Alpejska adrenalina
None
START:
KITZBUEHEL, TYROL
TERAZ, BO:
MOŻNA POLATAĆ NAD ALPAMI, NIE NARAŻAJĄC NOSA NA ODMROŻENIE.
TYP AKTYWNOŚCI:
paralotniarstwo.
KONDYCJA, UMIEJĘTNOŚĆI:
w tandemie zbędne, potrzebna tylko szczypta odwagi.
GDZIE I JAK:
Kitzbuehel to modny i świetnie prosperujący całoroczny kurort. Zbocza gór nadają się do uprawiania paralotniarstwa, na dole zawsze można znaleźć jakąś wygodną łąkę do lądowania.
Ale tym, co najbardziej przyciąga, jest spektakularna sceneria górska. Z jakiego punktu nie patrzeć, widać monumentalny, surowy masyw Dzikiego Cesarza, Wilder Kaiser. Początki tego tyrolskiego miasteczka, nazywanego pieszczotliwie przez bywalców „Kitz”, sięgają IX w p.n.e. Jego rozwój związany był z wydobyciem węgla i miedzi, dziś wszystko kręci się dzięki miłośnikom gór i różnym szaleńcom poszukującym wciąż nowych wyzwań. Zapewne też do nich należę, decydując się na lot paralotnią w tandemie z Markusem Noichlem, młodym przystojniakiem, dla którego to chleb powszedni. Samochodem terenowym prujemy krętą drogą pod górę, za kierownicą dziewczyna Markusa, obok jego przyjaciel i wspólnik Manfred, uśmiechnięty od ucha do ucha.
Normalnie wjeżdża się wygodnie gondolą, która akurat znajduje się w remoncie. Słowem, pech. Ale dzięki temu mam jeszcze czas, by rozważyć swój ryzykowny krok. Paralotniarstwo nie jest sportem bezpiecznym, często zdarzają się skręcenia, zwichnięcia, złamania kończyn i urazy kręgosłupa. Wyobrażam sobie lądowanie na drzewach lub liniach energetycznych, na których żałośnie dyndam z głową spuszczoną w dół. Oczami wyobraźni widzę groźne turbulencje rzucające nami w wąskich, skalnych przesmykach i duszące prądy, co zdarza się częściej na obszarach o dużych różnicach temperatur.