"Air Force Un" - luksusowy odrzutowiec Kima
Kim Dzong Un, północnokoreański dyktator, odziedziczył po ojcu władzę, ale nie fobie - o ile Kim Dzong Il znany był z obsesyjnego strachu przed lataniem, przez który był zmuszony podróżować specjalnym pociągiem pancernym, jego syn czuje się w przestworzach i za sterami jak ryba w wodzie. Niedawno światło dzienne ujrzały zdjęcia z pokładu osobistego odrzutowca Kim Dzong Una. Komentatorzy szybko określili go mianem "Air Force UN".
24.02.2015 | aktual.: 25.02.2015 08:19
Jaki kraj, taki "Air Force One" - by uświadomić sobie potężny ładunek szyderstwa, jaki kryje się pod zmodyfikowanym określeniem samolotu Kim Dzong Una, trzeba zwrócić uwagę na model maszyny. Jest to owiany złą sławą samolot produkcji radzieckiej Ił-62M. To właśnie katastrofy iłów w barwach LOT-u należą do najtragiczniejszych wypadków w historii polskiego lotnictwa cywilnego (katastrofa "Kopernika" z 1980 roku, w wyniku której zginęła m. in. Anna Jantar, oraz katastrofa w Lesie Kabackim z 1987 roku). Historia eksploatacji samolotu Ił-62M nie przedstawia się różowo również poza granicami naszego kraju - łącznie doszło do dwunastu katastrof z jego udziałem. W wielu przypadkach przyczyną wypadków były eksplozje silników.
Statystyki i ponura historia najwyraźniej nie robią na północnokoreańskim dyktatorze większego wrażenia, skoro zadecydował o kapitalnym remoncie wnętrz swojego prywatnego "Air Force Un", po których salonki w samolocie prawie dorównują pod względem wyglądu swojemu amerykańskiemu odpowiednikowi. Północnokoreańskie media uwieczniły na zdjęciach eleganckie skórzane kanapy, lśniące stoły konferencyjne oraz oczywiście samego dyktatora korzystającego z tych wygód z... papierosem w ręku. Jak widać, zakaz palenia nie obowiązuje wszystkich (tak samo jak nie obowiązuje iłowskich silników).
Pretekstem do specyficznej sesji zdjęciowej Kim Dzong Una na pokładzie odrzutowca była gospodarska wizytacja z lotu ptaka trwających w stolicy Korei Północnej budów i modernizacji. Dyktator mógł na własne oczy ocenić postępy, a także dać się sfotografować za sterami lecącego samolotu (choć nie posiada licencji pilota). Bo w końcu kto Kimowi zabroni?
To, że cała akcja jest medialną "ustawką", nie podlega wątpliwości, choćby z uwagi na fakt, że z pewnością łatwiej byłoby obserwować wznoszone w mieście budowle z pokładu śmigłowca, a nie samolotu odrzutowego lecącego mniej więcej z prędkością 800 kilometrów na godzinę. Najwyraźniej Kim Dzong Un nie mógł się jednak powstrzymać od zaprezentowania opinii publicznej swojego osobistego "pupilka".