Damian Rybicki – jego głos wprawia w zdumienie
O Damianie Rybickim robi się coraz głośniej. Wszystko za sprawą udziału w popularnym talent show „The Voice of Poland”. Podczas tzw. przesłuchań w ciemno zaskoczył jurorów, którzy do końca zastanawiali się, czy słyszą wokal kobiety czy mężczyzny. Ze wschodzącą gwiazdą polskiej sceny rozrywkowej rozmawiamy o tym, jakie nadzieje wiąże z udziałem w programie i czy jego charakterystyczny głos nie przysparza mu czasem problemów.
05.10.2016 | aktual.: 06.10.2016 09:54
Skąd pomysł udziału w „The Voice of Poland”? Dlaczego właśnie ten program pan wybrał, choć mógłby wystartować w każdym innym „talent show”?
Na to pytanie trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Na pewno bezpośrednim powodem była namowa przyjaciółki, która sama ma za sobą doświadczenie uczestnictwa w takim programie. Śpiewam od tak dawna, że po drodze miałem już epizody, czy też raczej zrywy, kiedy zmagałem się z wyzwaniami castingowymi. Nie było ich wiele, ale z pewnością bardzo dobrze je zapamiętałem. Z jednej strony czułem się zawiedziony jak każdy małolat, z drugiej jednak cieszyłem się, że mi się nie powiodło, bo nie byłem na to gotowy. "The Voice of Poland" to temat powracający z każdym sezonem; temat, który nie schodził z ust moich kolegów i koleżanek. Kiedy oznajmiłem kumplowi, z którym wynajmowałem mieszkanie za czasów studenckich, że dostałem się do programu, odpowiedział bezemocjonalnie z typowym dla niego - bardzo zabawnym zresztą - poczuciem racji: "No i...? Czekałem na to od pięciu edycji! Nareszcie!". Pokazało mi to, że dla wielu osób wokół było to czymś oczywistym, a dla mnie niekoniecznie.
Bał się pan?
Cóż, w programie brało udział spore grono mniej lub bardziej znajomych osób. Obserwowałem to, próbując wyobrazić siebie w tej roli i, choć stylem muzycznym nie odbiegam od tego, co prezentowane jest w programie, zawsze czułem się przytłoczony samą myślą. Najpewniej czuję się, pisząc piosenkę. Ten moment mam opanowany, bo sam jestem jego panem i władcą. Jest cudowny i niepowtarzalny. O takie przeżycie w muzyce się staram. Szum wokół był dla mnie wielką niewiadomą i krępował mnie w przedbiegach. Myślę, że dzięki pracy z ludźmi, która jest i do końca świata pozostanie po prostu trudnym w swojej naturze polem, pojąłem pewne mechanizmy, które powstrzymywały mnie przed podjęciem wyzwania. Myślę też, że duża w tym jest zasługa samych trenerów, którzy pojawiali się w programie, ponieważ mogliśmy obserwować ich zachowania, przysłuchiwać się ich wypowiedziom, przyzwyczaić do tego, że obcujemy z nimi w sposób pełniejszy aniżeli tylko poprzez ich muzykę, i w końcu dostrzec, że warto byłoby usłyszeć parę słów na temat własnych wokalnych poczynań, żeby nie ulec jednokierunkowemu myśleniu.
Liczył pan na element zaskoczenia w trakcie przesłuchania? Niektórzy członkowie jury byli przekonani, że słyszą głos kobiety…
Na element zaskoczenia nie liczyłem, choć nie byłem zaskoczony, że takowy się pojawił. Głos, jaki posiadam, to nie lada zagwozdka dla wielu, jednak ja się z nim bratam od urodzenia. Właściwie nie był niczym nadzwyczajnym aż do czasów liceum, kiedy zbierałem pierwsze profesjonalne doświadczenia. Głos nie był wtedy tak lotny, ale na pewno wyróżniał się tembrem. Bardziej to jednak było wyraźne przy śpiewie, a przecież nie śpiewałem na okrągło. Czułem, że mogę nosić w sobie potencjał zupełnie innych możliwości, ale byłem raczej wycofaną osobą, siedzącą cicho na swoim miejscu i wypełniającą solidnie swoje zadania. Śpiew w chórze John Henry's Cool Band pozwolił mi na rozbudzenie drzemiących pokładów i wtedy wyszło szydło z worka.
Pierwsze porównania i określenia mojego głosu jako kobiecego były przedziwne. Chodzi oczywiście o moje odczucia. Nie wiedziałem, jak mam na to reagować. Zauważyłem natomiast, że to ludzie, którzy komentowali mój głos, byli bardziej skrępowani. Kiedy po raz pierwszy to zaobserwowałem, chciałem dać im do zrozumienia, że nie mam im tego za złe. W końcu większość z nich nie miała złych intencji. Byli jednak też i tacy, którzy wykorzystywali okazję, by moim kosztem urządzić sobie śmiechowisko. Było to bardzo subtelne. W takich przypadkach nauczyłem się traktować delikwentów z iście kocią obojętnością, co szybko gasiło ich entuzjazm. To są, mimo wszystko, pojedyncze przypadki. Zazwyczaj mój głos stanowił po prostu ciekawostkę.
Jest zupełnie wyjątkowy!
Rzeczywiście, często słyszę, że mam wyjątkowy głos, ale staram się nie przywiązywać do tego zbyt dużej wagi. Przecież podczas śpiewania nie myślę, że mój głos ma w sobie kobiecą nutę albo że jest drażniący z tych samych powodów, dla których może być uważany za zjawisko. Ja po prostu śpiewam i martwię się, jak każdy, o to, by było czysto, brzmiąco, wygodnie, zdrowo – to tak technicznie patrząc, oraz o to, by śpiew, piosenka, wykonanie wnosiło jakąś wartość – czy to czysto rozrywkową, czy też niosącą przekaz artystyczny.
A w codziennym życiu tak charakterystyczny głos bardziej pomaga czy jest utrapieniem?
Moje życie codzienne z racji, że wygląda podobnie od kilku lat, nie wnosi jakichś rewolucji co do odbioru mojego głosu. Oczywiście, nadal spotykam ludzi, którzy są zaskoczeni tym, co słyszą, ale to chyba mój stosunek do tego się zmienił i złagodniał. Skoro po raz tysiąc pięćsetny słyszę: "ale pan ma wysoki głos", pozostaje mi jedynie się uśmiechnąć i ewentualnie podziękować, jeśli za tymi słowami kryje się komplement. A mój głos, przynajmniej w mowie, nie jest nadzwyczajnie wysoki. To pewnie chodzi o tę kombinację barwy, dykcję, naleciałości wynikające z ćwiczenia głosu.
Niemniej jednak jest kilka historii, można by rzec „grubego kalibru”, o których mogę opowiedzieć tylko w prywatnej rozmowie, a które są prześmieszne, jakkolwiek trudne dla niektórych do strawienia. Są też te krępujące, ale sympatyczne, kiedy, chcąc wysiąść z tramwaju, przeprosiłem pana, który stał przy drzwiach, żeby móc wysiąść. Ten bez wahania odpowiedział: "Dla ciebie wszystko, królewno!". Morał, jaki wyciągnąłem z tej anegdoty, jest taki: ów pan jest za powrotem klarownych podziałów klasowych w społeczeństwie i wie dokładnie, gdzie ja w tym podziale bym się znalazł. Bardzo mu dziękuję za tę nobilitację (śmiech). Miałem też technicznie trudną sytuację, kiedy chciałem zmienić ustawienia konta bankowego przez telefon i nie mogłem, ponieważ, pomimo przedstawienia niezbędnych danych, pani po drugiej stronie nie wierzyła, że rozmawia z mężczyzną.
Jest pan nauczycielem śpiewu i języka angielskiego. Teraz także wschodzącą gwiazdą muzyki. Poza tym pisze pan piosenki. Z którą z tych dziedzin najbardziej wiąże pan swoją przyszłość?
To ciekawe, że padła taka kolejność, ponieważ chyba świetnie oddaje to, jak wyobrażam sobie tę przyszłość. Muzyczne poczynania są dla mnie ogromnie ważne, ale istotna jest też tego forma. Śpiewam bardzo długo i oczywiście marzy mi się wydanie muzycznego albumu, ale jestem bardzo wybredny, co mogą potwierdzić muzycy, z którymi po drodze dane mi było współpracować. Jeśli wchodzi w grę współpraca z ludźmi, to zależy mi na przyjaznym procesie tworzenia i zaangażowaniu, które zaowocuje zbudowaniem ekipy, która będzie się świetnie bawić pracą na koncertach długie lata. Wiadomo, to jest trudne do zrealizowania. Dlatego najbardziej się cieszę tą pracą w samotności, kiedy tworzę piosenki i próbuję je połączyć w całość. Jakieś 8 lat temu wpadłem na pomysł, aby stworzyć film, który będzie opatrzony tylko piosenkami, ale który będzie miał w sobie jakąś fabułę. Zamiast krążka CD, chciałem pokazać piosenki jako jedną wizualną całość, a nie jako serię teledysków. Takiego wyczynu dokonała w tym roku Beyonce swoją płytą "Lemonade". Gdybym tylko był bardziej umiejętny, poukładany, konsekwentny i kompromisowy te 8 lat temu, być może zbliżyłbym się do celu. Nie ma jednak nic straconego, bo moja praca mogłaby być odpowiedzią na ten projekt. Mój album nosiłby zatem korespondujący tytuł "Oranżada" (śmiech).
Tworzenie piosenki to super sprawa, więc chętnie bym się tym zajął, czy to dla siebie, czy innych. Zdążyłem napisać ponad 250 piosenek. Pierwsze 100 to odrzuty, które pisałem w wieku od 8 do 14 lat. Pod wieloma względami były tragiczne, ale stanowią pierwszy, solidny warsztat, którego nikt mi nie odbierze. Myślę, że gdyby zamknąć mnie w pokoju na jeden dzień i postawić przed zadaniem napisania 10 piosenek, to bym tego dokonał. Oczywiście, jakość poszłaby na ostatni plan, ale zadanie zostałoby wykonane. Polecam każdemu, kto pisze piosenki, by od czasu do czasu narzucić sobie tego rodzaju dyscyplinę. Człowiek szlifuje w ten sposób swoje umiejętności. Ja miałem okazję je szlifować nie tylko na własne konto, ale także na potrzeby działalności zespołów So Cool Band, MaoMi, Parcie na zdarcie, UpperField czy spektaklu "Wilcze piętno". Jestem dość przywiązany do niektórych z tych piosenek, więc mam z tyłu głowy taką listę, z której chciałbym w końcu wybrać piosenki, które utworzą zgrabną historię, nadającą się na album. Zawsze pozostaje kwestia języka, bo oczywiście język angielski jest dla mnie naturalny, ale nie widzę łączenia go z językiem polskim. Dwa odrębne projekty w dwóch różnych językach i innej muzycznie stylistyce byłyby spełnieniem marzeń. Wtedy mógłbym z czystym sumieniem zabrać się za coś zupełnie innego, prostego i monotonnego, w ogóle niezwiązanego z muzyką, w ramach relaksu i przewietrzenia umysłu.
A nawiązując do faktu, że nie tylko pan śpiewa, ale śpiewu także uczy: pana uczniami są głównie kobiety czy mężczyźni?
Po wokalne porady przychodzą do mnie wszyscy, którzy tego potrzebują – z różnych względów. Są zdolne dzieciaki, które mają mnóstwo energii, a której to koleżanki po fachu nie potrafią przełożyć na pracę; albo takie, które przejawiają lenistwo, które w sobie pielęgnują bardziej niż talent. Uwielbiam te przypadki, zwłaszcza jeśli rodzice pozwalają mi na to, by się z młodymi kłócić. Wszyscy czujemy się spełnieni: ja mogę wyładować naturalną ludzką złość, ale zawsze w taki sposób, który dla tych młodych osób jest po prostu przekomiczny, więc mają frajdę, że nikt ich nie olewa, chociaż oni ich olewają. Mam raczej kumpelskie podejście, co może budzić pewne wątpliwości, ale mówimy tu o śpiewie rozrywkowym, więc wszystko ma swoje miejsce. Ostatecznie relacja nauczyciel - uczeń to kwestia dopasowania osobowości. Cała tak zwana nauka dzieje się mimochodem, bez napięć i widma egzaminów, co daje swobodę i buduje ogromny potencjał na przyszłość.
Przychodzą do mnie również osoby, które śpiewają w chórach, w zespołach, które tworzą coś same. Są też tacy, którzy w ogóle nie umieją śpiewać i wydobyć z nich czyste dźwięki jest sztuką. Prawdopodobnie wypadła mi przy nich połowa moich włosów. Liczę, że w podzięce kiedyś kupią mi perukę. Pozostawić u siebie osobę, która nie ma w ogóle pojęcia o śpiewaniu, jest trudną decyzją, ale polecam każdemu. To, czego nauczyłem się przy takich osobach, to wiedza nie do zdobycia w książkach. Frustracja, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, sięgała zenitu, ale jeżeli tylko wytrwaliśmy, to nagrodę otrzymywaliśmy oboje. Wtedy pojąłem znaczenie słów "rozwój osobisty". Bardzo ich nie lubię, a jednak znalazły swoje uzasadnienie.
W grupie chętnych na wokalne podboje są też mamy, które umilają sobie popołudnie, rozwijając swoją pasję do śpiewania. Nie podam, ile lat ma najstarsza osoba, która chodziła do mnie na zajęcia, choć jej wiek nie ma absolutnie znaczenia. Śpiewa przepięknie, ale wiem o tym tylko ja, ona i część jej rodziny. Mamy w tym kraju pełno skarbów, których nie słyszymy. Można by powiedzieć – szkoda, ale z drugiej strony może właśnie dlatego są skarbami.
Udział w popularnym show niesie za sobą „zagrożenie” zaistnienia na dobre w świecie show biznesu. Jest pan na to gotowy?
Wydaje mi się, że od dziecka cierpię na najprzyjemniejsze zaburzenie osobowości – syndrom gwiazdy (śmiech). Jest to oczywiście jedynie bardzo figlarne określenie, mające na celu pokazać mnie jako pewnego siebie, by móc rozładować napięcie związane z występowaniem, chociaż stresuję się ogromnie. Nie wiem, czy jestem na coś takiego gotów, nie wiem, czy show biznes w ogóle by mnie chciał, ale chyba chodzi w tym przede wszystkim o to, by wiedzieć, czego się chce. A ja chcę śpiewać swoje piosenki, które śpiewa mi się wygodnie i zdrowo, które pozostawiają ślad w pamięci, czy to słowem, czy melodią – o bardziej rozbudowane aranżacje i super produkcje muszę zwrócić się do profesjonalistów, wtedy mielibyśmy pełen pakiet.
Ta praca to jednak praca w studio, w pokoju, więc mało w tym elementu show. Kiedy występuję, to też nie odczuwam tej presji. Po prostu wykonuję swoją robotę najlepiej jak tylko potrafię. Show biznes to zatem wywiady, promocja, rozpoznawalność, co zapewne pochłania czas, ale nie spróbowałem tego w takim wymiarze, by jednoznacznie stwierdzić, czy chcę rzucić się w niego na dobre. Chcę mieć poczucie, że zawsze mogę zawrócić, jeżeli praca w takim świecie okaże się nie na moje siły mentalne i fizyczne.
Myślę, że program "The Voice of Poland" w dużej mierze to zweryfikuje. Na razie mogę powiedzieć, że pracuje tam fajna ekipa; ludzie, z którymi można pogadać. Kiedy każdy wie, jaką rolę tam spełnia, łatwiej jest się skupić na swojej części, by praca poszła sprawnie. W końcu na efekt końcowy pracuje ekipa kilkudziesięciu czy nawet kilkuset osób. To też kolejna lekcja o tym świecie.
"The Voice of Poland" możecie oglądać w każdą sobotę na antenie TVP2 o 20:05. Więcej informacji na temat programu znajdziecie na stronie voice.tvp.pl.