Co się nosiło w PRL‑u?
Tak się ubieraliśmy za komuny
Tak się ubieraliśmy za komuny
Lata 50. - czas bikiniarzy
Panująca moda była szara i ponura. W gazetach królował "człowiek ciężkiej pracy", obowiązkowo ubrany w waciak, gumofilce, a także berecik z antenką. Po "fajrancie" większość mężczyzn zakładała ciemne płaszcze i kapelusze. W rękach nosili nieodłączne torby, zwane aktówkami. Na bardziej barwne stroje mogli sobie pozwolić działacze polityczni. Członkowie młodzieżowych związków socjalistycznych z dumą nosili jasnozielone koszule i czerwone krawaty.
Przełom w męskiej modzie nastąpił po "odwilży" w 1956 roku. Liberalizacja władzy i napływ ciuchów z Zachodu spowodowały, że polskie ulice stały się trochę bardziej kolorowe. Duża w tym zasługa bikiniarzy, czyli pierwszej polskiej subkultury. W większych miastach można było spotkać młodych ludzi w charakterystycznym stroju: szerokiej marynarce, barwnym krawacie, wąskich spodniach, jaskrawych skarpetkach i butach "na słoninie" (grubej, gumowej podeszwie).
Całości dopełniała charakterystyczna fryzura, zwana plerezą (długie włosy zaczesane do tyłu i opadające na kark), która zdecydowanie wyróżniała bikiniarza wśród ówczesnych, krótko ostrzyżonych mężczyzn.
Lata 60. - dżinsy z Odry i ortalion
Jednym z największych hitów tego okresu był... płaszcz ortalionowy. Na początku lat 60. takie wdzianko nosiło bardzo wielu mężczyzn. Przechadzał się w nim nawet idol tamtego pokolenia, czyli Zbigniew Cybulski. Co ciekawe, płaszcz przeciwdeszczowy zakładano również w czasie słonecznej pogody. Kolejnym przebojem była koszula non-iron, koniecznie w jasnych kolorach - w innych nie była nawet produkowana.
Wykonana z materiału zwanego elanobawełną uchodziła za strój odporny na zniszczenie i wygodny w użytkowaniu, bo niewymagający prasowania. Miała tylko jedną wadę - latem nie przepuszczała powietrza, a zimą zabierała ciepło. Eleganccy mężczyźni zakładali do koszuli wąskie krawaty, zwane pieszczotliwie śledziami.
W połowie lat 60. produkcję rozpoczęły zakłady odzieżowe Odra. Szczecińska fabryka wytwarzała słynne spodnie z teksasu, czyli polskiej tkaniny arizona (bawełna ze sztucznym włóknem). Swojskie "dżinsy", choć z ich amerykańskim odpowiednikiem nie miały wiele wspólnego, były marzeniem wielu młodych mężczyzn. Przed sklepami ustawiały się długie kolejki, niekiedy nawet z listami społecznymi.
Dżinsy były wówczas obiektem westchnień, ponieważ do Polski zaczęła docierać kultura hipisowska. Popularność zdobywały m.in. dzwony, czyli spodnie rozszerzane od kolan.
Zmiany następowały również na głowach. Na początku lat 60. mężczyźni wzorowali się członkach zespołu The Beatles i nosili fryzury "na grzybka" (dłuższe włosy zaczesane do przodu). Wydłużały się one w miarę upowszechniania ruchu hipisowskiego.
Zespołowi z Liverpoolu zawdzięczamy również "bitlesówki" - czarne buty za kostkę, na dość wysokim obcasie i z obowiązkowo zadartym w górę nosem. Ich konkurencję stanowiły rollingstonki (nietrudno domyśleć się, skąd wzięły nazwę), które były półbutami.
Lata 70. - flądra na głowie
Na początku dekady nadal panowały rozkloszowane dzwony. Dużą popularność zaczęły zdobywać także wyroby ze skóry, szczególnie kurtki i płaszcze, choć nie brakowało również fanów spodni. Polska była wówczas garbarską potęgą, co ułatwiało dostęp do materiału.
W szafie wielu mężczyzn wisiała często budrysówka, czyli długa, gruba kurtka z kapturem zapinana zwykle na drewniane skobelki.
W 1972 r. został otwarty pierwszy sklep sieci Pewex, która przez następne 20-lecie uchodziła za synonim luksusu. Marzeniem każdego chłopaka było kupno tam dżinsów z metką kultowych producentów - Levi's czy Wrangler.
Druga połowa lat 70. to początek ery disco i narodziny nowego stylu ubierania. Do Polski docierał on jednak z oporami. W szarej, PRL-owskiej rzeczywistości osoby zakładające odblaskowe stroje czy buty na koturnach były traktowane z podejrzliwością. Niektórzy próbowali być "trendy" i zakładali np. białe golfy i koszule ze spiczastymi, wydłużonymi kołnierzami rozsławione przez Johna Travoltę w "Gorączce sobotniej nocy". Bardzo charakterystyczną cechą tamtego okresu były męskie fryzury. Obowiązywało uczesanie zwane "flądrą" lub "dywanem", czyli dłuższe włosy z tyłu, krótsze po bokach i grzywka. Popularne były baczki, czasami bardzo bujne i rozszerzające się na wysokości ust. Wielu zwolenników miały też wąsy.
Lata 80. - marmurek i kresz
Jeden z najmroczniejszych etapów w dziejach PRL-u. Nie tylko z powodu stanu wojennego i represji politycznych, ale również pustek w sklepach. Także odzieżowych. Nic dziwnego, że wielkim powodzeniem cieszyły się ciuchy z "prywatnego importu".
Ogromnym hitem była dżinsowa odzież przywożona z Turcji, która stała się symbolem dekady. Z dekatyzowanego materiału zwanego marmurkiem produkowano przede wszystkim spodnie oraz kurtki z odczepianymi rękawami, dzięki czemu mogły pełnić rolę kamizelek.
Marzeniem eleganckiego mężczyzny był sweter szetland. Niektórzy wzorowali się na gwieździe serialu "Policjanci z Miami", Donie Johnsonie, który nosił prosto skrojone marynarki z charakterystycznie podwiniętymi rękawami. Taki strój dopełniały mokasyny i białe skarpetki, do dziś uchodzące za szczyt obciachu.
Współcześni styliści skrzywiliby się także na widok innego lubianego przez mężczyzn stroju, czyli dresu z kreszu - materiału, który już po opuszczeniu fabryki wyglądał jak pognieciony. Stroje występowały zazwyczaj w jaskrawych, odblaskowych kolorach. Dominowały fiolety i turkusy. Absolutne rekordy popularności biły też "relaksy", czyli ciepłe buty produkowane przez firmę z Nowego Targu. Pierwsze egzemplarze stworzono na potrzeby filmu "Seksmisja".
Ulubioną fryzurą mężczyzn była płetwa, czyli "z przodu krótko, z tyłu długo". Odważniejsi do ich fantazyjnego ułożenia używali lakieru.
Rafał Natorski / PFi, facet.wp.pl