Kozan spędził 47 lat swojego życia w szpitalu. Twierdził, że nie miał się gdzie podziać
Ten mężczyzna stał się właśnie dla wielu symbolem samotności. Aż przez 47 lat mieszkał w szpitalu, bo jak twierdził, nie miał gdzie iść. Jak przyznali pracownicy szpitala, jego obecność w placówce była dla wielu z nich czymś naturalnym.
Abdullah Kozan zmarł pod koniec września w szpitalu w Bursie, w północno-zachodniej części Turcji. Trafił do niego w 1968 r. tuż po zakończeniu obowiązkowej służby wojskowej. Zmagał się wtedy z bardzo silnymi bólami głowy. Po krótkim leczeniu miał zostać wypisany, ale poprosił pracowników ośrodka o możliwość dalszego pobytu. Ci się zgodzili. Nikt wtedy nie przypuszczał, że bardzo młody jeszcze wtedy człowiek, mający przed sobą całe życie, dożyje w szpitalu końca swoich dni.
Za każdym razem, kiedy Kozan miał być wypisany ze szpitala, kierował do personelu tę samą prośbę. Zawsze uzasadniał ją w ten sam sposób. Twierdził, że nie ma nikogo i właściwie nie ma się gdzie podziać. Dodawał, że tylko w szpitalu, wśród lekarzy i pielęgniarek, znajdują się ludzie, którzy go rozumieją. Jego prośby za każdym razem spotykały się z życzliwym przyjęciem.
Jak twierdzą przedstawiciele szpitala, którzy w ostatnich tygodniach wielokrotnie musieli odpowiadać na pytania dziennikarzy, trwający niemal pół wieku pobyt mężczyzny w szpitalu nie miał nic wspólnego z żadną ciężką chorobą. W ostatnim czasie mocno dawały mu się wprawdzie we znaki powikłania związane z cukrzycą oraz astmą (oficjalną przyczyną jego śmierci była niewydolność oddechowa), ale przez większość jego życia nie występowały przesłanki nakazujące mu przebywać pod stałą opieką specjalistów.
Administracja szpitala przyznała, że każdorazowo, kiedy zbliżał się czas jego formalnego wypisania, był przyjmowany do placówki powtórnie jako nowy pacjent. Z czasem przestał być traktowany jako rekonwalescent.
- On był niczym członek naszej załogi. Chroniliśmy go – podkreśla jeden z pracowników szpitala w Bursie. - Nie udało nam się jednak go ocalić, kiedy mu się pogorszyło.
Kozan nie spędzał całych dni w szpitalnym łóżku. Za opiekę, którą otrzymywał, starał się odwdzięczyć. Często zajmował się przenoszeniem różnych sprzętów z jednego pomieszczenia do innego i pełnił rolę gońca, dostarczając dokumenty na konkretne oddziały. Jak przyznają osoby, które miały z nim kontakt na co dzień, rzadko zdarzało mu się opuszczać mury budynku. Świat obserwował zazwyczaj przez szpitalne okna.
Po śmierci Abdullaha Kozana w szpitalu pojawił się mężczyzna, który przedstawił się jako brat zmarłego i odebrał jego zwłoki – poinformował dziennik „The Guardian”. Dokumenty potwierdziły, że był to Hasan Kozal. W czasie wywiadu powiedział on, że odwiedzał czasami w szpitalu swojego krewnego. Dodał, że wielokrotnie próbował przekonać Abdullaha do opuszczenia szpitala, ale ten nigdy się na to nie zgodził. Większość personelu placówki w Bursie stwierdziła jednak, że nigdy nie widziała brata zmarłego.
Przykładów ludzi, którzy na lata, czasami na całe dekady, stali się mieszkańcami szpitali, jest więcej. Jednym z nich jest Paulo Henrique Machado, dla którego miejsce to jest domem także od 47 lat. To niemal całe jego życie. Trafił tam jeszcze jako dziecko podczas epidemii polio w Brazylii. Lekarze byli przekonani, że nie przeżyje więcej niż 10 lat. On zaskoczył jednak wszystkich. Mężczyzna bez przerwy podłączony jest do respiratora. Ze względu na chorobę szpital opuszcza bardzo rzadko. Mimo tego, cały czas jest w świetnym nastroju. Ludzie, którzy spotkali Machado na swojej drodze, twierdzą, że ten zaraża wręcz optymizmem.
Przez ponad 20 lat mieszkała także w szpitalu Huguette Marcelle Clark. Córka słynnego polityka i przedsiębiorcy, Williama A. Clarka. Posiadała ona majątek warty 300 milionów dolarów. Znaczna część tych środków trafiła po jej śmierci do organizacji charytatywnych. Większość luksusowych posiadłości stała podczas jej pobytu w szpitalu pusta. Kobieta wiodła samotne życie.
RC/dm,facet.wp.pl