HistoriaAdolf Galland – as Luftwaffe, krytyk Göringa i miłośnik cygar

Adolf Galland – as Luftwaffe, krytyk Göringa i miłośnik cygar

Trudno znaleźć drugiego tak charyzmatycznego i wpływowego pilota w szeregach Luftwaffe

Adolf Galland – as Luftwaffe, krytyk Göringa i miłośnik cygar
Źródło zdjęć: © Brytyjskie myśliwce Supermarine Spitfire LF Mk XII (domena publiczna)

25.04.2016 | aktual.: 19.06.2016 17:46

Lubił palić cygara w kokpicie maszyny, a wymalowana na jego samolocie Myszka Miki budziła rozbawienie innych pilotów. I choć liczbą 104 zestrzeleń ustępuje wielu niemieckim asom II wojny światowej, trudno znaleźć drugiego tak charyzmatycznego i wpływowego pilota w szeregach Luftwaffe jak Galland.

Szkło w oku

Adolf Galland przyszedł na świat 19 marca 1912 roku i wraz z trzema braćmi – Fritzem, Wilhelmem i Paulem – wychowywał się w westfalskim Westerholt. Dzieciństwo chłopców przypadło na okres szczególnego zainteresowania wydarzeniami pierwszej wojny światowej. Tym zaś, co młode pokolenie fascynowało najbardziej, było lotnictwo. Słynni piloci i ich legendarne maszyny pasjonowały Adolfa, który w wieku dwunastu lat zbudował swój pierwszy model samolotu. Wkrótce później zaintrygowały go także szybowce znajdujące się w posiadaniu zyskujących na popularności aeroklubów. To właśnie w nich młodzież mieszkająca w małych miejscowościach spędzała większość swojego wolnego czasu. Mogła tam tworzyć własne konstrukcje, które później wykorzystywała. Siedząc za drążkiem sterowniczym chybotliwego szybowca, Galland nabierał doświadczenia i odnosił pierwsze sukcesy w zawodach lotniczych. Wtedy też postanowił zostać pilotem. Nie podobało się to matce, która w późniejszych latach modliła się o mgłę i złą pogodę, aby jej synowie nie
mogli opuścić lotnisk. Planów Adolfa nie zdołał pokrzyżować nawet ojciec chłopca, zarządca majątków ziemskich, ewidentnie niezadowolony z faktu, że jego synów bez reszty pochłania tak niebezpieczne hobby.

W 1932 roku Galland udał się na szkolenie przygotowujące go do pracy w niemieckich liniach lotniczych. Szkolenie pilotów samolotów pasażerskich nie było jedynym przeznaczeniem Lufthansa Verkehrsfliegerschule (Cywilnej Szkoły Lotniczej). Jej przełożonym chodziło głównie o kształcenie kadr dla rodzącej się Luftwaffe. Z tego też powodu rekrutacja miała bardzo rygorystyczny charakter, a z aplikujących średnio 4000 kandydatów, przyjmowano niekiedy zaledwie kilkunastu. Gallandowi udało się jednak zdać egzaminy wstępne i rozpocząć kurs.

Już wkrótce, w 1933 roku, rutynę w Cywilnej Szkoły Lotniczej przerwały odwiedziny niezapowiedzianych gości. Kilku elegancko ubranych mężczyzn zagadywało co poniektórych uczniów, czy nie zechcieliby przyłączyć się do powstającej właśnie „schwarze Luftwaffe”. Za tym pytaniem ukrywał się rozkaz – propozycji gości nie można było odrzucić. Początkowo Galland nie widział w tym nic złego. Szkolenie na pilota myśliwskiego mogło znacznie ułatwić zdobycie kolejnych licencji w lotnictwie cywilnym, na czym wówczas mu zależało.

Nowy kurs okazał się cennym doświadczeniem, a przyszli piloci robili coraz większe postępy. Wkrótce Adolfa miała jednak spotkać niemiła przygoda. W 1935 roku, podczas jednego z rutynowych lotów, przecenił możliwości skromnego Fw-44. Po serii akrobacji jego maszyna przez chwilę tańczyła jeszcze w powietrzu, po czym bezwładnie uderzył w ziemię. Zarówno dowódca, major Rheitel, jak i inni uczniowie byli przekonani, że Galland zginął. I faktycznie, brakowało bardzo niewiele. Ranny przez trzy dni pozostawał w śpiączce. Doznał poważnych obrażeń głowy i złamania nosa (w późniejszych latach zwykł powtarzać nostalgicznie, że „już nigdy nie wyglądał tak samo”). Tym, co niepokoiło go najbardziej, okazały się problemy ze wzrokiem. Wszystko za sprawą gogli pilota do feralnego Fw-44. Zrobione ze szkła soczewki stłukły się podczas upadku, a ich fragment wbił w lewe oko Gallanda, przez co już nigdy nie miał zasiąść za sterami samolotu.

Z pomocą pospieszył mu jednak major Rheitel oraz koledzy. Przekonali oni rannego, że pilot bez poważnego urazu jest niczym żołnierz bez karabinu, doradzili mu też, w jaki sposób może powrócić do jednostki. Zgodnie z ich sugestią Galland godzinami wpatrywał się w najróżniejsze kombinacje liczb i liter, na które mógł trafić podczas testu sprawdzającego jego stan zdrowia i… uczył się ich na pamięć. Metoda ta okazała się na tyle skuteczna, że do latania mógł powrócić już kilka tygodni później.

Obraz

Adolf Galland (fot. Heinrich Hoffman, ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 146-2006-0123, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany)

Myszka Miki w Legionie Condor

Gdy Adolf Galland otrzymał upragnioną licencję, nie musiał długo czekać na pierwsze poważne zadanie. 7 maja 1937 roku przybył bowiem do El Ferrol, skąd słynny Legion Condor rozpocząć miał operacje powietrzne. Nie ulegało wątpliwości, że wojna domowa w Hiszpanii okaże się dla Luftwaffe najlepszym sprawdzianem umiejętności. Mogła ujawnić wady i zalety dotychczasowego szkolenia. Te drugie, owszem, widziano wyraźnie, wkrótce jednak w niemieckim bilansie przeważyły straty. Szybko stało się jasne, że Henschle Hs-123 nie nadawały się do roli bombowców nurkujących ze względu na brak stabilności maszyny w czasie lotu. Zdobycie innych maszyn nie było proste, dlatego szef sztabu Wolfram von Richthofen potraktował Hs-123 jako samoloty szturmowe, zlecając opracowanie odpowiednich taktyk podporucznikowi Heinrichowi Brückerowi.

Adolf Galland do Hiszpanii przybył wraz z innymi pilotami, z których wielu miało zostać w przyszłości asami Luftwaffe, m.in. Eduardem Neumannem czy Güntherem Lützowem. Jego oddział wyposażony został w Heinkle He-51, uchodzące za wyjątkowo nieudany produkt. Nie mogły one bowiem równać się z maszynami francuskimi i rosyjskimi wykorzystywanymi przez ich przeciwników. Z biegiem czasu niektórzy lotnicy zaczęli wręcz wstydzić się wsiadać do He-51 w obawie przed tym, że zamiast walczyć z przeciwnikiem, będą musieli ratować się ucieczką. Podjęto więc decyzje o stopniowym wycofywaniu z użycia felernych samolotów i przekazywania ich hiszpańskim nacjonalistom. Zastąpiono je pierwszymi Messerschmittami Bf-109.

Dla pilotów walczących w hiszpańskiej wojnie domowej zmagania te okazały się bez wątpienia niezwykle pouczające. Pozwoliły one na opracowywanie nowych strategii i skonstruowanie maszyn, które nie powtarzałyby już wad i błędów swoich poprzedników. Usilne próby zapanowania nad niepewnymi Heinklami opłaciły się Gallandowi, który został odznaczony Złotym Krzyżem Hiszpanii z Mieczami i Brylantami, przyznany łącznie zaledwie dwunastokrotnie.

„Chciałem po prostu być pilotem myśliwca”

Po licznych sukcesach Adolf stał się ekspertem w dziedzinie niemieckiego lotnictwa. Podobną pozycję osiągnął również Werner Mölders. Obaj byli jednymi z pierwszych pilotów myśliwskich nowej generacji, wysoko cenionymi przez naczelne dowództwo. Adiutant Hitlera, Nicolaus von Below pisał później, że „ci dwaj [Galland i Mölders] zawsze się wzajemnie gonili”. Chociaż mieli podobny status, ich podejście do nowego stanowiska okazało się zupełnie inne. Mölders doskonale odnalazł się w roli doradcy, Galland natomiast unikał rozgłosu, chciał po prostu latać. Podczas jednej z rozmów Mölders oświadczyć miał koledze: „Jeżeli chcesz być nowym Richthofenem, powodzenia. Ja wolę pozostać Boelckem”. Porównanie to wydaje się wyjątkowo trafne. Wzajemny rozdźwięk wynikał nie tyle z różnic charakterów lotników, co odmiennym spojrzeniu na charakter ich służby. Mölders był zadowolony mogąc doradzać, Galland wciąż jednak nie czuł się spełniony. Brakowało mu latania.

Obraz

Werner Mölders, as niemieckiego lotnictwa i rywal Gallanda (ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 146-2006-0123, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany)

Werner Mölders, as niemieckiego lotnictwa i rywal Gallanda (fot. ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 146-1971-116-29, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany). Wkrótce nadarzyła się ku temu okazja, przydzielony został bowiem do II.(Schl.)/LG2 i za sterami Henschla Hs-123 atakował cele naziemne na terytorium Polski. W jednostce dowodzonej przez Wolframa von Richthofena służył do 1 października 1939 roku, gdy odznaczono go Krzyżem Żelaznym, czemu towarzyszyło przeniesienie do Jagdgeschwader 27 (JG 27), na którego czele stał wówczas pułkownik Max Ibel. W późniejszych latach Galland otwarcie przyznawał, że nowego przydziału nie darzył szczególną sympatią. To jednak w barwach tego pułku odniósł swoje pierwsze zwycięstwo powietrzne, kiedy 12 maja 1940 roku wraz z innymi pilotami z oddziału zaatakował kilka Hurricane’ów.

Sukcesy, których liczba wzrastała niemal z dnia na dzień, nie zdołały przekonać Adolfa do JG 27. Dlatego też bez zbytniego sentymentu skorzystał z możliwości objęcia dowództwa nad III/JG 26 Schlageter. Jednostka ta przygotowywana była z wyjątkową starannością, zadbano o odpowiednie szkolenia pilotów w Niemczech i dobór personelu naziemnego.

Specyfika walk w bitwie o Anglię różniła się znacznie od tego, czym wcześniej zajmował się Galland, ale mimo to już podczas pierwszej misji z nowym oddziałem zestrzelił dwie nieprzyjacielskie maszyny. Niedługo później awansowano go na komendanta pułku. Nie bez znaczenia były tutaj kaprysy Hermanna Göringa, który poprzedniego dowódcy, Gottharda Handricka, wyjątkowo nie lubił. Gallanda zaś znał i wiedział, że można na nim polegać. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że nowy dowódca, który posiadał ogromną wiedzę w zakresie strategii i organizacji, odpowiednio pokieruje oddziałem w tak ważnym dla Niemiec momencie. Nie mylił się. Pułk wciąż odnotowywał stosunkowo niewielkie straty, a jego komendant odnosił kolejne zwycięstwa. 25 września 1940 Galland odznaczony został Liśćmi Dębu, w grudniu natomiast awansowano go na pułkownika.

JG 26 szybko zaczęto uznawać za najlepszą jednostkę osłaniającą niemieckie bombowce, nierzadko więc poszczególne grupy proszono o wsparcie. Ich zadanie znacznie utrudniały poważne zaniechania Göringa, który jak mantrę powtarzał: „Mamy najlepsze myśliwce na świecie!”. Prawda była jednak zupełnie inna, o czym dowódca Jagdgeschwader 26 poinformował przełożonego w dość bezpośredni sposób, oświadczając, że „przydałoby im się kilka Spitfire’ów”.

Choć sposobu, w jaki latał Galland, nie można nazwać szczególnie brawurowym, pilota czasami dopadał pech. Dwukrotnie został zestrzelony, w wyniku czego trafił do lazaretu. Rany nie okazały się jednak poważniejsze od tych z 1935 roku. Dowódca JG 26 mógł prędko wrócić do swojej jednostki, zaś zajmujące się rannymi pielęgniarki długo jeszcze wspominały wesołego i szarmanckiego pacjenta.

Jeden z mechaników oddziału postanowił któregoś dnia zadbać o bezpieczeństwo pułkownika i do kratownicy na osłonie kabiny przyspawał stalową płytę. Problem polegał na tym, że Galland nie wiedział o modyfikacji. Gdy więc jak zwykle wskoczył do swojej maszyny i chciał zamknąć osłonę, został znokautowany przez kawałek metalu. Klnąc głośno, rozmasował pulsujące miejsce na potylicy i kręcąc głową z dezaprobatą, wystartował. Dowódca JG 26 był wyjątkowo pamiętliwy i dlatego po powrocie z misji postanowił policzyć się z winowajcą całego zajścia. Zaniechał jednak ukarania mechanika, kiedy dostrzegł na płycie znaczne wgłębienie po wrogim pocisku, który – gdyby nie ta prowizoryczna ochrona – mógłby zabić pilota maszyny. Sytuację skwitowano więc ostatecznie słowami „Lepszy ból głowy niż brak głowy”, a stalowy patent gorliwego mechanika zaczęto traktować znacznie poważniej.

Podczas bitwy o Anglię Galland po raz pierwszy zetknął się z Douglasem Baderem, brytyjskim pilotem, dowódcą 242. Dywizjonu, zestrzelonym 9 sierpnia. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie drobny szczegół – Bader nie miał nóg, ponieważ w 1931 roku amputowano je w wyniku wypadku lotniczego na dwupłatowym Bulldogu. Anglik korzystał z protez, które jednak stracił podczas skoku z płonącej maszyny. W znacznej mierze dzięki staraniom Gallanda i zwierzchników obozu jenieckiego, do którego trafił Bader, niemiecka obrona przeciwlotnicza nie zareagowała, kiedy w ich zasięgu znalazł się brytyjski samolot, z pokładu którego wyrzucono niewielką paczkę. Była w niej nowa para protez.

Naprzód!

Pod koniec 1941 roku sytuacja w Niemczech zaczęła zmieniać się na ich niekorzyść. Seria błędów, jakich dopuścił się Goering, wywoływała niemy sprzeciw pilotów oraz dowódców pułków. 17 listopada samobójstwo popełnił Ernst Udet, as I wojny światowej i kierownik Urzędu Technicznego Ministerstwa Lotniczego. Podczas jego pogrzebu jednym z niosących trumnę był właśnie Adolf Galland. W drodze na tę ceremonię z powodu fatalnych warunków pogodowych rozbił się Heinkel He-111 z Wernerem Möldersem na pokładzie – lotnik zginął i pochowany został obok Udeta. Wówczas właśnie Gallanda mianowano Generalnym Inspektorem Lotnictwa Myśliwskiego.

Pułkownik nie był zachwycony z nowego przydziału, ostatecznie uznał jednak, że nie ma nic do stracenia. Także piloci JG 26, początkowo bardzo zmartwieni faktem, że opuszcza ich tak dobry dowódca, po wysłuchaniu płomiennej mowy Goeringa, ruszyli do ataku z nową siłą. I robili to bardzo skutecznie. Schlageter był bowiem drugim – po JG 2 Richthofen – oddziałem, który przekroczył próg 2000 zestrzelonych nieprzyjacielskich maszyn.

28 stycznia 1942 roku Gallanda wyróżniono Brylantami do jego Krzyża Rycerskiego, co stanowiło dodatkową legitymizację do pełnienia tak ważnej funkcji. Krótką wiadomość z gratulacjami wysłał odznaczonemu między innymi Hermann Göring:

"Drogi Gallandzie!
Z dumą i wdzięcznością gratuluję Panu otrzymania najwyższego odznaczenia za odwagę – Führer gestem tym uhonorował ponownie także nasze młode siły powietrzne. Cały naród niemiecki przygląda się panu, jak godnemu podziwu bohaterowi.
Gen. Göring."

Zakres obowiązków, z jakim wiązało się nowe stanowisko Gallanda, był ogromny. Obejmował on bowiem rekomendację potencjalnych kandydatów, którzy mieli zostać odznaczeni Krzyżem Rycerskim, organizowanie operacji bojowych, doradztwo szefom sił powietrznych, a także inspekcje poszczególnych pułków. Siedziba nowego inspektora mieściła się w byłym budynku redakcji gazety o wymownym tytule „Vorwärts!” (Naprzód!), co w zabawny sposób korespondowało z natłokiem jego zadań. Z rytmu dotychczasowej pracy wytrącały go mniej lub bardziej ważne spotkania państwowe. Wziął na przykład udział w noworocznym turnieju rzutek, osiągając, jak zaznaczył jeden z dzienników: bez przygotowania, oszałamiający wynik 73 trafień na 100. Szybko okazało się jednak, że dobrze radzi sobie na nowym stanowisku. Zorganizowana przez niego w 1942 roku ochrona powietrzna niemieckiego krążownika „Prinz Eugen” i pancerników „Scharnhorst” oraz „Gneisenau” zakończyła się sukcesem.

Odwiedziny w oddziałach na różnych frontach także nie zaliczały się do nudnych zadań. Jedną z wizyt złożył stacjonującemu w Afryce JG 27, którego niewątpliwą gwiazdą był Hans Joachim Marseille. Znany z niewybrednych żartów i specyficznego poczucia humoru pilot poczuł najwyraźniej, że gościa należy przyjąć w odpowiedni sposób, na wychodku wywiesił więc rzucającą się w oczy tabliczkę o treści: „Zarezerwowano dla generała do spraw myśliwców”. Wkrótce pod spodem dodał kolejną: „Generał do spraw myśliwców był tutaj”.

Bunt w szeregach Luftwaffe

Szacunek, jakim większość lotników myśliwskich darzyła Hermanna Göringa, na początku 1945 roku niemalże zniknął. Jeszcze w 1941 roku „Tłuścioch”, jak zwykło się go nazywać, budził raczej rozbawienie, ale pod koniec wojny wywoływał u lotników już niemal wyłącznie frustracje. Żaden pilot nie mógł znieść tego, co doprowadziło do śmierci Udeta: ciągłego obwiniania i oczekiwania niemożliwego. Galland miał na temat Göringa wyrobione własne zdanie – szanował go jako człowieka, doceniał także jego intelekt. Dostrzegał jednocześnie popełniane błędy i wiedział, że jeżeli nikt w porę nie interweniuje, w Luftwaffe zapanuje całkowity chaos.

Obraz

Adolf Galland (z prawej) w towarzystwie Hermanna Göringa (fot. Boger, ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 101I-343-0674-16, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany)

Piloci postanowili więc wybrać kilku reprezentantów, którzy mieli rozpocząć pertraktacje z Göringiem. Ostatecznie wybór padł na Günthera Lüztowa, Johannesa Steinhoffa i, występującego w imieniu Generalnego Inspektora, Hannesa Trautlofta. Mimo najszczerszych chęci nie zdołano zdziałać wiele. Wzburzony dowódca Luftwaffe zakończył spotkanie w dość specyficzny sposób: Steinhoffa wysłał do Włoch, Lüztowowi zagroził rozstrzelaniem, a samego Gallanda zwolnił z pełnionego dotychczas stanowiska. Planował też wyeliminować go w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, ale planom tym położył kres sam Hitler.

Kogo unoszą anioły?

Trudno jednak było sądzić, że Galland pogodzi się z tak bezsensownym werdyktem. Zwłaszcza, że od 1942 roku intensywnie pracowano nad maszyną, która – jak się wówczas wydawało – odwrócić miała losy dotychczasowych zmagań w przestworzach. Mowa tutaj o Messerschmicie Me-262 „Schwalbe” z silnikiem odrzutowym. Uzbrojona pierwotnie w cztery działa 30 mm maszyna osiągała prędkość do 860 km/h. Sam Galland stwierdził, że podczas lotu tym samolotem czuł się jakby „unosiły go anioły”. Wolfgang Späte twierdził także, że „doświadczony pilot będzie w stanie zapanować nad tym samolotem”.

Galland miał nadzieję na stworzenie kilku dużych oddziałów, w których latano by wyłącznie Me-262. Hitler miał jednak dla maszyny zupełnie inne zastosowanie, przeznaczając ją na bombowiec. Szybko okazało się, że piloci bombowców nie mają doświadczenia, które pozwalałoby im na pełne wykorzystanie potencjału „Schwalbe”. Ponadto w tej roli samolot mógł łatwo paść łupem przeciwnika, ponieważ zlecono wymontowanie z niego wszystkich, jak ujął to Hitler, „zbędnych śmieci”, czyli de facto całej broni myśliwskiej. Miało to zwiększyć udźwig bomb, ostatecznie jednak okazało się rozwiązaniem bardzo niepraktycznym.

W marcu 1945 roku Galland otrzymał pozwolenie na utworzenie niewielkiego oddziału, Jagdverband 44 (JV 44), wyposażonego w nowe Messerschmitty. Latać w nim mieli wyłącznie najbardziej doświadczeni piloci. Do JV udało mu się zaprosić między innymi Gerharda Barkhorna, Ericha Hohagena, Waltera Krupinskiego czy Günthera Lützowa. Nie wszyscy chcieli próbować swoich sił w nowej jednostce, jednym z tych, którzy odrzucili propozycję, był sam Erich Hartmann, czyli największy as wszech czasów.

Me-262 sprawdzały się świetnie w starciu z przeciwnikiem, lecz jak każdy inny samolot, miały swoje wady. Nierzadko wymagały eskorty starszych modeli, które chronić miały Schwalbe przed wrogim ogniem w chwili lądowania. W czasie służby w jednostce zginęli Günther Lüztow i Walter Nowotny (Galland wspominał, że z wraku maszyny udało im się wydobyć tylko lewą rękę zmarłego oraz jego Krzyż Rycerski z Brylantami), o śmierć otarł się także Johannes Steinhoff, który doznał poważnych poparzeń. Twórca JV 44 skomentował to później następująco:

"Tak długo błagałem o maszyny. Teraz wojna dobiegała końca, a ja miałem więcej samolotów niż ludzi, którzy mogli nimi latać…"

Świat stoi otworem

Adolf Galland swój ostatni lot bojowy odbył 26 kwietnia 1945 roku. Po zakończeniu wojny dwa lata spędził w obozie jenieckim. Rozpoczął wtedy zbieranie niemieckich notatek i angielskich dokumentów do pracy nad książką. Interesujący wydaje się sposób, w jaki Galland po 1945 roku dbał o odtworzenie szczegółów swojej służby w Luftwaffe. Zawsze skory był do wyjaśniania wszelkich nieścisłości (opublikował między innymi sprostowanie dotyczące działalności tak zwanych Rammjäger), zapewne chciał też, by nie wiązano go bezpośrednio z ideologią nazistowską. W roku 1948 wyjechał do Argentyny, gdzie na życzenie prezydenta Peróna pomagał w organizowaniu tamtejszych sił powietrznych. Opracowane przez niego taktyki i manewry stosowano jeszcze podczas wojny o Falklandy. Pojawiał się także często w miejscowych kręgach towarzyskich między innymi z Ottonem Skorzenym.

Po trzech latach wrócił do RFN i uczestniczył w procesie odtwarzaniu Luftwaffe. Ostatecznie postanowiono traktować go jak osobę prywatną i nie powierzać mu dowództwa nad całymi siłami powietrznymi ze względu na „doświadczenia i umiejętności nieznajdujące odzwierciedlenia w nowym zadaniu”. Pod koniec lat sześćdziesiątych Galland został także konsultantem technicznym w słynnym filmie „Bitwa o Anglię”, a jedna z postaci pojawiająca się na ekranie, major Falke (grany przez Manfreda Reddermanna) wzorowana była właśnie na nim. Przez lata brał udział w licznych konferencjach i spotkaniach zrzeszających asów drugiej wojny światowej, udzielał wywiadów, opatrzył wstępami i komentarzami dziesiątki książek, w tym biografię Ericha Hartmanna „The Blond Knight of Germany”.

Adolf Galland zmarł 9 lutego 1996 roku w Remagen. Z wynikiem 104 zwycięstw powietrznych wciąż pozostaje jednym z największych asów niemieckiego lotnictwa. I choć pamięta się go zazwyczaj właśnie dzięki nieodłącznym cygarom i wymalowanej na kokpicie jego samolotu Myszce Miki, należy zwrócić uwagę także na jego wkład w udokumentowanie losów Luftwaffe.

Alicja Sułkowska

Bibliografia:
Below von Nicolas, Byłem adiutantem Hitlera 1937-1945, tłum. Zofia Rybicka, Wydawnictwo MON, Warszawa 1990.
Galland Adolf, Die Ersten und die Letzten. Die Jagdflieger im Zweiten Weltkrieg, Schneekluth, Monachium 1996.
Heaton Colin D., Lewis Anne Marie, Gwiazda Afryki. Hans Marseille – niepokorny as Luftwaffe, tłum. Łukasz Golowanow, Replika, Zakrzewo 2014.
Held von Werner, Adolf Galland. Ein Fliegerleben in Krieg und Frieden, VDM Heinz Nickel, Zweibruecken 1996.
Kens Karlheinz, Die Flugzeuge des zweiten Weltkriegs, Heyne, Monachium 1969. McNab Chris, Orły Hitlera. Lufwaffe 1933-1945, tłum. Grzegorz Siwek, RM, Warszawa 2014.
Toliver Raymond F., Constable Trevor J., Adolf Galland. Der General der Jagdflieger, tłum. Wolfgang Czaia, Herbig, Monachium 2001.
Toliver Raymond F., Constable Trevor J., Holt Hartmann vom Himmel!, tłum. H.G. Schneider i Manfred Jaeger, Motorbuch Verlag, Stuttgart 1980.
Ziegler Mano, Turbinenjaeger Me-262, Motorbuch Verlag, Stuttgart 1986.

Obraz
© WP.PL | Histmag
Źródło artykułu:histmag.org
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (68)