Bolesław Wieniawa-Długoszowski – wojskowy, poeta i pierwszy hulaka przedwojennej Warszawy
22.07.2016 | aktual.: 22.07.2016 18:32
O jego licznych romansach i szalonych zakładach krążyły legendy. Jednocześnie był jednym z najodważniejszych i najbardziej zaufanych legionistów Józefa Piłsudskiego.
Znany był z odwagi, by nie powiedzieć – brawury, a także dowcipnych i inteligentnych powiedzonek, z których wiele do dzisiaj żyje w naszym języku. Mawiał, że prawdziwy mężczyzna może być tylko „kawalerzystą lub poetą”. On był jednym i drugim.
Ten osobisty adiutant Józefa Piłsudskiego jeszcze za życia stał się legendą. Był jedną z najbarwniejszych, o ile wręcz nie najbarwniejszą postacią II Rzeczypospolitej.
22 lipca 1881 roku urodził się Bolesław Wieniawa-Długoszowski – bożyszcze kobiet i ulubieniec żołnierzy. Zafascynowany polską kawalerią wielki pisarz angielski Gilbert Keith Chesterton uznał go w latach 20. ubiegłego stulecia za wzór rycerza. Czym słynny hulaka zasłużył sobie na to miano?
Z woli ojca został lekarzem
Ten szlachecki syn niepokorną i krnąbrną naturą cechował się od dzieciństwa. Usunięty z kilku lwowskich szkół – za, jak przyznał po latach, „nieokiełznany temperament i niechęć do greckiej gramatyki” – trafił w końcu do słynnego gimnazjum jezuitów w Chyrowie. W placówce tej, znanej powszechnie z wysokiego poziomu i rygorystycznie przestrzeganej dyscypliny, długo miejsca nie zagrzał. Kilkunastoletni młodzieniec, zniechęcony prawie wojskowym drylem, rychło uciekł z Chyrowa.
Po maturze, którą zdał eksternistycznie w gimnazjum w Nowym Sączu, rozpoczął studia lekarskie na Uniwersytecie Lwowskim. Podjął je na żądanie ojca, który chciał zapewnić synowi dający realne podstawy egzystencji zawód. Mimo iż medycyna była całkowicie poza kręgiem zainteresowań Wieniawy, którego już wtedy ciągnęło do sztuki, studia zakończył z wyróżnieniem. Wciąż jednak utrzymywał bliskie stosunki z cyganerią, prowadził dość hulaszczy tryb życia (jego ulubionym trunkiem był koniak), a wszyscy plotkowali o jego licznych romansach, z których najgłośniejsze dotyczyły Marii Balastis (córki rektora Uniwersytetu Lwowskiego) i Stefanii Calvas (z którą ostatecznie się ożenił).
Lance do boju, szable w dłoń…
Zawodu lekarza jednak nie praktykował. Po studiach wyjechał do Berlina. Studiował tam na Akademii Sztuk Pięknych, by po roku przenieść się do Paryża – mekki malarzy i poetów.
W stolicy Francji poznał Józefa Piłsudskiego. Rychło stał się jednym z najbliższych współpracowników przyszłego marszałka.
Po wybuchu I wojny światowej znalazł się w składzie 1. Kompanii Kadrowej, a wkrótce potem w pierwszym oddziale ułanów, zaczątku 1. Pułku Ułanów Legionów Polskich.
Za bohaterstwo w walkach otrzymał awans na porucznika i Krzyż Virtuti Militari V klasy. Po odzyskaniu niepodległości nie zdjął munduru. Uczestniczył w wyprawie wileńskiej i wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Był już wówczas podpułkownikiem.
Po latach zdradzili go przyjaciele
Generałem brygady został 11 lat później. Awansu nie przyjął z entuzjazmem, choć jako zdyscyplinowany żołnierz mu się podporządkował. Nie byłby jednak sobą, gdyby dość ironicznie go nie skomentował, zamawiając wizytówkę z napisem: „Generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski, były pułkownik”. Wizytówkę tę wręczał przyjaciołom.
A miał ich wielu, zwłaszcza w świecie artystycznym. W tym gronie byli aktorzy, m.in. Adolf Dymsza, pisarze i poeci – choćby Jan Lechoń, Julian Tuwim czy Antoni Słonimski. I tu historia dopisała złośliwe i bardzo smutne postscriptum.
Wieniawa – brat-łata, który nie tylko przyjacielowi, ale każdemu potrzebującemu oddałby ostatnią koszulę, stał się po 1945 roku, podobnie jak inni współpracownicy marszałka i sam Józef Piłsudski, obiektem nienawiści komunistów. W seansach zohydzających „sanację” uczestniczyło wielu dawnych przyjaciół kawalerzysty – w tym Słonimski i Tuwim.
"Wieniawa to siła wyższa"
Zapomnieli, kto wyciągał ich z tarapatów? Zapomnieli, z kim bawili się do upadłego w warszawskich knajpach? Zapomnieli, jak śmieli się z żartów przyjaciela-generała i jego brawurowych zakładów – w tym tego najsłynniejszego, gdy wjechał konno po schodach na pierwsze piętro hotelu „Bristol”? To wówczas wypowiedział swoją bodaj najsłynniejszą, do dzisiaj funkcjonującą w obiegu społecznym frazę: „Panowie, skończyły się żarty, zaczęły się schody”.
Chyba jednak nie zapomnieli. Chyba pamiętali dobrze także o innych barwnych epizodach życia Wieniawy-Długoszowskiego – o jego bohaterskich czynach wojennych i może nieco mniej chwalebnych podbojach miłosnych. Ale czegóż nie wybacza się kawalerzyście?
To przecież Słonimski pocieszał zdradzanych kochanków, że na „Pięknego Bolka” – jak nazywały go warszawianki – nie ma rady, bo „Wieniawa to siła wyższa”.
"Adolfie, nigdy ci tego nie zapomnę!"
Barwne życie generała zaczęło tracić kolory w 1935 roku, po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego. Wieniawa ciężko przeżył jego odejście.
Tymczasem w 1938 roku został mianowany ambasadorem Rzeczypospolitej w Rzymie (żegnającemu go na dworcu Adolfowi Dymszy rzucił z okna wagonu znany i dzisiaj bon mot: „Adolfie, nigdy ci tego nie zapomnę” – z wyraźną aluzją do dyktatora III Rzeszy).
Do Polski już nie wrócił. Po wybuchu wojny prezydent Ignacy Mościcki wyznaczył go, zgodnie z obowiązującą wówczas konstytucją, na swego następcę na urzędzie. Prezydentem jednak nigdy nie został. Nominację tę zablokowały bowiem bezprawnie władze Francji i Wielkiej Brytanii, które udzieliły wsparcia przeciwnikowi marszałka Piłsudskiego – generałowi Władysławowi Sikorskiemu. Jego poplecznicy zrobili wcześniej Wieniawie „czarny PR”, przedstawiając go jako pijaka i rozpustnika.
"No, czas bracie iść"
Pamiętliwy Sikorski nie zgodził się na powrót Wieniawy do wojska. „Doceniając” jego zdolności dyplomatyczne, mianował go natomiast posłem RP na Kubie. Był to dla generała wyraźny dyshonor.
1 lipca 1942 roku gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski popełnił samobójstwo. Bon vivant przedwojennej Warszawy wyskoczył z tarasu domu, w którym mieszkał w Nowym Jorku. Kilka lat wcześniej w jednym ze swoich wierszy ten żołnierz-poeta napisał:
To samo miasto, taka sama śmierć
Jan Lechoń, przyjaciel, który Wieniawy nigdy nie zdradził, pożegnał go pięknym wspomnieniem na łamach emigracyjnych „Wiadomości Polskich”.
„Wienawa zdawał się być życiem samem, samym urokiem życia codziennego, o którem w gruncie rzeczy myślimy, że ono właśnie powinno być nieśmiertelne” – napisał w 1942 roku.
I on także zakończył swe życie tragicznie – popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść rozłąki z ukochaną ojczyzną, do której jako antykomunista nie mógł po 1945 roku powrócić. Zginął 8 czerwca 1956 roku, skacząc z dwunastego piętra nowojorskiego hotelu Hudson.
To samo miasto, taka sama śmierć.