Dramat na pokładzie, czyli porwanie statku "Achille Lauro"
29.12.2015 | aktual.: 27.12.2016 15:11
Terroryści chcieli wymienić zakładników na przywódców libańskiego Hezbollahu
Leon Klinghoffer był dla terrorystów wymarzonym celem: amerykański Żyd uosabiał przecież zło, z którym walczyli. Egzekucji nie powstrzymał nawet fakt, że sparaliżowany mężczyzna poruszał się wyłącznie na wózku inwalidzkim. Milioner z Nowego Jorku okazał się jedyną ofiarą porwania wycieczkowego statku "Achille Lauro". Minęło właśnie 30 lat od słynnej akcji bojówkarzy Frontu Wyzwolenia Palestyny.
Kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia media poinformowały o przeprowadzonym przez izraelskie lotnictwo nalocie na obiekty znajdujące się na przedmieściach Damaszku. Podczas wojskowej operacji miał zginąć Samir Kantar, jeden z czołowych dowódców libańskiego Hezbollahu - organizacji uznawanej przez władze w Tel-Awiwie za strukturę terrorystyczną. Kantar zyskał "sławę" już pod koniec lat 70., gdy jako 16-latek uczestniczył w ataku bojówki Frontu Wyzwolenia Palestyny w nadmorskim izraelskim mieście Nahririja. Razem z kilkoma innymi towarzyszami dotarł tam z Libanu morzem. Terroryści zastrzelili policjanta, potem wywlekli z domu i zabili zwykłego cywila oraz jego 4-letnią córeczkę. To właśnie Kantar roztrzaskał dziewczynce głowę kolbą karabinu. Niedługo później został ujęty i skazany na dożywocie. W 2008 r. Izrael wymienił jego oraz pięciu innych więźniów na ciała żołnierzy uprowadzonych przez Hezbollah. Po uwolnieniu mężczyzna od razu zasilił szeregi tej organizacji, stając się jednym z najbardziej
poszukiwanych terrorystów.
Jesienią 1985 r. Kantar wciąż jednak przebywał w izraelskim więzieniu. To właśnie jego uwolnienia domagali się palestyńscy bojownicy, którzy porwali statek "Achille Lauro".
Pechowy statek
Od początku nie była to szczęśliwa jednostka. Budowę statku rozpoczęto w 1939 roku na zlecenie holenderskiego armatora, który chciał przewozić pasażerów z Europy do Indonezji. Ambitne plany pokrzyżował jednak wybuch wojny, a podczas jednego z niemieckich nalotów zniszczony został kadłub okrętu. Statek, noszący nazwę "Willem Ruys", zwodowano dopiero w lipcu 1946 r. Mógł pomieścić blisko tysiąc osób. W kasynach, barach i restauracjach pasażerowie mieli spędzać beztroski czas morskiej podróży, obsługiwani przez czterystu członków załogi.
Jednak inwestycja okazała się mało opłacalna i w 1964 r. jednostkę sprzedano kompanii Lauro Line, należącej do włoskiego multimilionera Achille Lauro, który rok później został uwieczniony w nazwie statku.
Dramatyczny rejs
"Achille Lauro" nadal jednak nie opuszczał pech. Trzy razy wybuchał na nim pożar, pierwszy w 1966 r., podczas remontu w stoczni w Palermo, kolejny, w 1972 r. zniszczył mostek, natomiast w grudniu 1981 r. trzy osoby zginęły, gdy ogień pojawił się w jednym z barów. Jakby tego było mało, w kwietniu 1975 r. statek zderzył się w cieśninie Dardanele z libańskim frachtowcem "Youssef", który w efekcie incydentu zatonął.
Pod koniec lat 70. firma Lauro Line przeżywała ogromne problemy finansowe, skutkiem czego jej flagowa jednostka została na blisko rok "aresztowana" w porcie na Teneryfie. W końcu rządowi włoskiemu udało się zdobyć zgodę na jej powrót do portu w Genui, gdzie "Achille Lauro" cumował do 1985 r. W końcu, na mocy porozumienia z innym armatorem, statek mógł rozpocząć obsługę czarterowych rejsów po Morzu Śródziemnych. Niedługo później jeden z nich zakończył się dramatycznie...
Porwanie statku
3 października 1985 r. na pokład wypływającego z Genui "Achille Lauro" wsiadło czterech młodych, śniadych mężczyzn. Byli to bojówkarze stworzonego przez Abu Abbasa Frontu Wyzwolenia Palestyny, którzy drogą morską planowali dotrzeć do izraelskiego portu Aszdod i zaatakować tamtejsze składy amunicji lub rafinerię. Ta akcja miała być odwetem za nalot ośmiu izraelskich samolotów F-16, które 1 października 1985 r. zaatakowały siedzibę przywódcy Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Jaser Arafat wprawdzie uniknął śmierci, ale od rakiet i bomb zginęło 76 osób, głównie cywilów.
7 października plan terrorystów wziął jednak w łeb, gdy do zajmowanej przez nich kajuty wszedł steward dostarczający obiad. Z przerażeniem odkrył, że pasażerowie czyszczą właśnie... karabiny maszynowe, notabene otrzymane od służb specjalnych PRL. Palestyńczycy obezwładnili go i skrępowali, a później spontanicznie postanowili uprowadzić statek.
Gąsowski w rękach porywaczy
Na jego pokładzie znajdowała się m.in. grupa muzyków z Polski, których zatrudniono, by uprzyjemniali pobyt pasażerom. Wśród nich znajdował się popularny piosenkarz Wojciech Gąsowski, który w rozmowie z "Super Expressem" relacjonował po latach: "Gdy siedzieliśmy sobie koło basenu, opalając się, usłyszeliśmy, jak kapitan przez głośnik prosi wszystkich, aby zeszli do sali głównej, ponieważ statek jest opanowany przez terrorystów. Myśleliśmy, że to żart, więc nawet się nie ruszyliśmy. Dopiero za trzecim razem zeszliśmy z pokładu".
Gdy Polacy weszli na salę, zobaczyli ludzi siedzących na podłodze i terrorystów stojących z karabinami. "Pamiętam, jak jeden z nich strzelał w powietrze, drugi miał za paskiem granaty, inni pistolety maszynowe. Wtedy przeprowadzili nas do największej sali, usadzili na podłodze, rozstawili kanistry w benzyną i powiedzieli, że jeżeli ktoś będzie chciał odbić statek, to wysadzą nas w powietrze. Jeden z nich podszedł do mnie i powiedział: To wy śpiewacie za dolary dla tych wrednych Izraelitów i Amerykanów" - opisywał Wojciech Gąsowski.
Żądania porywaczy
Kilka godzin później na statku zapanowała jeszcze bardziej nerwowa atmosfera. Terroryści nakazali kapitanowi wziąć kurs na syryjski port Tartus, a spośród blisko 500 pasażerów wybrali czternastu Amerykanów, sześć Angielek i Austriaka o żydowsko brzmiącym nazwisku. Przez radio ogłosili, że uwolnią zakładników tylko wtedy, gdy władze w Tel-Awiwie wypuszczą z więzień blisko 50 palestyńskich bojowników, przede wszystkim wspomnianego na wstępie Samira Kantara oraz członków elitarnego oddziału szturmowego "Force 17", założonego przez Ali Hassana Salameha - głównego organizatora terrorystycznej operacji przeprowadzonej podczas letnich igrzysk olimpijskich w Monachium, w 1976 r., w wyniku której zamordowano 11 izraelskich sportowców.
"Te rozmowy nie przyniosły żadnych rezultatów i terroryści byli coraz bardziej zdesperowani. Po kilkunastu godzinach dali nam w końcu coś do jedzenia, ale nie pozwalali wychodzić nawet do toalety" - wspominał Gąsowski.
Amerykanie w gotowości
W tym czasie z bazy Little Creek w Norfolk w stanie Virginia wystartował Hercules, na pokładzie którego znajdowali się amerykańscy komandosi ze specjalnej jednostki SEAL, trenowani i wyposażeni w sprzęt do walki na morzu. Z Fortu Bragg wyruszyła natomiast grupa żołnierzy z jednostki antyterrorystycznej Delta, która miała wspierać działania kolegów, gdy ci szturmowaliby statek. W stan pogotowia postawiono też jednostki VI Floty na Morzu Śródziemnym. Niszczyciel rakietowy "Scott" płynął stronę Hajfy, na lotniskowcu "Saratoga" myśliwce grzały już silniki, a samolot EC-135 krążył w pobliżu "Achille Lauro", zakłócając łączność radiową.
8 października porwany statek rzucił kotwicę na redzie portu Tartus, jednak syryjskie władze nie chciały go przyjąć. Terroryści byli coraz bardziej zdenerwowani i zagrozili, że zaczynają zabijać zakładników. Ich pierwszą ofiarą miał stać się amerykański milioner Leon Klinghoffer.
Śmierć inwalidy
69-letni przedsiębiorca z Nowego Jorku wybrał się z żoną Marilyn w rejs po Morzu Śródziemnym, by uczcić 36. rocznicę ślubu. Mężczyzna był sparaliżowany i poruszał się wyłącznie na wózku inwalidzkim, ale terrorystom wcale to nie przeszkadzało. Klinghoffer, amerykański Żyd, stał się dla nich ucieleśnieniem zła. Podobno prowokował też Palestyńczyków, obrzucając ich wyzwiskami.
8 października około godz. 15 jeden z porywaczy oddał kilka strzałów w głowę i klatkę piersiową inwalidy. Następnie terroryści, przy pomocy marynarzy, wyrzucili ciało milionera za burtę, razem z wózkiem. Marilyn Klinghoffer nie widziała zbrodni i aż do chwili uwolnienia zakładników sądziła, że mąż żyje i przebywa w szpitalu znajdującym się w innej części statku.
Abu Abbas "robi porządek"
Porywacze "Achille Lauro" zdawali sobie sprawę, że po takim wydarzeniu jedyną szansą ratunku będzie zawinięcie do jednego z arabskich portów. Najlepszym schronieniem wydawała się Libia, ale trasa okazała się zbyt długa, dlatego terroryści skierowali statek do egipskiego Port Said.
Do miasta przybył główny organizator całej akcji, Abu Abbas, występujący w roli osobistego wysłannika Jasera Arafata. Szybko udało mu się zawrzeć porozumienie z egipskim rządem: terroryści mieli zostać oddani OWP, a zakładnicy zwolnieni. Niedługo później telewizje na całym świecie pokazały schodzących z pokładu porywaczy pokazujących znak zwycięstwa.
Gdy jednak wyszło na jaw, że Leon Klinghoffer nie żyje, ambasador Nicolas Veliote zadepeszował do Waszyngtonu: "Trzeba postawić tych sukinsynów przed sądem". Amerykanie przystąpili do działania.
Spięcie na Sycylii
Władze Egiptu przygotowały samolot, którym porywacze "Achille Lauro" mieli odlecieć do Tunezji. Amerykański wywiad, dzięki podsłuchowi zamontowanemu w telefonie prezydenta Hosniego Mubaraka, dowiedział się, że terroryści wystartują wieczorem, 10 października, z bazy Al Maza, na pokładzie boeinga 737. Godzinę po stracie, obok samolotu pojawiły się cztery myśliwce F- 14. "Leć za eskortą. Jeśli nie zastosujesz się do instrukcji, zestrzelimy cię" - usłyszał przez radio pilot boeinga.
Maszyna wylądowała w bazie NATO na Sycylii. Jednak na skutek nieporozumienia pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Włochami, które obawiały się odwetu ze strony FWP, doszło do incydentu pomiędzy amerykańskimi komandosami i Carabinieri. W efekcie terroryści zostali przekazani stronie włoskiej, a podróżującego tym samym samolotem Abu Abbasa i jego adiutanta, którzy posiadali paszporty dyplomatyczne, zwolniono i pozwolono im wyjechać do Jugosławii.
Koniec Abu Abbasa i "Achille Lauro"
Porywaczy "Achille Lauro" włoski sąd skazał na długoletnie wyroki: Youssefa al-Molqi, który zastrzelił Klinghoffera, na 30 lat pozbawienia wolności, a pozostałych trzech terrorystów na 25 lat więzienia. Abu Abbas za zorganizowanie akcji zaocznie otrzymał dożywocie, jednak za kratki trafił dopiero w 2003 r., po zajęciu Bagdadu przez Amerykanów. Zmarł rok później w więzieniu, prawdopodobnie nie była to śmierć z przyczyn naturalnych.
Po latach OWP przeprosiło za zabicie Leona Klinghoffera i wypłaciło odszkodowanie w nieznanej wysokości jego córkom Ilsie i Lisie, które otrzymane pieniądze przeznaczyły na utworzenie "Leon and Marilyn Klinghoffer Memorial Foundation" zajmującej się walką z terroryzmem.
Statek "Achille Lauro" także później prześladował pech. 30 listopada 1994 r., na wodach Zatoki Adeńskiej doszło na nim do kolejnego poważnego pożaru. Trzy osoby zginęły, a jednostka zatonęła u wybrzeży Somalii.
Rafał Natorski