Męskie sprawyCzy rząd przegrywa wojnę z dopalaczami?

Czy rząd przegrywa wojnę z dopalaczami?

Pomimo restrykcji, związanych z wypowiedzeniem przez rząd tzw. "wojny przeciwko dopalaczom", nielegalne substancje odurzające są nadal dostępne w Polsce. Niektóre z nich można kupić w "legalnie" działających sklepach na terenie dużych miast.

Czy rząd przegrywa wojnę z dopalaczami?
Źródło zdjęć: © AFP

Tematem zajęła się "Gazeta Wyborcza", która starała się przybliżyć sytuację, opisując działający pod przykrywką "sklepu z talizmanami" krakowski smartshop (czyli sklep, w którym można nabyć substancje psychoaktywne)
.

Podobnie jak miało to miejsce niegdyś, sklep posługuje się czytelnymi dla młodych ludzi hasłami, będącymi zawoalowaną reklamą sprzedawanych w nim produktów.

- Jest ci źle, brakuje ci sił witalnych, potrzebujesz czegoś na dopał? Mamy wszystko, czego możesz zapragnąć. W naszym smartshopie znajdziesz wszystko, czego możesz potrzebować, komponując zaklęcia mające poprawić nastrój, wprowadzić w hipnotyczny stan lub wzmocnić twoje magiczne moce - głosi ulotka sklepu Trans, o którym mowa w obszernym artykule "GW".

Według reporterów gazety, w działającym przy ul. Floriańskiej sklepie z łatwością można nabyć dopalacze, otrzymując także poradę dotyczącą ich zażywania.

O podobnych przypadkach pisały wcześniej inne lokalne media. Na początku roku Polska Agencja Prasowa donosiła, że inspekcja sanitarna dokonała kontroli w ponad 250 sklepach na terenie całego kraju. Rzecznik Głównego Inspektora Sanitarnego Jan Bondar powiedział wówczas, że w listopadzie i grudniu ubiegłego roku odnotowano wzrost zatruć dopalaczami, czego wynikiem były kontrole, mające na celu wskazanie miejsc, w którym nadal można nabyć nielegalne specyfiki.

Pobrano wówczas 105 próbek, dzięki którym chciano wykazać, czy w asortymencie wskazanych sklepów znajduje się któraś z 28 nielegalnych substancji. Próbki zostały przesłane do badań w Narodowym Instytucie Leków w Warszawie. W samym województwie pomorskim zamknięto wówczas cztery sklepy. Jan Bondar wyjaśniał, że jeśli analizy wykażą, iż dane produkty zawierały niedozwolone substancje, handlarze mogą zostać ukarani karami finansowymi od 20 tys. do 1 mln zł.

Wojna na granicy prawa

- Na początku października 2010 roku, na podstawie wydanej na wniosek minister zdrowia Ewy Kopacz, decyzji Głównego Inspektora Sanitarnego, w całej Polsce zamknięto i opieczętowano większość obiektów, które prowadziły sprzedaż dopalaczy. Akcję tę poparł osobiście premier rządu Donald Tusk, stwierdzając m.in.: "W walce z dopalaczami, jak będzie trzeba, będziemy działać na granicy prawa".

Decyzja o "działaniu na granicy prawa" wzbudziła wiele kontrowersji, podobnie jak złożony w trybie pilnym w sejmie projekt ustawy "o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii oraz ustawy o Państwowej Inspekcji Sanitarnej". Nowe prawo zdelegalizowało produkcję, handel i reklamę środków zastępczych (w stosunku do nielegalnych dotychczas narkotyków takich jak np. amfetamina czy kokaina).

Przeciwnicy ustawy tłumaczyli, że wraz z groźnymi dopalaczami z rynku może zniknąć wiele nieszkodliwych np. używanych leczniczo produktów, gdyż według nowej definicji prawie każdą substancję mogącą wywołać odurzenie można zakwalifikować do wymienionej grupy nielegalnych produktów - może to być zarówno syrop przeciwkaszlowy, jaki i herbata.

Zwolennicy restrykcji powoływali się wówczas na dane dostarczone przez Centrum Kryzysowe Ministerstwa Zdrowia, według których akcja zamknięcia sklepów doprowadziła do spadku liczby hospitalizacji na oddziałach toksykologicznych w całej Polsce.

Uwzględnianie tych danych może być jednak błędne, a to z uwagi na brak wiedzy na temat rzeczywistego składu sprzedawanych dopalaczy. Nie zawsze wiadomo zatem, czym dana osoba faktycznie się zatruła i czy nie zataja używania narkotyków lub, co gorsza, mieszanek narkotyków i dopalaczy.

Handlarze stają się przebiegli

Przed wprowadzeniem ustawy trudno było ukarać kogoś za posiadanie i wprowadzanie do obrotu substancji, które nie znalazły się na liście środków kontrolowanych przez ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii. Dodatkowo, by uniknąć inspekcji, dopalacze sprzedawane były jako "produkty kolekcjonerskie".

Moda na "kolekcjonowanie" szybko się jednak rozpowszechniła, stając się, szczególnie dla młodych ludzi, alternatywą dla nielegalnych narkotyków. Można założyć, że częściowo wynikało to z łatwego dostępu, ale - co starają się wykazać przeciwnicy restrykcji - było to także wynikiem "przesiadki na dopalacze" ludzi używających "ulicznych narkotyków", za których posiadanie można trafić do więzienia.

Czy w wyniku zamknięcia w 2010 roku 1 tys. smartshopów młodzi ludzie przestali się odurzać? Trudno wyrokować, czy spadek liczby hospitalizacji może świadczyć o znacznym spadku zażywania narkotyków w ogóle. Można zaryzykować stwierdzeniem, że możliwym jest, iż zarówno użytkownicy, jak i handlarze zeszli po prostu do podziemia lub część młodzieży "przeprosiła się z dilerami" sprzedającymi np. prawdziwą marihuanę, a nie jej syntetyczną podróbkę.

Tajemnicą poliszynela jest także to, że dopalacze można kupić w sklepach internetowych, sprzedających je jako np. środki czystości, nawozy, odświeżacze powietrza, kadzidełka, wspomniane w artykule "GW" talizmany czy nawet ozdoby choinkowe.

Co dalej z dopalaczami?

Europejskie Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii (EMCDDA) donosi o tym, że dopalacze zyskują na popularności. Nadal najpowszechniej używaną zakazaną substancją jest marihuana, jednak w niektórych krajach zauważa się spadek poziomu jej konsumpcji - informuje Krzysztof Strzępka, korespondent PAP z Brukseli.

Tym niemniej do palenia marihuany (przynajmniej raz w życiu) przyznało się 80 mln Europejczyków (23,7 proc. dorosłej populacji). Drugim pod względem popularności narkotykiem jest kokaina. Przynajmniej raz zażyło ją 15,5 mln Europejczyków (4,6 proc. pełnoletnich) - jej popularność jednak spada.

Jeszcze mniej popularne od kokainy są: amfetamina i ekstazy, których w ciągu roku poprzedzającego badanie używało 2 miliony osób. Opioidy (heroina i morfina) używane były przez 1,4 mln mieszkańców kontynentu (nadal uważa się za najbardziej niebezpieczne).

Jednak, jak mówi raport, na który powołuje się PAP, na europejskim rynku pojawiło się także wiele narkotyków syntetycznych. W 2011 roku wykryto rekordową liczbę 49 nowych substancji psychoaktywnych - czyli właśnie dopalaczy.

Warto dodać, że w przedstawionym wówczas raporcie negatywny wpływ dopalaczy na społeczeństwo przedstawiono na przykładzie Polski. Wskazano, że po otwarciu sklepów "dla kolekcjonerów", wzrosła liczba osób zgłaszających się do lekarzy oddziałów ratunkowych - która następnie zmalała, gdy owe sklepy zamknięto.

"GW" przypomina jednak, mówiąc o sprawie sklepu działającego w centrum Krakowa, że do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie w 2012 roku trafiło 25 zatrutych dopalaczami osób, a w 2013 roku już 26. Cytowany w tekście dr Piotr Hydzik, kierownik oddziału toksykologii SU, przyznaje, że problem jest mniej poważny niż w latach ubiegłych. Dodaje jednak, że trudność sprawia odpowiednia diagnostyka, gdyż lekarze korzystają z testów umożliwiających wykrycie tradycyjnych narkotyków i nie znają faktycznego składu środków zażywanych przez pacjentów.

Teoretycznie sprawą działających smartshopów może zająć się policja, jeśli podczas kontroli sanepid znajdzie w danym sklepie niedozwolone substancje. Dziennikarze gazety dowiedzieli się jednak, że sanepid niczego nie zabezpieczył, a jeśli miałby to zrobić, to na wniosek Głównego Inspektora Sanitarnego lub gdy dany szpital przekaże odpowiednie informacje policji, a policja sanepidowi.

Można więc pomyśleć, że potrzebne jest kolejne ciężkie zatrucie, by ktoś w ogóle zajął się sprawą. Rząd wygrał zatem dużą bitwę w "wojnie z dopalaczami", ale nie radzi sobie z "partyzantką".

Puch, facet.wp.pl

Źródło artykułu:WP Facet
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (23)