Czy syn Bolesława Chrobrego był beksą?
Łatwo sobie wyobrazić średniowiecznego wodza, który rozbija czerepy wrogów, grabi wioski i zarządza egzekucje. Co jednak powiedzieć o księciu, który przy okazji… płacze jak bóbr?
13.07.2016 | aktual.: 22.07.2016 09:18
To pytanie wcale nie jest retoryczne. Samo ciśnie się na usta podczas lektury kroniki niemieckiego biskupa Thietmara. Na kartach siódmej księgi słynnego dzieła rozgrywa się osobliwa scena.
Jest rok 1015. Następca polskiego tronu, Mieszko II Lambert, broni granicy państwa przed kolejną z szeregu wypraw króla Henryka II. Przegrywa walkę, ale wycofuje się w szyku i zachowuje posłuch żołnierzy. I właśnie wtedy, w moment po bitwie, robi coś zupełnie niespodziewanego. Od kronikarza dowiadujemy się, że w walce poległ zaprzyjaźniony z Mieszkiem niemiecki możnowładca Hodo. Widząc jego zwłoki dumny, bezwzględny wódz… wybucha rzewnym płaczem.
Skąd te łzy?
Historycy różnie interpretowali opisane wydarzenie. Zdaniem jednych, była to zupełnie naturalna, ludzka, choć może nie do końca przemyślana reakcja. Inni wydawali sądy o wiele mniej wyrozumiałe.
Twierdzili, że Mieszko okazał słabość i już na tym wczesnym etapie dowiódł, że nie nadaje się na władcę. Jeśli płakał na polu bitwy, to najwidoczniej był neurotykiem, wstrząsanym nieopanowanymi huśtawkami nastrojów. Przynosił wstyd swojemu ojcu i tytułowi książęcemu. A jak było naprawdę?
Przede wszystkim, trzeba stanowczo stwierdzić, że do opisanej sceny zapewne… w ogóle nie doszło. Thietmar opisywał bitwę z perspektywy Niemców. Nie miał prawa wiedzieć, co działo się w polskim obozie i to już po walce. Jeśli przypisał Mieszkowi łzy, to dlatego, że darzył go sympatią.
Kilka różnych fragmentów jego kroniki sugeruje, że biskup znał książęcego syna i uważał go za człowieka kulturalnego oraz honorowego. Za istne przeciwieństwo ojca, „zdradzieckiego” Bolesława Chrobrego. W tej konkretnej linii fabularnej uczynił z niego beksę, ponieważ dokładnie takiej postawy we wczesnym średniowieczu oczekiwano od cywilizowanego władcy.
Władcy płaczą
Przykłady można mnożyć. Królowie i książęta płakali bardzo często i bardzo rzewnie. Przede wszystkim jednak: płakali politycznie. Weźmy dwóch krwiożerczych wikingów, braci Haralda II i Kanuta Wielkiego. Gdy w 1014 roku zmarł ich ojciec, rośli jak dęby mężczyźni zaczęli gotować się do wojny domowej. Obaj chcieli panować nad Danią. Doszło do spotkania ostatniej szansy i wtedy właśnie młodszy Kanut… zalał się łzami.
Zdaniem historyków był to przemyślany gest pojednania. Pretendent do tronu publicznie pokazywał, że od żądzy władzy ważniejsza jest dla niego żałoba po ojcu i szacunek dla reguł dziedziczenia. Zamierzony efekt został osiągnięty: Kanut nie dostał tronu Danii, ale brat wsparł go zbrojnie w wyprawie na Anglię.
Jeszcze bardziej ostentacyjnie płakał król niemiecki Konrad II. Po raz pierwszy – już podczas swojej koronacji w 1024 roku. To był skrzętnie przygotowany spektakl. W drodze do mogunckiej katedry królewski orszak zatrzymywali petenci, błagający o łaskę. W pewnym momencie przed władcą wystąpił bliżej nieznany możnowładca imieniem Otton.
Od kronikarza relacjonującego wydarzenie dowiadujemy się, że mężczyzna swego czasu wielce obraził Konrada. Teraz, gdy ten szykował się do zajęcia miejsca na tronie, Otto począł błagać o łaskę i zapomnienie win. Król „westchnął ciężko, wybuchnął płaczem i spełnił życzenie, które wsparli wszyscy zebrani”. Wtedy łzami radości zalali się też wszyscy naokoło!
Wzorując się na najlepszych
Naśladowali w ten sposób najlepsze wzorce. Według Pieśni o Rolandzie Karol Wielki, na wieść o tym, że jego siostrzeniec poległ w bitwie, „spuścił głowę, pogładził brodę, podkręcił wąsy i w końcu wybuchnął płaczem”. Łzami zalewał się także pierwszy cesarz odrodzonego imperium Franków, Otton I Wielki. Płakał zarówno po śmierci swojego syna Ludolfa, jak i matki Matyldy.
Kronikarze i hagiografowie niemal zawsze przypisywali zdolność do płaczu bohaterom pozytywnym. Na przełomie tysiącleci to nie była oznaka słabości, ale oddania Bogu, wyrozumiałości, pokory. Przede wszystkim zaś: ucywilizowania.
Barbarzyńcy i poganie nie rozumieli rytualnej roli płaczu. Łzy jako symbol charakteryzowały ludzi kultury zachodniej. I jeśli o Mieszku pisano, że płakał, to najwidoczniej nawet uprzedzony do Piastów biskup Thietmar uważał go za stuprocentowego, chrześcijańskiego władcę.
Tekst opublikowany we współpracy z serwisem CiekawotkiHistoryczne.pl. Przeczytaj także: Tysiącletnie kłamstwo. Nie było żadnego Bolesława Chrobrego
Źródła:
Artykuł powstał głównie w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką „Żelazne damy. Kobiety, które zbudowały Polskę”.