Dlaczego Brazylijczycy tak kochają futbol?
Kilka tygodni pewien producent piwa w ramach kampanii reklamowej zarejestrował w Brazylii futbol jako... religię. Co ciekawe, tamtejszych urzędników wcale to nie zdziwiło i bez problemów dopełnili formalności. Ten przykład znakomicie obrazuje znaczenie piłki nożnej dla mieszkańców kraju kawy, który po raz drugi w historii organizuje mundial.
Ostatnie przekazy medialne z Brazylii burzą trochę obraz kraju owładniętego miłością do futbolu. Relacje koncentrują się bowiem na protestach przeciwko mistrzostwom świata, a przede wszystkim gigantycznym kosztom organizacji tej imprezy.
Mundial 2014 jest najdroższym w historii. Pierwotnie planowano, że przygotowania pochłoną ok. 3,5 mld dolarów. Dziś wiadomo, że kwota wzrosła trzy-, a niewykluczone, że nawet czterokrotnie. "Za te pieniądze można by zbudować 8 tys. nowych szkół lub 28 tys. sportowych boisk w całym kraju albo kupić 39 tys. szkolnych autobusów" - wylicza Romario, który w 1994 r. poprowadził "canarinhos" do tytułu mistrzów świata.
Protesty budzi wiele mundialowych inwestycji, np. budowa w sercu amazońskiej dżungli 43-tysięcznego stadionu w Manaus. Po mistrzostwach mają na nim grać piłkarze IV-ligowego klub Nacional, na którego mecze przychodzi średnio... 600 widzów. Równie kuriozalnym pomysłem jest budowa 42- tysięcznego obiektu w Cuiabie, mieście nie posiadającym żadnej drużyny w pierwszej czy drugiej lidze.
Jednak nawet sceptycyzm wielu osób do organizacji mundialu nie zmieni faktu, że zdecydowana większość Brazylijczyków kocha futbol i traktuje go, jako coś więcej niż sport...
Jak Szkot nauczył Latynosów futbolu
Miłość do piłki zaszczepił w Brazylijczykach... Szkot. Charles Miller urodził się wprawdzie w Sao Paulo, ale jego ojcem był brytyjski inżynier budujący linie kolejowe w Ameryce Południowej. W 1884 r. młody Charlie został wysłany do prywatnej szkoły w Southampton, gdzie poznał zasady nowego sportu, zwanego futbolem.
NIESAMOWITE TRICKI MŁODEGO PIŁKARZA W FAWELACH
Gdy po 10 latach wrócił do Brazylii, w walizce przywiózł dwie piłki, pompkę, koszulki sportowe oraz gruby podręcznik zawierający zasady gry sporządzone przez Football Association.
Początkowo Miller miał duży problem, żeby zebrać chętnych do spróbowania sił na prowizorycznym boisku. Mecze rozgrywali tylko przybysze z Europy, a ich zmagania z nieufnością obserwowali miejscowi, o czym świadczy fragment listu Celso de Araújo, który opisywał przyjacielowi z Rio de Janeiro: "Tam, w strefie Bom Retiro, grupa szalonych Anglików zatraciła się w czymś, co przypomina pęcherz wołowy. Z tego, co widzę, ogromną satysfakcję sprawia im, gdy ten żółtawy pęcherz trafia w prostokąt zrobiony ze słupków".
Jednak Miller był konsekwentnym człowiekiem i dzięki jego zaangażowaniu już w 1901 r. wystartowały w Brazylii rozgrywki ligowe. Przez pierwsze lata triumfował w nich założony przez Szkota Athletic Club (Miller został królem strzelców inauguracyjnej edycji).
Charles zmarł w 1953 r. Trzy lata wcześniej w Brazylii odbyły się mistrzostwa świata. Miller razem z innymi mieszkańcami kraju kawy przeżył dramat podczas finału imprezy, gdy "canarinhos" przegrali z Urugwajem. Jednak Szkot miał także powody do satysfakcji- futbol okazał się bowiem największą pasją milionów Brazylijczyków. I tak jest do dzisiaj.
Wykopać sobie lepsze życie
W 1958 r. Brazylia po raz pierwszy wywalczyła tytuł mistrzów świata. Kilka lat temu, w 50-tą rocznicę tamtego triumfu, żyjący członkowie reprezentacji zostali uhonorowani specjalnymi odznaczeniami przez prezydenta kraju Luiza Inacio Lulę da Silvę. "Pomogliście nam zrozumieć, że możemy uczynić z Brazylii zwycięzcę. W latach 50-tych Brazylia była słabo znana za granicą, wielu sądziło, że Buenos Aires to nasza stolica. Po mistrzostwach wszystko się zmieniło. Zyskaliśmy międzynarodowy szacunek" - mówił prezydent.
Latynoscy politycy szybko dostrzegli potencjał futbolu, który pozwalał odwrócić uwagę kibiców od biedy, bezrobocia czy problemów klasowo- rasowych. Piłka stała się także wielką szansą na poprawę finansowego bytu. "Talenty rodzą się z brazylijskiej biedoty" - tłumaczył Joao Saldanha, trener "canarinhos" podczas mistrzostw świata w 1970 r.
"Wizerunek biednych chłopców, którzy kopią piłkę, by wykopać sobie lepsze życie, niestety nie jest przerysowany. To surowa prawda, takie są realia. W Brazylii szkołę traktuje się tak jak lekarza, czyli chodzi się do niej, bo trzeba, a nie po to, by odnieść korzyść w przyszłości. Za ludzi sukcesu uchodzą Ronaldinho, Kaka czy Giba i dzieciaki chcą uprawiać sport" - tłumaczy w "Gazecie Wyborczej" Andre Mafra, założyciel i instruktor pierwszej profesjonalnej grupy tanecznej samby w Warszawie. Na plażach czy placach w dzielnicach nędzy - fawelach, za piłką biegają tysiące młodych chłopaków. Ich rozgrywki pilnie śledzą "olheiros", czyli opłacani przez największe brazylijskie kluby poszukiwacze talentów.
Obłęd na trybunach
Młode brazylijskie talenty nie zagrzewają zbyt długo miejsca w rodzimych klubach. Od czasu wprowadzenia w Europie prawa Bosmana i zniesienia limitów dla obywateli Unii Europejskiej w 1996 roku nasiliła się emigracja piłkarzy z Ameryki Południowej. Szacuje się, że co roku blisko tysiąc Brazylijczyków wyjeżdża do klubów ze Starego Kontynentu. Nie tylko tych uznanych, jak Manchester United czy Barcelona. Wielu latynoskich piłkarzy trafia do słabszych lig: albańskiej, bułgarskiej lub... polskiej. "Nasz sport jest regularnie gwałcony przez kluby z Europy, które przyjeżdżają i kupują, kogo chcą" - stwierdził niedawno Carlos Alberto, kapitan mistrzów świata z 1970 roku.
To sprawia, że poziom ligi brazylijskiej pozostawia sporo do życzenia. Kibicom to jednak nie przeszkadza w emocjonowaniu się rozgrywkami. Dziennikarz Rafał Stec doświadczył tego podczas pierwszoligowych derbów Santa Fe. "Na trybunach siedziałem obok kobiety, która z obłędem w oczach i nie bacząc na szloch swojego dziecka jazgotliwie oprotestowywała niemal każdą decyzję sędziego, a wokół boiska, tuż przy okalającej je fosie, z wózków inwalidzkich wypadali niepełnosprawni, wypadając oczywiście tylko w trakcie emocjonujących spięć podbramkowych" - opisywał w jednym z felietonów.
Rafał Natorski/PFi, facet.wp.pl