Do tej jednostki trafiają tylko najlepsi z najlepszych. Oto elita polskiego wojska
Początki tej elitarnej jednostki specjalnej sięgają 1974 roku. To wówczas, z inicjatywy Oddziału Rozpoznania Sztabu Marynarki Wojennej, a w szczególności komandora Zygmunta Zawadzkiego, powstaje specjalny zespół badawczy płetwonurków. To jeszcze nie jest jednostka specjalna - zespół otrzymuje dopiero zadanie stworzenia jej koncepcji. Opracowane podczas prac zespołu plany owocują założeniem Dywizjonu Płetwonurków Specjalnych. Wszystkim kieruje komandor Józef Rembisz. Praca komandora i zespołu ekspertów przynosi bardzo wymierne rezultaty - już rok później, w ramach 3 Flotylli Okrętów, powstaje Wydział Działań Specjalnych. Przez długie lata jednostka, celowo, nie ma specjalnej nazwy, ciężko określić dokładnie jej zakres działania, czy przyporządkowanie. Wiadomo w zasadzie tylko jedno - trafiają do niej tylko najlepsi, to elita Wojska Polskiego. Od 2008 roku Formoza wychodzi ze struktur Marynarki Wojennej i trafia do Wojsk Specjalnych.
27.03.2014 | aktual.: 10.04.2014 13:23
Aktualna nazwa formacji pochodzi od miejsca, w którym płetwonurkowie stacjonowali i trenowali, czyli nieoficjalnej nazwy gdyńskiej torpedowni, kojarzonej z Ilha Formosa ("Piękna Wyspa" - dzisiejszy Tajwan) u brzegów Chin. Pierwotne jednostka zajmowała się zadaniami typowymi dla płetwonurków bojowych, czyli rozpoznaniem wybrzeży dla sił desantu morskiego, atakowaniem wrogich obiektów, okrętów i infrastruktury portowej. Z czasem do obowiązków jednostki doszły nowe zadania - lądowe operacje specjalne i operacje kontrterrorystyczne. Wszystko to było oczywiście związane ze zmieniającą się sytuacją geopolityczną i ewoluującą doktryną obronną.
Żołnierze JW 4026 wchodzili w skład Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Zatoce Perskiej w 2000 roku i w 2003, a także podczas wojny w Afganistanie, gdzie prowadzili zadania specjalne w ramach misji stabilizacyjnej. Z racji morskiego rodowodu, żołnierze Formozy noszą stopnie Marynarki Wojennej, czarne berety i umundurowane obowiązujące w Marynarce. Oczywistą różnicę w tym względzie stanowią ubiory specjalne. Nabór do JW 4026 to selekcja i weryfikacja żołnierzy zawodowych i żołnierzy rezerwy. Podczas rekrutacji sprawdza się kandydatów pod względem kondycji psychofizycznej, inteligencji, motywacji i odporności.
Ich pracę, z oczywistych względów, od samego początku działalności jednostki otacza aura tajemniczości. Bardzo dokładnie strzegą wszelkich informacji na swój temat. Według krążących opowieści, dowódcy powtarzają żołnierzom Formozy, że mówienia o jednostce mają się wystrzegać za wszelką cenę. A już zupełnie nie powinni mówić prawdy. Mimo tych wszystkich trudności, udało nam się dotrzeć do jednego z byłych dowódców Zespołu Bojowego, który zgodził się na opowiedzieć nam trochę o swojej służbie.
Namówienie go do wywiadu nie było proste - jest to bowiem człowiek niezwykle skromny, który - choć jest bardzo dumny ze swoich żołnierzy, to nie lubi opowiadać o swojej byłej pracy. Jednocześnie - niezwykle inteligentny i doświadczony, także w kontaktach z mediami.
Operator Formozy (fot. PAP)
WP: _**Wiadomo o was mniej niż o Gromie, komandosach z Lublińca i innych specjalnych jednostkach w Wojsku Polskim. Jedno jest pewne, to powtarzają wszyscy - komandosi Formozy są elitą wśród najlepszych. A jednocześnie pieczołowicie strzegą wszelkich informacji o sobie. Ponoć dowódcy powtarzają wam, że mówienia o jednostce trzeba się wystrzegać jak ognia. Chęć utrzymania tajemnicy w kwestiach dotyczących jednostki specjalnej jest oczywista, ale... dlaczego w waszym przypadku jest ona aż tak silna?**_
Rzeczywiście jeszcze do niedawna bardzo mało mówiło się o nas samych, naszych misjach, szkoleniu itp. Wynikało to z kilku powodów. Po pierwsze, Formoza w momencie powstania była jednostką tajną i przez lata taką pozostawała. Nie istnieliśmy formalnie. Oficjalnie służyliśmy na okrętach, nie mieliśmy swojej pieczątki itp. I taka też była nasza polityka informacyjna. Żadnych wiadomości, zero mediów, nic. Następnie utrwaliło się to tak w naszej tradycji i nie było potrzeby, aby to zmieniać. I tak było w czasach, kiedy podlegaliśmy Marynarce Wojennej RP. Następnie w 2007 roku powstało Dowództwo Wojsk Specjalnych. Od tego momentu sytuacja się zmieniła. Pojawialiśmy się w prasie, telewizji. I tu również było kilka powodów. Po pierwsze musieliśmy dotrzeć do szerszej grupy. Etat Jednostki zwiększył się kilkukrotnie i mieliśmy problem z naborem. O ile w Marynarce Wojennej żołnierze coś tam o nas słyszeli, to w innych rodzajach Sił Zbrojnych nie bardzo. Krótko mówiąc,było za mało dobrych kandydatów i musieliśmy
zareagować. Aby wykonać zadanie postawione przez przełożonych (uzupełnienie etatu do wymaganego wskaźnika) mogliśmy zrobić to na dwa sposoby. Sposób pierwszy - obniżyć kryteria selekcji i weryfikacji. Na to nie mogliśmy się zgodzić. Sposób drugi - sprawić, aby na kwalifikacje zgłaszała się większa liczba kandydatów. A co za tym idzie - rosłaby liczba osób, które potencjalnie mogłyby zasilić nasze szeregi. Powód drugi - polityka informacyjna Dowództwa Wojsk Specjalnych, MON-u. Nasi wyżsi przełożeni chcieli się pochwalić naszym wyszkoleniem, pokazać, że pieniądze podatników nie są marnowane, udowodnić innym generałom i admirałom, że czwarty rodzaj Sił Zbrojnych RP, mimo że najmłodszy i najmniejszy, jest bardzo efektywny, a przy okazji efektowny. Kolejność dowolna. Po trzecie - powtarzane za naszymi zachodnimi partnerami hasło, że nie utajnia się jednostek wojskowych tylko personalia żołnierzy w nich służących. Nie jest to do końca prawda (patrz Delta Force, Seal Team 6). Powód ostatni, choć równie ważny, co
poprzednie, o ile nie ważniejszy - część z naszych kolegów i przełożonych wykazywała, jak to się mówi - "parcie na szkło". Nie mogli znieść obecności w mediach dowódców innych jednostek Wojsk Specjalnych. Ot, po prostu ludzka słabość, oczywiście tłumaczona dobrem naszej Jednostki.
WP: _**Pomimo tego pozornego otwarcia się na media, ponoć dowódcy często powtarzają żołnierzom, aby o jednostce nie wspominali wcale. A jeśli już muszą, niech mówią wszystko - byle tylko nie prawdę. Były oficer Formozy, kpt. mar. Robert Pawłowski opowiadał w jednym z wywiadów dla Polski Zbrojnej, że zdarzały się sytuacje, gdy podczas rozmów z komandosami nieświadomi niczego marynarze wspominali, że ponoć gdzieś tutaj działa jakaś tajna jednostka. Na co koledzy, udając zdziwienie, odpowiadali: "Naprawdę? A to ciekawe..." Czy to prawda, że często nawet koledzy z wojska niewiele wiedzą o Formozie?**_
Tak to wygląda teraz i można się zastanawiać, czy nasza obecność w mediach jest wskazana, aż w tak dużym stopniu. Jeśli chodzi o Zespół Bojowy, którym dowodziłem, to kontakty z mediami zawsze były dla nas jakąś tam niedogodnością i nigdy tego nie lubiliśmy. Mimo, że dziennikarze, z którymi współpracowaliśmy byli i są fajnymi ludźmi, którzy powtarzali, że nie chcą nam przeszkadzać, mamy się nimi nie przejmować itp. Jeśli realizowaliśmy swoje szkolenie i chcieli to nakręcić - to pół biedy, ale wielokrotnie musiałem zmieniać plan szkolenia i zamiast jechać na strzelanie nurkowaliśmy albo odwrotnie.
WP: _**No właśnie, szkolenie Formozy jest niezwykle ciekawą sprawą. To tam przecież sprawdza się - przed weryfikacją podczas akcji - to, jakie cechy musi posiadać komandos. Co to w ogóle, dla Pana, znaczy - być komandosem?**_ _ Szczerze mówiąc, nie lubię określenia "komandos". Komandosami nazywają się teraz wszyscy: 6 Brygada Desantowo-Szturmowa, 25 Brygada Kawalerii Powietrznej, Antyterroryści z Policji, Kompanie Dalekiego Rozpoznania z Pułków Rozpoznawczych itd. Żeby było jasne, bardzo szanuję żołnierzy i policjantów z wyżej wymienionych jednostek, ale parę rzeczy nas od nich odróżnia. Przede wszystkim przeznaczenie i zadania. Generalnie, w Wojskach Specjalnych funkcjonują określenia: operatorów lub szturmanów. Jest to zapożyczenie od sojuszników (ang. operator, assaulter), ale tak się przyjęło. "Komandos", mimo że nie jest niczym złym, wywołuje lekki uśmiech. Jeśli mówimy o operatorach Formozy, to na początku muszę zaznaczyć, że środowisko wodne jest najtrudniejszym środowiskiem, w jakim możemy wykonywać
zadania. Koledzy z innych jednostek żartują, że nie mają nic przeciwko niskiej temperaturze, nie przeszkadza im wilgoć, nie boją się ciemności, ale te trzy rzeczy naraz nie są dla nich. Nie ma nic bardziej wymagającego niż zimna woda nocą. Począwszy od pojedynczego operatora, który zadanie wykonuje, poprzez planistów, którzy muszą uwzględnić najdrobniejsze szczegóły (tj. falę, prąd, temp. wody, plany awaryjne itd.), a skończywszy na dowodzącym całą akcją. Operator Formozy to przede wszystkim człowiek zmotywowany, dążący do perfekcji we wszystkim co robi - nie ma znaczenia czy jest to strzelanie, czy nauka języka obcego. Jest zadanie i trzeba je wykonać. Oprócz tego, moi byli podwładni to zazwyczaj ludzie o bardzo silnych charakterach, bo tylko taki typ sprawdza się w sytuacjach ekstremalnych. Niestety, nie wszyscy przełożeni to doceniali, powstawały na tym tle konflikty. A ja musiałem się gęsto tłumaczyć, mimo że moi operatorzy zawsze byli niewinni (śmiech - red). _ WP: _**Trochę trudniejsze pytanie.
"Wojsko, morze, wraki i węgorze" - to tytuł książki komandora Józefa Rembisza, założyciela Formozy. Ciekawa, ale i kontrowersyjna postać, człowiek, który nazywa Jaruzelskiego bohaterem, Kuklińskiego zdrajcą, wychwala PRL, mówi z wielką sympatią o współpracy z Sowietami. Zrezygnował ze służby w 1982 roku, więc nie mielicie okazji współpracować, ale ciekawi mnie to, czy osoba założyciela jednostki ma dla was jakieś znaczenie?**_
Komandor Rembisz jest "ojcem" naszej Jednostki, w naszych sercach i głowach zajmuje należne mu miejsce i nic tego nie zmieni. Spotykamy się z nim przy różnych okazjach. Niezwykle ciężko komentować mi słowa pana komandora Rembisza, ze względu na szacunek jakim go darzę. Pan komandor Rembisz zaczynał służbę w innych czasach i z pewnością ma swoje powody, aby głosić takie tezy.
WP: _**Zostawmy więc ocenę komandora Józefa Rembisza historykom. Odwołam się jeszcze tylko do jego słów z wywiadu, którego jakiś czas temu udzielił Portalowi Morskiemu. Wspominał wówczas, że na początku bardzo trudno było mu rekrutować żołnierzy (związane to było m. in. z krótkotrwałą służbą wojskową). Dziś mamy armię zawodową, więc sporo się w kwestii rekrutacji zmieniło. Wiadomo, jakie cechy musi spełniać kandydat na komandosa, wiadomo też, jak wyglądają Wasze testy. Ciekawi mnie jednak to, jak dokładnie wygląda rekrutacja do jednostki? Czy np. chętni częściej zgłaszają się sami, zachęceni legendarną niemal estymą otaczającą Formozę, czy też są "wyciągani" z innych formacji przez wojskowych "head hunterów"?**_
Na temat rekrutacji już trochę wspomniałem wcześniej. Kiedyś rzeczywiście można było wysłać "łowców głów", bo było nas niewielu. Teraz też stosujemy takie metody, ale opieramy się głównie na kandydatach, którzy się zgłaszają do nas. Oczywiście środowisko wojskowe nie jest zbyt wielkie, więc zazwyczaj o kandydatach wiemy sporo. Sito selekcji, a następnie kursu bazowego jest na tyle szczelne, że do Zespołu Bojowego nie dostają się przypadkowi żołnierze. _* WP: Na początku swojego istnienia Formoza, z oczywistych przyczyn, współpracowała z Rosjanami, dziś jednostka ma na koncie liczne misje i zadania specjalne w ramach NATO. Ale jeszcze przed wstąpieniem do sojuszu, w 1994 roku, komandosi rozpoczęli wspólne ćwiczenia z siłami specjalnymi USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. W latach 2000-2001 żołnierze Formozy utworzyli Polski Kontyngent Wojskowy w Zatoce Perskiej. Operowali wówczas z okrętów amerykańskiej marynarki. W latach 2002-2003 ich bazą był już polski okręt ORP "Kontradmirał Xawery Czernicki".
Wiadomo, że Formoza brała udział w operacji "Enduring Freedom", gdzie zadaniem komandosów było patrolowanie Zatoki Perskej i sprawdzanie, czy pływające tam jednostki nie przemycają ropy, broni, terrorystów. Polska jednostka współpracowała z 5 Flotą Stanów Zjednoczonych. Potem wzięła udział w operacji "Iraqi Freedom", czyli drugiej wojnie w Zatoce. Komandosi Formozy m.in. ubezpieczali "Czernickiego", który płynął z konwojem humanitarnym do położonego w głębi lądu portu Umm Qasr. Misja w Iraku była dla Formozy sporym wyzwaniem. Podobno bywało tak, że komandosi znajdowali się w sporych opałach. Kapitan Pawłowski w jednym wywiadów udzielonych dla Polski Zbrojnej wspominał, że raz skórę uratowały Polakom dwa amerykańskie śmigłowce. A w jakich misjach pan brał udział i które najbardziej zapadły w pamięci? Które były najtrudniejsze?_ _ Każda misja to dla Jednostki duże wyzwanie. Zarówno pod względem logistycznym, szkoleniowym, ale też "taktyki białej" (czyli papierkowym). To jest chyba oczywiste, że w rejonie
działań wojennych każda misja niesie ze sobą ryzyko. Może to nie zabrzmi zbyt ładnie, ale operatorzy Wojsk Specjalnych zazwyczaj występują tam w roli myśliwych, a nie zwierzyny. Uderzamy punktowo na wybrany wcześniej cel. Nie oznacza to, że jesteśmy bezpieczni. Świadczą o tym ofiary wśród operatorów z bratnich jednostek Gromu, czy Lublińca, jak i US Navy Seals. Natomiast jest jeszcze jeden aspekt, a mianowicie nasze szkolenie. Nie wchodząc w szczegóły chcę powiedzieć, że nasze szkolenie musi być jak najbardziej zbliżone do warunków panujących na polu walki. Bardzo często zdarzają się więc sytuacje zagrażające zdrowiu, a nawet życiu operatora. Nie chciałbym tutaj porównywać, ale duży procent kontuzji i wypadków ma miejsce w trakcie szkolenia. Ja brałem udział w 1. zmianie w Afganistanie. Zostałem oddelegowany do Polskiej Grupy Bojowej jako specjalista ds. rozpoznania. _ WP: _Bał się Pan? Wiadomo, że w wojsku nie ma miejsca dla tchórzy, zwłaszcza w tak elitarnej jednostce, ale lęku nie da się przecież
zupełnie wyeliminować. Czy w Waszej pracy jest w ogóle jest miejsce na strach? Jak sobie z nim radzicie?*_
Strach. Nie powiem tu nic nowego. Jest obecny i dobrze, że jest. Dzięki niemu nie podejmujemy nierozważnych decyzji. Sztuką jest oczywiście zapanować nad nim, tak aby stał się sojusznikiem, a nie wyeliminować. Dodatkowo nasza praca wymaga respektu dla żywiołów. Zawsze ceniłem ludzi, którzy okazywali szacunek morzu, górom.
WP: _**Misje to jedna rzecz, ale dużo czasu z pewnością spędzacie też na treningu i przygotowaniach do późniejszych zadań. Jest jakiś specjalny program, z którego korzystacie?**_
Trening jest równie ważny co misja. Żaden trening nie zastąpi misji, ale misja bez treningu - to prośba o kłopoty. Te dwa elementy uzupełniają się i nie mogą występować oddzielnie. Operatorzy są w treningu przez cały czas. Oczywiście poziom trudności jest zróżnicowany. Nie da się "być na podgrzaniu" przez cały czas. Jeśli chodzi o trening fizyczny, bo domyślam się, że tego głównie dotyczy pytanie, to bardzo modny ostatnio stał się crossfit oraz trening z użyciem kettlebelli.
WP: _**Jeszcze raz odwołam się do wspomnień założyciela jednostki Józefa Rembisza. Komandor pisał, że pierwsze pianki dla płetwonurków szyła jego małżonka, dziś morscy komandosi korzystają z supernowoczesnych kombinezonów, które sami dla siebie zaprojektowali, naszpikowanych elektroniką. Na wyposażeniu jednostki są nowoczesne łodzie patrolowo-rozpoznawcze, które osiągają prędkość 100 km/h, oraz specjalne ciągniki podwodne. Wiadomo dokładnie, z czego korzystacie i jaki sprzęt jest na wyposażeniu Waszej jednostki. Ciekawi mnie, czy w kwestiach sprzętowych było coś, czego Pan zazdrościł żołnierzom z innych państw? A może to Wam czegoś zazdroszczono?**_
Nie ma jednostki na świecie, która miałaby wszystko, czego sobie zażyczy. Można oczywiście gonić za nowinkami technicznymi. Nie przeczę, że i my śledzimy uważnie rynek, ale do wyposażenia należy podchodzić z pewnym dystansem. Żeby nie dochodziło do sytuacji określanej "mnóstwo sprzętu, zero talentu". Sprzęt, który posiadamy to najwyższy światowy standard, przede wszystkim sprawdzony w warunkach bojowych. Nie chodzi o wydawanie wielkich pieniędzy na drogie gadżety, ale o to aby posiadany ekwipunek umieć wykorzystać na 100%. I tu tkwi sedno sprawy.
WP: _**Trochę zmienię tematykę. Komandor Rembisz pisał, że jego żona nie słyszała nic o Formozie. O jednostce dowiedziała się dopiero z jego wspomnień, opublikowanych we wspomnianej wcześniej książce. Małżonka komandora wiedziała jedynie, że jej mąż jest płetwonurkiem w wojsku, ale nic ponad to. Czy dziś dzielicie z żonami swoje sekrety? Także te bardziej mroczne, których pewnie w wojsku nie brakuje? Jak wygląda życie rodzinne członków Formozy?**_
Życie rodzinne wygląda normalnie. Chyba (śmiech - red). Tak mi się wydaje. Nie o wszystkim rozmawiamy z żonami, ale wyjazdu na misje nie da się raczej ukryć. Ale rzeczywiście o niektórych sprawach łatwiej rozmawiać z kolegami. Mówiłem już o tym, że często jeden drugiemu zawierza swój los. Poza tym wielokrotnie widzieliśmy się w takich sytuacjach, w których nie chcielibyśmy być widziani przez nasze żony.
WP: _**Wiem, że po skończonej służbie nie przestajecie trzymać się blisko. Liczne akcje charytatywne, czy choćby stowarzyszenie byłych żołnierzy Formozy pokazują, że nawet po skończeniu służby nie przestajecie trzymać się razem. Jak to wygląda dokładnie, jak działa i z czego, Pana zdaniem, wynika? Proszę opowiedzieć o Waszej, zaplanowanej na kwiecień, wyprawie i o innych wspólnych akcjach charytatywnych, które w przeszłości organizowaliście.**_
Odpowiedź jest bardzo prosta. Wielokrotnie znajdowaliśmy się w sytuacjach, w których nasze zdrowie, czy nawet życie zależało od kolegi. Takie więzi łączą bardzo mocno. Niektórzy z nas po zakończeniu służby pracują w różnych firmach i ściągają kolegów do siebie, bo wiedzą, że mogą na nich liczyć. Natomiast wzajemna pomoc nie ogranicza się tylko do służby, czy potem pracy. Chcąc pomóc naszemu koledze Sebastianowi, który uległ poważnemu wypadkowi, organizowaliśmy różne charytatywne akcje. I tu jako Jednostka zderzyliśmy się z ograniczeniami formalnymi. Dlatego też w zeszłym roku powstało Stowarzyszenie Kulturalno - Rekreacyjno - Sportowe (KRS Formoza). Jeśli chodzi o szczegóły, to serdecznie zapraszam do zapoznania się ze stroną www.miladlasebastiana.pl oraz www.krsformoza.pl. Jesteśmy również obecni na FB.
Nasz rozmówca nie wspomniał o jeszcze jednej wyprawie charytatywnej, w której udział biorą byli żołnierze Formozy. Być może dlatego, że tutaj sprawa dotyczy go osobiście i związana jest z jego córką Nadią, która od urodzenia cierpi na dystrofię mięśniową. Dzisiaj dziewczynka ma już prawie 10 lat i chodzi do szkoły podstawowej, uczy się w trzeciej klasie. To właśnie na jej rehabilitację zbierane będą środki podczas wyprawy w Alpy trasą Haute Route. Wszystkich zainteresowanych zachęcamy do odwiedzenia strony www.miladlanadii.pl, gdzie znajduje się więcej informacji dotyczących tego tematu.
_**Z Rafałem Kowalewskim, byłym dowódcą Zespołu Bojowego A, rozmawiał Artur Ceyrowski**_