Co się kryje w mięsie burgerów?
21.06.2016 15:19, aktual.: 02.08.2016 01:22
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wielki raport nie pozostawia złudzeń: antybiotyki, hormony, pestycydy, a nawet szczurze i ludzkie DNA – takie "materiały" odkryto w mięsie burgerów.
Gusta kulinarne Polaków jeśli chodzi o tzw. szybkie jedzenie, rządzą się swoimi prawami i są zmienne. W latach PRL-u królowały u nas zapiekanki. Lata 90. to moda na chińszczyznę i frytki, a wiek XXI przyniósł nam kebaby i sushi. Z kolei od kilku lat, jak grzyby po deszczu, powstają w Polsce restauracje specjalizujące się w serwowaniu burgerów. „100% wołowiny”, czy „300 gramów najczystszego wołowego mięsa” – takimi hasłami torpedują nas ulotki reklamowe i restauracyjne banery. Czy jednak zamawiając takiego burgera, faktycznie otrzymujemy najlepszej jakości „mięso prosto od krowy”? Najnowszy raport, przygotowany przez Clear Labs w ojczyźnie tych rarytasów – USA, rzuca nowe światło na to, co faktycznie znajduje się w popularnej bułce z kotletem.
Clear Labs to instytut analityczno-badawczy założony przez młodych naukowców i pasjonatów zdrowego jedzenia z Kalifornii, badający jakość posiłków serwowanych w amerykańskich restauracjach. Założona przez Sasana Amini i Mahni Ghorashi grupa postanowiła ostatnio wziąć pod lupę 79 amerykańskich sieciówek i popularnych restauracji serwujących burgery oraz 22 dostawców. Opierając się głównie na badaniach DNA i metodzie tzw. sekwencjonowania genomowego (NGS), młodzi naukowcy przeanalizowali ponad 250 wyselekcjonowanych próbek, by dowiedzieć się, co tak naprawdę kryje się w kotletach podawanych w restauracjach. Efekty ich pracy mogą budzić niepokój.
Jak podkreślają autorzy badania, mimo dość restrykcyjnych regulacji prawnych obowiązujących w USA, jakość podawanych kotletów i ich wartości odżywcze różnią się od tego, co deklarują serwujący. Aż 13,6 proc. jedzenia podawanego w knajpach miało wady genetyczne. I nie chodzi wyłącznie o wołowinę – pod lupę wzięto też mięso drobiowe (indyki i kurczaki), baraninę, wieprzowinę i produkty wegetariańskie. Co więcej, to właśnie w tych ostatnich procent „wadliwych” próbek był najwyższy. Jak wynika z raportu, ponad 23 proc. serwowanych produktów wegetariańskich miało poważne uchybienia genetyczne. Co zatem znaleziono w próbkach? Tu lista niestety jest długa: hormony, antybiotyki, grzyby, pestycydy, alergeny (w tym gluten), produkty modyfikowane genetycznie, zanieczyszczenia (w tym metale ciężkie) oraz… DNA gatunków innych niż te deklarowane. Naukowcy zwracają uwagę, że nawet w wegetariańskich produktach znajdowano geny pochodzenia odzwierzęcego – kurczaków, świń, a nawet… bizonów.
Z badań Clear Labs wynika, że część serwowanych kotletów to prawdziwa bomba genetyczna. W rzekomo „stuprocentowym” mięsie wołowym wykryto geny świńskie i drobiowe. Niestety zdarzały się też gorsze „perełki”, które raczej nie były efektem „fałszowania mięsa”, a zwykłego braku należytej higieny. W trzech zbadanych burgerach naukowcy doszukali się DNA szczura, a w jednym (i to wegetariańskim) śladowych ilości ludzkiego DNA. Choć badacze podkreślają, że raczej nikt nie wkroił do kotleta kawałka „ludzkiej szynki”, a fragment najprawdopodobniej pochodził z paznokcia, to i tak niesmak pozostaje.
Mimo że eksperci podkreślają, że wszelkie dane objęte są klauzulą poufności, ustalenie firm, które serwują klientom mięsną bombę genetyczną, nie jest trudne. Badania były przeprowadzone w restauracjach pod stałą „opieką” fitosanitarną i cieszących się dobrą opinią oraz renomą. Sytuacja w nich z pewnością nie wróży dobrze w mniejszych ulicznych lokalach, które nie są poddawane tak szczegółowym kontrolom jakości. Strach pomyśleć, co by wykryto w mięsie rarytasów z tak popularnych w Polsce „budek z jedzeniem”, czy z cieszących się coraz większą popularnością