Bogdan Arnold - mordował kobiety, wpadł przez... muchy
16.12.2015 | aktual.: 07.04.2017 13:08
Historia jednego z najsłynniejszych polskich seryjnych morderców
Pierwsze morderstwo Arnold popełnił w październiku 1966 roku, a ostatnie w maju 1967 roku. Wszystkie z jego ofiar (trzy z nich udało się zidentyfikować) były prostytutkami, dobrze znanymi w katowickim półświatku. Arnold zwabiał je do swojego mieszkania, wykorzystywał seksualnie, a następnie mordował. Ciał nie starał się usunąć. Poćwiartowane zwłoki kobiet ukrywał w swojej mansardzie. To właśnie go zgubiło.
Ta zasuszona masa - to była kobieta
8 czerwca 1967 roku do Komendy Dzielnicowej MO Katowice-Bogucice zgłosił się zdenerwowany mężczyzna. Łamiącym się z emocji głosem poinformował oficera dyżurnego jednostki, że jego brat, wyglądając ze swego mieszkania przy ulicy Dąbrowskiego na podwórko, obserwuje od kilku dni stale rosnący rój much na oknach lokalu na poddaszu. Mężczyzna prosił, by milicjanci sprawdzili, co dzieje się w podejrzanym mieszkaniu.
Wezwany przez MO strażak wspiął się po drabinie i wybił szybę w oknie mansardy, ale do środka mógł wejść dopiero po włożeniu maski gazowej. Odór unoszący się w mieszkaniu mógł pozbawić przytomności każdego.
Po wyważeniu drzwi do mieszkania weszli milicjanci. Tuż przy oknie mansardy dokonali upiornego znaleziska. Znajdowała się tam tak zasuszona masa, że tylko wprawne oko śledczego mogło w niej rozpoznać zwłoki kobiety. Na szyi trupa znajdowała się zaciśnięta pętla z pończochy.
Głowę znaleźli w kotle do gotowania
Kolejnych znalezisk dokonali milicjanci w schowku jednopokojowej mansardy. W obitej blachą skrzyni znajdowały się części ludzkich szkieletów oraz dwie czaszki. Obok wanny leżały natomiast dwie kości lewego podudzia, a w kotle do gotowania bielizny - kolejna głowa. Na podłodze mieszkania walała się damska bielizna, ubrania i torebki.
Wstępne śledztwo wykluczyło, by wśród znalezionych szczątków znajdowało się ciało lokatora - Bogdana Arnolda.
Wszystkie pojemniki ze zwłokami oraz inne materiały mogące pomóc w identyfikacji ciał przewieziono niezwłocznie do Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Zabrzu. Tu do pracy wzięli się zaraz specjaliści od identyfikacji zwłok.
Składali upiorne puzzle
Ich praca była bardzo skomplikowana, gdyż ciała znajdowały się w stanie niemal całkowitego rozkładu. Trzeba też było skompletować szkielety, by dowiedzieć się ostatecznie, z iloma ciałami ma się do czynienia.
Po żmudnej pracy specjaliści ustalili, że pierwsza ze znalezionych kobiet (ta z pętlą na szyi) miała około 30 lat i 166 cm wzrostu. Kobieta została zamordowana na około 2 tygodnie przed znalezieniem. Kolejne ze zwłok, a pierwsze znajdujące się w schowku, należało do 40-letniej kobiety wzrostu około 163 cm. Ofiara została uduszona kablem i nie żyła przynajmniej od czterech miesięcy. Następnymi zwłokami był zdekapitowane oraz pozbawione nóg ciało 35-40-letniej kobiety znalezione w wannie. Jej głowa znajdowała się w kotle do gotowania bielizny, a opodal wanny znaleziono jej nogi, a raczej to, co z nich zostało. Kobieta, jak wykazały badania, została zamordowana także cztery miesiące wcześniej.
Ostatnie zwłoki także znaleziono w wannie. Należały do 30-letniej kobiety mającej 170 cm wzrostu. Zginęła najwcześniej spośród ofiar, bo pół roku przed znalezieniem.
Załamany chciał popełnić samobójstwo
Milicja rozpoczęła poszukiwania Bogdana Arnolda. Nikt nie wiedział, gdzie może znajdować się podejrzany o brutalne morderstwa mężczyzna. Lokator mieszkania, po opuszczeniu 8 czerwca miejsca pracy, zapadł się dosłownie pod ziemię.
MO zarządziła blokadę dróg. W mediach pojawiły się komunikaty o poszukiwaniach Arnolda. Nie przyniosły one rezultatu. Nie wiadomo, jak długo trwałyby poszukiwania, gdyby 14 czerwca Bogdan Arnold sam nie zgłosił się do komendy milicji w Katowicach. Mężczyzna zeznał, że przez tydzień ukrywał się na hałdach węglowych w okolicach Huty Silesia. Był tak załamany faktem odkrycia ciał swych ofiar, że próbował, choć nieskutecznie, popełnić samobójstwo.
Arnold przyznał się do wszystkich zbrodni i stwierdził, że żałuje jedynie tego, że nie zdążył zabić swojej byłej żony.
Znęcał się nawet nad bliskimi
Mężczyzna, jak wykazały badania psychiatryczne, okazał się zwyrodniałym sadystą. Z lubością opisywał w zeznaniach kolejne popełniane przez siebie mordy, a także tortury, jakim poddawał swoje ofiary przed śmiercią. Arnold nie zdradzał nawet najmniejszej skruchy. Uważał, że jego ofiary "same sobie były winne", "prowokowały go", a wszyscy wokół "sprzysięgli się od lat przeciw niemu". Jego porażkom winni byli rodzice, bliscy, a przede wszystkim trzy kolejne żony. Wszystkie związki Arnolda kończyły się orzeczeniem rozwodu z jego winy. Powód był jeden: nadużywanie alkoholu oraz znęcanie psychiczne i fizyczne nad bliskimi. Mężczyzna został również pozbawiony praw rodzicielskich nad swoim jedynym dzieckiem - synem z pierwszego małżeństwa.
Mimo tak nieciekawej kartoteki w pracy uważany był za "porządnego człowieka", a do kobiet odnosił się grzecznie.
Skazany na śmierć i dożywocie
Proces Bogdana Arnolda toczył się przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach. Obrona zażądała powtórzenia badań psychiatrycznych, tłumacząc, że ekshibicjonizm, masochizm i sadyzm oskarżonego świadczyć mogą o jego ciężkiej chorobie psychicznej. Sąd odrzucił ten wniosek obrony i skazał Arnolda trzykrotnie na karę śmierci i jednokrotnie na karę dożywotniego więzienia.
Pochodzący z dobrej, inteligenckiej rodziny, ceniony jeszcze niedawno przez kolegów i przełożonych 34-letni elektryk, pracownik huty "Baildon", który okazał się wampirem z Katowic, zawisł na szubienicy. Wyrok wykonano 16 grudnia 1968 roku o godzinie 18.40.
Witold Chrzanowski
**[
ZOBACZ TEŻ: OSTATNIE SŁOWA 10 SERYJNYCH MORDERCÓW ]( http://facet.wp.pl/ostatnie-slowa-10-seryjnych-mordercow-6002210907841153g )**