Czas kociej apokalipsy
Męskim okiem
* Podobno wojna w Wietnamie była naturalną konsekwencją wynalezienia helikoptera. Jeżeli tak, to uważajcie: nadchodzi nowy czas apokalipsy, prawdziwy koci Armagedon. Wszystko za sprawą dwóch domorosłych konstruktorów z Danii, którzy postanowili połączyć dwie pasje: modelarstwo i wypychanie zwierząt.*
Jakieś trzydzieści lat temu na porankach, czyli kinowych seansach dla najmłodszych obejrzeć można było przygody króliczka, który mieszkał na dachu wieżowca i przemieszczał się po świecie za pomocą swoich długich, nakręcanych uszu. Trudno powiedzieć, czy ta bajka mogła jakoś zainspirować twórców kotokoptera, czy tylko przypadkiem udało im się stworzyć podobny projekt. Jedno jest pewne - ich pojazd może zrewolucjonizować nasze myślenie o awiacji.
Czym jest kotokopter? Najprościej mówiąc to zdalnie sterowany wypchany kot, który unosi się w powietrzu dzięki czterem niezależnym śmigłom. "Kadłub" maszyny wykonany został z doczesnych szczątków kota o imieniu Orville. Po tym jak zwierzak został śmiertelnie potrącony przez samochód, jego właściciel Bart Jansen przekazał jego zwłoki zaprzyjaźnionemu artyście-modelarzowi Arienowi Beltmanowi. Ten sprytnie połączył kota z latającym mechanizmem. Całość jako "praca artystyczna" o nazwie Orvillecopter została zaprezentowana na festiwalu KunstRAI w Amsterdamie. Zarówno właściciel kota, jak i modelarz zarzekali się, że kot już za życia marzył o lataniu (imię Orville nosił na cześć jednego ze słynnych braci Wright).
Choć latający kot teoretycznie jest dziełem sztuki, to jego zastosowania mogą być bardzo szerokie. Mógłby na przykład posłużyć do odstraszania stad miejskich gołębi, albo innych ptaków niszczących rolnicze plantacje. Widok unoszącego się na niebie kota mógłby też okazać się skutecznym straszakiem dla myszy i innych gryzoni.
Kotokopterem powinno się też naszym zdaniem zainteresować wojsko, bo to idealny pojazd do zadań szpiegowskich. Używane obecnie wojskowe bezzałogowe drony są bardzo charakterystyczne, a ich pojawienie się zawsze budzi negatywne emocje. Pojawiają się niewygodne pytania - kto szpieguje, kogo, po co? Tymczasem widok kota - czy to w Europie, czy na bliskim i dalekim Wschodzie - nie powinien raczej nikogo dziwić. W końcu kot to kot. A że akurat sobie leci - jego sprawa.
Obawiamy się jedynie, że prędzej czy później w sprawie kotokoptera zainterweniują obrońcy praw zwierząt. Ich podobne pomysły zdecydowanie mało bawią. A argument, że latający zwierzak był już martwy i dzięki pomysłowi swojego właściciela tak naprawdę zyskał drugie - zupełnie nowe życie, też raczej ich nie przekona.
(manonwaves)/PFi