Lider jednej z najniebezpieczniejszych wypraw, jakie podjął człowiek
"I to jest miłość moja, która w dal mnie pędzi, ja jestem meteorem na świata krawędzi" - pisał Kazimierz Wierzyński w wierszu poświęconym słynnemu norweskiemu podróżnikowi i badaczowi polarnemu. Roald Amundsen pędził w dal przez całe życie, a słynny wyścig z Robertem Scottem o zdobycie bieguna południowego zapewnił mu miejsce w historii.
Choć od zdobycia bieguna południowego mijają właśnie 104 lata, pamięć o liderze niezwykłej wyprawy norweskich twardzieli przetrwała. Świadczy o tym m.in. fakt, że kilka miesięcy temu jeden ze znanych polskich producentów alkoholi zaprezentował wódkę o nazwie... Amundsen.
"Czy jedna z największych przygód w historii ludzkości może zostać zapomniana? Oczywiście, że nie! Szczególnie jeśli była to najtrudniejsza i jedna z najbardziej niebezpiecznych wypraw, jakie podjął człowiek. Ta historia stała się pretekstem do wzniesienia toastu" - wyjaśniała firma w materiałach prasowych. Toast wzniesiony oczywiście "najzimniejszą na rynku wódką, którą podawać należy w temperaturze ekstremalnego zera".
Co ciekawe, sam Amundsen unikał alkoholu, a nadużywającego trunków członka wyprawy, świetnego polarnika Hjalmara Johansena, zostawił w bazie przed wyruszeniem w kierunku bieguna. Jednak takie uhonorowanie słynnego polarnika pokazuje, że wciąż kręcą nas prawdziwe męskie przygody, niecodzienne wyzwania i rywalizacja.
Arktyczne przejście pokonane
Roald Amundsen urodził się 16 lipca 1872 r. w norweskim mieście Borge. Od dziecka najchętniej przysłuchiwał się opowieściom o morskich wyprawach, które od pokoleń odbywali męscy członkowie rodziny. Jego ojciec, Jens, był nieźle prosperującym biznesmenem, wynajmującym statki do transportu towarów, a czasem także ludzi. Zmarł, gdy Roald miał 14 lat.
Chłopiec bardzo chciał iść w jego ślady, ale matka zdecydowała, że syn zostanie lekarzem lub prawnikiem. Amundsen musiał się z tym pogodzić. Wybrał studia medyczne na uniwersytecie w Kristianii. Jednak nigdy ich nie ukończył, ponieważ po śmierci matki rzucił naukę. Najpierw wstąpił do wojska, a po odbyciu służby mógł wreszcie spełnić marzenie - w wieku 25 lat wypłynął w morze jako drugi oficer okrętu "Belgica", który wchodził w skład wyprawy badawczej na Antarktykę.
Tworzył historię, choć czasem przypadkiem
Ekspedycja utknęła wśród lodów na Morzu Bellingshausena, trochę przypadkowo stając się pierwszą załogą, której udało się spędzić zimę w kręgu polarnym. Nie udałoby się to bez zaangażowania i charyzmy młodego Amundsena. Kapitan oddał mu praktycznie władzę na statku, dzięki czemu załoga przetrwała trudne chwile.
W latach 1903-1906 Norweg zaczął zdobywać coraz większą sławę. Na statku "Gjoa" jako pierwszy pokonał legendarne arktyczne przejście północno-zachodnie prowadzące z Atlantyku na Ocean Spokojny, wzdłuż brzegów Kanady. "Spełniło się moje dziecięce marzenie. Ogarnęły mnie dziwne uczucia: byłem wyczerpany i przemęczony, jednak w oczach miałem łzy" - zanotował w dzienniku 26 sierpnia 1905 r.
W drodze na biegun
Podczas wyprawy Amundsen prowadził badania meteorologiczne, ustalił też położenie północnego bieguna magnetycznego (zlokalizował go na wybrzeżu Półwyspu Boothia, najdalej wysuniętym na północ obszarze kontynentalnej części Ameryki Północnej).
Jednak wciąż marzył o większym wyczynie, czyli dotarciu, jako pierwszy człowiek w dziejach, do bieguna geograficznego - miejsca, gdzie oś obrotu Ziemi przecina jej powierzchnię.
Na początku 1909 r. Amundsen planował zdobycie bieguna północnego. Już podczas wyprawy w kierunku Oceanu Arktycznego otrzymał informację, że uprzedził go Robert Peary. Po latach kwestionowano sukces Amerykanina, zarzucając mu, że prawdopodobnie dotarł jedynie w okolice bieguna, jednak Amundsen bez długiego namysłu zmienił kierunek. "Postanowiłem wyruszyć w drugą stronę i wyprawić się na południe" - zanotował.
Kolejny wyścig
Przez długi czas utrzymywał cel wyprawy w tajemnicy, nawet przed załogą. Wyjawił go dopiero podczas postoju na Maderze. Członkowie ekipy, wybrani przez Amundsena bardzo starannie (wśród nich znajdował się m.in. znakomity norweski narciarz Olav Bjaaland) dowiedzieli się wówczas, że w wyścigu do bieguna południowego muszą pokonać Brytyjczyka Roberta F. Scotta, który ku Antarktydzie wyruszył miesiąc wcześniej.
Szanse na jego wyprzedzenie Amundsen upatrywał w lepszym przygotowaniu operacji. Kluczem do sukcesu miało być wykorzystanie psich zaprzęgów - na statku płynęło 115 znakomicie radzących sobie w ekstremalnych warunkach grenlandzkich psów pociągowych. Scott bardziej ufał nowoczesnej technice, zabierając sanie z napędem silnikowym. W połowie października 1910 r. Brytyjczyk odebrał telegram od Amundsena, brzmiący: "Uprzejmie informuję, że zmierzam w kierunku Antarktydy". W styczniu 1911 r. Amundsen założył bazę nad Zatokę Wielorybią, obfitującą w foki i pingwiny, które w ciągu kolejnego roku miały stać się podstawowym składnikiem diety dziewięciu Norwegów i ich psów.
Ten falstart mógł się źle skończyć
Przez następne miesiące przygotowywali punkty zaopatrzeniowe rozmieszczone wzdłuż trasy przyszłej wędrówki ku biegunowi. Ten pomysł Amundsena okazał się później kluczem do sukcesu ekspedycji. Jednak niewiele brakowało, a wyprawa zakończyłaby się tragicznie. Niecierpliwy Norweg, obawiając się, że zostanie wyprzedzony przez Scotta, zdecydował o wymarszu 7 września 1911 r., jeszcze przed nadejściem arktycznego lata.
W czasie wędrówki temperatura spadała do minus 50 stopni, zamarzały kompasy, a słońce skrywało się w gęstej mgle. Członków ekipy zaczęły nękać odmrożenia, w coraz gorszej formie były również psy zaprzęgowe. Amundsen w ostatniej chwili zdecydował o powrocie do bazy. "Musimy wrócić i zaczekać do wiosny. Nie mogę rozważać dalszego narażania ludzi i zwierząt po tym, gdy już się wycofaliśmy. Jeśli mamy wygrać, wszystko musi być dokładnie przygotowane; jeden fałszywy ruch i przegramy" - zanotował w dzienniku.
"Co za okropne miejsce"
Drugą próbę zdobycia bieguna rozpoczął 20 października. W liczącej 1300 kilometrów podróży Amundsenowi towarzyszyło czterech ludzi na nartach oraz cztery zaprzęgi ciągnięte przez 13 psów każdy, wiozące po 400 kg zapasów. Tym razem wszystko poszło zgodnie z planem, choć w miarę zbliżania się do celu narastał niepokój. "Czy zobaczymy tam angielską flagę? To niemożliwe. Boże, zmiłuj się nad nami" - pisał 13 grudnia Olav Bjaaland. Dzień później dotarli na biegun. Śladów bytności konkurentów nie znaleźli.
Scott zameldował się tam dopiero 17 stycznia 1912 r. "Co za okropne miejsce" - napisał w dzienniku na widok norweskiej flagi. Nie udało mu się już pokonać drogi powrotnej. Ekspedycja ratunkowa znalazła namiot ze zlodowaciałymi ciałami Scotta i jego towarzyszy w odległości zaledwie 12 km od magazynu z zapasami żywności i paliwa.
Zawsze chciał być pierwszy
Zdobycie bieguna nie zaspokoiło ambicji Amundsena. Wciąż stawiał przed sobą nowe cele i wyzwania, całkowicie poświęcając dla nich życie osobiste. Nigdy nie założył rodziny, a zapytany na jednym z przyjęć, czy zamierza kiedyś stanąć na ślubnym kobiercu, odpowiedział podobno: "moją żoną jest Arktyka".
W latach 1918-21 odbył kolejną słynną wyprawę: na statku "Maud" przebył przejście północno-wschodnie wzdłuż wybrzeża Syberii, stając się pierwszym człowiekiem, który przepłynął wszystkie morza Oceanu Arktycznego.
W latach 20. zafascynowało go lotnictwo. Amundsen dwukrotnie usiłował osiągnąć samolotem biegun północny, startując z Alaski i Spitsbergenu. Dopiero w trzeciej próbie, w 1926 r., jako dowódca sterowca "Norge" pilotowanego przez włoskiego lotnika Umberto Nobile, przeleciał nad Arktyką. Jednak tym razem nie udało mu się wyprzedzić konkurencji, dwa dni wcześniej podobnego wyczynu dokonał amerykański lotnik Richard Byrd.
Urwany ślad
Dwa lata później do Amundsena dotarła informacja, że Nobile zaginął wraz ze swoim sterowcem "Italia" gdzieś nad Arktyką. Choć był wówczas skłócony z Włochem, bez wahania włączył się do akcji poszukiwawczej. 18 czerwca 1928 r., na lotnisku w Tromso, wsiadł na pokład wodolotu Latham 47, by odbyć kolejny lot w ramach akcji ratunkowej. Maszyna nie wróciła do bazy i ślad po niej zaginął.
Nobile i jego wyprawa zostali uratowani przez załogę radzieckiego lodołamacza "Krasin". Ciała Amundsena nigdy nie znaleziono, choć norweska marynarka wojenna szukała go wielokrotnie, ostatni raz - w 2009 r.
Korzystałam z artykułu Andrzeja Hołdysa "Gdzie jest Amundsen?", który ukazał się w magazynie "Wiedza i życie"