Egzekucja - sposób na zdobycie organów
Motocyklistów, którzy z zawrotną prędkością pokonują ulicę naszych miast, zwykło się z przekąsem nazywać „dawcami organów”. Czy faktycznie, miłośnicy szybkiej jazdy są osobami, które swoimi narządami najczęściej wspierają kliniki transplantologii? Na pewno nie w Chinach!
27.08.2009 | aktual.: 27.08.2009 16:07
Jak donosi „Gazeta Wyborcza” powołując się na oficjalną gazetę chińskich władz, „China Daily”, chiński wiceminister zdrowia przyznał, że aż 65% wszystkich organów, które przeznaczone są do transplantacji pochodzi z egzekucji więźniów. Jednak niezależni eksperci i tak nie dowierzają ministrowi i uważają, że odsetek jest znacznie większy.
W Chinach wykonuje się średnio 2 tysiące egzekucji rocznie – to więcej niż we wszystkich państwach świata łącznie.
Organizacje broniące Praw Człowieka od kilku lat starają się zwrócić uwagę na problem organów pobieranych z ciał więźniów.
Szczególnie głośna była sprawa chińskiego opozycjonisty Harrego Wuu, który w 2001 roku zeznając przed specjalną komisją amerykańskiego Kongresu, powołał się na zbiegłego z Państwa Środka chirurga, który przyznał się, że pobierał organy z ciał zabitych. Wówczas władze chińskie stanowczo zaprzeczyły jakoby w ich kraju dochodziło do takich sytuacji, a zeznania lekarza uznały za wyssane z palca.
Jednak po pięciu latach sprawa powróciła na wokandę. W 2006 roku organizacja Falun Gong zawiadomiła o zbrodni, której dopuściły się chińskie służby bezpieczeństwa na jej członkach. Jeden z rządowych szpitali został zamieniony na obóz śmierci, w którym lekarze pobierali organy od więźniów (jeszcze żywych).
Po tym skandalu, chińskie władze postanowiły drastycznie odciąć się od swoich organów bezpieczeństwa, a specjalna komisja miała sprawdzić w jaki sposób dochodziło takich nadużyć.
Raport sporządzony przez komisję był druzgocący. Wynika z niego szpitale, w których było zapotrzebowanie na konkretne narządy porozumiewały się z naczelnictwem więzienia, w którym planowana była egzekucja i wybierały „dawców” spośród więźniów – oceny, kto będzie poddany egzekucji dokonywano pod względem zgodności grupy krwi.
Formalnie wszystko odbywało się zgodnie z prawem, ponieważ wytypowani więźniowie podpisywali zgodę na pobranie organów – środki, którymi wyegzekwowano od nich ten podpis, nikogo nie interesowały.
Co ciekawe, dla obywateli chińskich taka sytuacja nie stanowił żadnego problemu, ponieważ więzień jest traktowany w Państwie Środka jako obywatel drugiej kategorii – społecznie bezwartościowy (w przeciwieństwie do jego organów, które mogą się jeszcze do czegoś przydać).
Wiedzą o tym także mieszkańcy okolicznych państw takich jak Singapur, czy Japonia, którzy zamiast czekać latami w swoim kraju na dawcę, wolą zapłacić i otrzymać nowe narządy wcześniej.
Teoretycznie w Chinach zabroniony jest handel ludzkimi organami, a na mocy ustanowionego w 2007 roku prawa, które miało zapobiec „turystyce organowej”, dawcami organów mogą zostać jedynie krewni osoby oczekującej na przeszczep lub… „osoby emocjonalnie związane z chorym”. Właśnie przez ów drugi warunek prawo jest dziurawe.
Bo jaki problem stanowi, dla odpowiednio „przygotowanego” więźnia podpisanie zaświadczenia, że jest emocjonalnie związany z osobą, której nawet nie widział na oczy?
Jednak nie tylko więźniowie stanowią „źródło organów”. W Chinach swoje narządy sprzedają również najubożsi, w ten sposób zyskując pieniądze na życie. A zapotrzebowanie jest ogromne.
Jednak chiński rząd ma dość skandali międzynarodowych i dumnie zapowiada, że wkrótce zacznie wprowadzać nowe rozwiązania, które będą miały całkowicie rozwiązać problem organów.
Nowy system, etycznego pozyskiwania organów już jest prawie przygotowany, jednak minister zdrowia zostawia sobie pewną furtkę tłumacząc, że nawet: _ „Stanom Zjednoczonym wprowadzenie ogólnokrajowego systemu darczyńców zajęło to 20 lat”_.
No cóż jakby nie patrzeć, Chińczycy mają o wiele więcej „surowca” i o wiele bardziej skuteczną metodę przekonywania obywateli.
Póki co Światowa Organizacja Zdrowia chwali ambitne plany Chin. A skoro chwali to jest dobrze… i cicho.