Co się stało z tysiącami polskich żołnierzy?
22.07.2015 | aktual.: 27.12.2016 14:59
Wybitni dowódcy naszych jednostek dorabiali na chleb stojąc za barem lub pracując w magazynie
"Mocarstwa swoją polityką nadały im status przegranych zwycięzców" - tak wybitny historyk Mieczysław Nurek podsumował powojenne losy żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych. Kiedy ich towarzyszy broni z armii alianckich fetowano jako pogromców Hitlera, wybitni dowódcy naszych jednostek dorabiali na chleb stojąc za barem lub pracując w magazynie. Jeszcze gorszy los spotkał tych, którzy zdecydowali się wrócić do ojczyzny.
Gdy II wojna światowa dobiegała końca, w Niemczech, Włoszech i Wielkiej Brytanii stacjonowało ponad 240 tys. polskich żołnierzy. Niestety, po zapisaniu chlubnej karty historii, stali się politycznym balastem wielkiej polityki, urządzającej świat według mocarstwowych koncepcji aliantów. Szczególnie po 5 lipca 1945 r., kiedy Stany Zjednoczone i Wielka Brytania uznały marionetkowy i podporządkowany Stalinowi Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, wycofując tym samym poparcie dla rządu RP na uchodźstwie. Anglicy, którzy musieli płacić żołd polskim żołnierzom, zaczęli bardzo intensywnie szukać pomysłów na pozbycie się "problemu". Stworzyli Polish Resettlement Corps, czyli Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia, mający teoretycznie ułatwić weteranom odnalezienie się na obczyźnie. Jednak głównie chodziło o wysłanie ich do Kanady czy odległych brytyjskich kolonii w Afryce.
Osoby, które zdecydowały się pozostać na Wyspach, miały ogromny problem ze znalezieniem zatrudnienia, ponieważ brytyjscy pracodawcy, pod naciskiem związków zawodowych, nie chcieli przyjmować polskich żołnierzy.
"Dlaczego Wojsko Polskie nadal stacjonuje na terenie Anglii? Powszechnie wiadomo, że w rejonach stacjonowania oddziałów polskich dzieje się wiele rzeczy amoralnych, których skutkiem jest krzywda brytyjskich dziewcząt. Jako autor tego listu wyrażam opinię wielu, wielu obywateli brytyjskich, ich rodzin, dla których Polacy są utrapieniem. Jak długo to utrapienie może trwać?" - to tylko jeden z wielu listów wpływających do brytyjskiego Foreign Office.
Nic dziwnego, że znaczna liczba żołnierzy decydowała się wrócić do komunistycznej Polski (w latach 1946-47 było ich ok. 100 tys.). Wielu z nich przypłaciło to zdrowiem i życiem...
Generał w magazynie
W Wielkiej Brytanii pozostał m.in. generał Stanisław Sosabowski (na zdj. z lewej), twórca pierwszych polskich sił powietrzno-desantowych, czyli 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej, która wsławiła się walkami pod Arnhem, we wrześniu 1944 r. Po wojnie komuniści pozbawili go polskiego obywatelstwa. Brytyjskiego Sosabowski nie chciał przyjąć, zresztą miał żal do alianckich towarzyszy broni, którzy niesłusznie obciążyli go winą za niepowodzenie operacji "Market Garden".
W 1948 r. generał został zdemobilizowany i otrzymał odprawę w wysokości... 300 funtów. Udało mu się ściągnąć do Wlk. Brytanii żonę i syna Stanisława, porucznika AK, który podczas walk w Powstaniu Warszawskim stracił wzrok. By utrzymać rodzinę Sosabowski podjął pracę jako magazynier w fabryce silników elektrycznych. Zatrudnienie znalazło tam kilku innych byłych żołnierzy 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Przełożeni ze zdumieniem obserwowali pracowników salutujących jednemu z magazynierów. Sosabowscy ledwo wiązali koniec z końcem, dlatego generał szukał innych sposobów na lepsze życie. M.in. składał aplikację do straży pożarnej, ale odmawiano jego zatrudnienia.
Kariery na Zachodzie nie zrobił również admirał Józef Unrug, twórca polskiej marynarki wojennej. Wybitny dowódca znaczną część wojny spędził w oflagu. Choć urodził się w Niemczech i biegle władał językiem Goethego, rozmawiał tam tylko po polsku. Tłumaczył, że 1 września 1939 r. zapomniał jak się mówi po niemiecku.
Po wyzwoleniu wyjechał do Londynu, gdzie został szefem kierownictwa marynarki wojennej rządu emigracyjnego. Później przeniósł się do Maroka, gdzie pracował w należących do znajomych firmie. Ostatnie lata życia admirał Unrug spędził we Francji, gdzie dorabiał m.in. jako... kierowca ciężarówki.
Poniżany bohater
Smutny powojenny los był także udziałem generała Stanisława Maczka (na zdj. w środku), dowódcy legendarnej 1. Dywizji Pancernej, który zdecydował się pozostać w Wielkiej Brytanii. Był jednym z ulubionych obiektów ataków komunistycznej propagandy.
"Najpierw przychodzili jedni, żeby poinformować o zabraniu mi obywatelstwa polskiego, potem drudzy, żeby to potwierdzić, a po latach następni, że przepraszają i wszystko przywracają. Dlatego nie wpuszczałem do domu takich kurierów ani nie przyjmowałem do wiadomości absurdów. Ktoś ma prawo zabrać mi miano Polaka? - Paranoja" - opowiadał gen. Maczek w jednym z wywiadów.
Brytyjczycy odmówili mu prawa do emerytury wojskowej. Po odejściu do cywila przeniósł się z żoną i dwoma córkami do Edynburga, gdzie pracował jako robotnik, sprzedawca w sklepie oraz barman w restauracji hoteli Dorchester i Learmonth. Właścicielem jednego z tych lokali był dawny podwładny generała, sierżant Jan Tomasik, który naigrywał się i kpił z Maczka, chwaląc się znajomym, że zasłużony wojskowy czyści u niego kieliszki i kufle.
Jeszcze w wieku 70 lat generał pracował za barem przez 10 godzin, zarabiając 10 funtów tygodniowo. Otrzymywał także angielski zasiłek w wysokości... czterech funtów.
Jednak nawet angielska poniewierka była lepsza od tego, co spotkało niektórych bohaterów II wojny światowej po powrocie do Polski. Na przykład bliskiego współpracownika gen. Maczka, pułkownika Franciszka Skibińskiego. W 1947 r. oficer przypłynął do Gdyni, a już miesiąc później przyjęto go do Wojska Polskiego i skierowano do organizowanej właśnie Akademii Sztabu Generalnego. W maju 1948 r. Skibiński został szefem Katedry Broni Pancernej, Po trzech latach trafił jednak do więzienia, oskarżony o szpiegostwo i próbę obalenia władzy ludowej. Poddany brutalnym torturom przyznał się do winy. Skazano go na karę śmierci, zamienioną na dożywocie. Po "odwilży" w 1956 r. Skibiński wyszedł na wolność, ale jako człowiek bardzo schorowany.
Śmierć pilota
Wielu wracających do Polski żołnierzy nie doczekało 1956 r. Jednym z nich był major Bolesław Kontrym, podhalańczyk spod Narwiku, cichociemny, uczestnik Powstania Warszawskiego, a pod koniec wojny podwładny gen. Maczka w 1. Dywizji Pancernej. Choć jego brat był generałem ludowego wojska, a sam Kontrym zrzucił mundur i podjął pracę w cywilu, został aresztowany, poddany torturom w UB-eckich kazamatach i skazany na śmierć za rzekome rozbijanie ruchu robotniczego i działanie na szkodę państwa polskiego. Stracono go na początku 1953 r.
Podobny los spotkał wybitnego pilota i członka legendarnego Dywizjonu 303, porucznika Władysława Śliwińskiego, który 6 września 1943 r. był autorem zestrzelenia, które okazało się dwusetnym zwycięstwem zaliczonym na konto polskiej jednostki. W czerwcu 1948 r. aresztowano go w Warszawie pod zarzutem szpiegostwa i stracono w dzień Święta Wojska Polskiego - 15 sierpnia 1951 r.
Wśród aresztowanych w "sprawie Śliwińskiego" był także Stanisław Skalski (na zdj.)- as Dywizjonu 303, który zestrzelił 19 samolotów niemieckich. Po powrocie do Polski otrzymał stanowisko inspektora techniki pilotażu w dowództwie wojsk lotniczych, ale już po kilku miesiącach został aresztowany i oskarżony o szpiegostwo na rzecz Amerykanów i Brytyjczyków. Nieludzko torturowany otrzymał karę śmierci, zamienioną na dożywocie. W kwietniu 1956 r. Skalski został uwolniony i zrehabilitowany.
Takiego szczęścia nie miał inny słynny pilot Zygmunt Sokołowski. W 1941 r. jego bombowiec z Dywizjonu 304, uszkodzony podczas nalotu na Hamburg, wodował na Morzu Północnym, ale pięciu lotników dryfujących w pontonie ratunkowym zostało po kilkunastu godzinach wyłowionych przez brytyjski okręt.
Po wojnie Sokołowski wrócił do Polski, gdzie z czasem objął Katedrę Lotnictwa w Akademii Sztabu Generalnego. W 1952 r. został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa, stracono go 29 sierpnia 1953 r.
Wielu słynnych pilotów miało problem ze znalezieniem pracy w PRL. "Przeniesiony do rezerwy ze względów politycznych jako zupełnie nienadający się na pilota Ludowego Lotnictwa. W cywilu może być wykorzystany w instytucji cywilnej na niesamodzielnym stanowisku, pod stałym nadzorem politycznym" - to opinia o Kazimierzu Wünsche, weteranie Dywizjonu 303, a w latach 1944-1945 dowódcy eskadry w Dywizjonie 315. Józef Kępiński (dowódca jedynego polskiego dywizjonu walczącego w kampanii francuskiej 1940 r., w Wielkiej Brytanii komendant polskiej szkoły pilotażu, a potem wyższy oficer sztabu PSP) pracował jako robotnik w Spółdzielni Pracy "Sprzęt Rybacki" w Warszawie.
Rafał Natorski