Elżbieta Zawacka - drżeli przed nią koledzy z podziemia
Gdyby żyła, dzisiaj miałaby 103 lata. Elżbieta Zawacka to jedna z dwóch kobiet- generałów w polskiej armii i jedyna kobieta wśród "cichociemnych" - legendarna bohaterka, przed którą drżeli nawet koledzy z podziemia.
Nieuchwytna dla Niemców, którym niejednokrotnie grała na nosie, nieustraszona i inteligentna - odwagą i determinacją mogłaby obdzielić sporą grupę mężczyzn. Tym bardziej, że w naszych czasach wyskakiwanie z pędzącego pociągu, uliczne kamuflaże i skoki ze spadochronem nie są na porządku dziennym. Przedstawiamy niezwykłą historię życia bohaterki AK, przy której agentki z amerykańskich filmów pokroju "Salt" to nieopierzone pisklaki!
19.03.2012 | aktual.: 06.09.2012 14:35
"Za mundurem panny sznurem"?
Elżbieta Zawacka urodziła się 19 marca 1909 roku w Toruniu. Od wczesnej młodości wykazywała zainteresowanie wojskowością. Zamiast realizować je w typowy dla panienek tamtych czasów sposób czyli poprzez flirt i małżeństwo z wojskowym, sama wolała założyć mundur i biegać po poligonie - już na studiach (również "męskich", bo wybrała matematykę) związała się Organizacją Przysposobienia Kobiet do Obrony Kraju, a później, pracując jako nauczycielka, szkoliła młodsze koleżanki. Nabyte wtedy umiejętności oraz wrodzony talent przywódczy w przyszłości miały się jej bardzo przydać.
Biała sukienka dla "Zo"
Wybuch II wojny światowej sprawił, że Elżbieta Zawacka bardzo szybko musiała zweryfikować wyuczone umiejętności w praktyce. Podczas kampanii wrześniowej była żołnierzem Kobiecego Batalionu Pomocniczej Służby Wojskowej broniącego Lwowa. Już od 1940 roku rzuciła się jednak w wir podziemnej walki z okupantem - gdy usłyszała w słuchawce telefonu umówione hasło "Biała sukienka jest już gotowa" wiedziała, że przyjęto ją na łączniczkę i kurierkę.
Wydawałoby się, że ta mało spektakularna funkcja ma niewiele wspólnego z wcześniejszymi "wojskowymi" zainteresowaniami "Zo", bo taki przybrała pseudonim. Nic bardziej mylnego.
W wagonach "nur fur Deutsche"
Spełnianie obowiązków kuriera wiązało się z ogromnym ryzykiem - nie chodziło jedynie o konieczność nielegalnego podróżowania i przekraczania granicy, ale również niebezpieczeństwo związane z tym, co mogłoby się stać w razie zdemaskowania i ujęcia przez Niemców.
Kurier musiał być doskonale poinformowany o całej sytuacji w polskim podziemiu, dlatego był dla okupanta łakomym kąskiem, dzięki któremu można było rozpracować dużą część podziemnej struktury. Dlatego po prostu nie mógł dać się złapać... "Zo" miała tę zaletę, że będąc niebieskooką blondynką, doskonale mówiła po niemiecku - mogła bezczelnie grać Niemcom na nosie, w razie potrzeby podróżując wagonami "nur fur Deutsche" (tylko dla Niemców - przyp. red.). Nikt się nie zorientował, że nie jest przedstawicielką "rasy panów".
Niemcom burczy w brzuchu
Granicę III Rzeszy przekraczała ponad 100 razy - za granicę wywoziła informacje, a wracała z walizkami pełnymi dolarów. Oczywiście we wspomnianych wagonach tylko dla Niemców. Jej akcje nie zawsze jednak przebiegały bezproblemowo - nieomal wpadła, kiedy prosto z dworca przyszła odwiedzić siostrę Klarę, którą, jak się okazało, kilka dni wcześniej aresztowano, a w jej mieszkaniu na ewentualnych odwiedzających czekali funkcjonariusze Gestapo. "Zo" miała jednak wyjątkowe szczęście - kiedy przyszła z wizytą, Niemcy akurat wyszli... na kolację. Siostra trafiła do obozu koncentracyjnego w Ravensbruck, ale przeżyła wojnę.
Skok z pociągu
Blond kamuflaż i nienaganny niemiecki nie zawsze jednak pomagały - któregoś razu "Zo" spostrzegła, że ma "na ogonie" kilku tajniaków, których mimo usilnych prób za nic nie mogła zgubić. Nie pomagało wskakiwanie na ostatnią chwilę do tramwaju ani zmiana odzieży w bramach. W tej sytuacji zdecydowała się na ostateczność - wsiadła do pociągu, a następnie wyskoczyła na trasie z pędzącej maszyny, gubiąc pościg. Poraniona dotarła do najbliższego miasta.
Ruda w parowozie
Już po wydaniu za nią listu gończego "Zo" otrzymała wielką, choć ryzykowną misję - podróż do rządu polskiego w Londynie. Ufarbowana na rudo podróżowała, leżąc na desce nad zbiornikiem wodnym w parowozie, przez Francję, Andorę i Hiszpanię.
Najbardziej martwiły ją jednak nie warunki podróży, ale ewentualne spotkanie z... psami, do których czuła organiczny lęk.
Pomyślnie dotarła do Londynu, gdzie przeżyła rozczarowanie polskim rządem emigracyjnym: "Żyli w Londynie prywatnym życiem, mieli swoje kawki, swoje śniadanka, wszystko, a myśmy w Polsce nie mieli nic" - wspominała po latach. Niepochlebna opinia nie przeszkodziła jej jednak zaprowadzić wśród londyńskich Polaków żelaznej dyscypliny i zarzucić ich pracą, co nie do końca im się podobało.
Cichociemna
Do Polski powróciła z samolotem - jako jedyna z 15 kobiet pomyślnie przeszła trening "cichociemnych" i zdecydowała się na skok ze spadochronem. Żołnierze z oczekującej ją w miejscu zrzutu komórki AK byli w szoku, że z nieba spadła kobieta: "Oni mnie przyjmują i jak zwykle chcą wziąć w ramiona, i nagle odskakują: kobieta!" - komentowała z rozbawieniem "Zo", która nigdy nie dała kolegom możliwości, by w związku z płcią traktowali ją inaczej - wszelkie flirty ucinała, uważając, że wojna nie jest odpowiednim czasem na takie rozrywki. Inny legendarny kurier Jan Nowak-Jeziorański wspominał, że była "surowa, poważna, trochę szorstka i bardzo rzeczowa".
Stołek dla pani generał
Po wojnie próbowała wrócić do pracy w oświacie, jednak jak wielu innych żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego została aresztowana przez UB, które zafundowało jej "atrakcje" w postaci przymusowego siedzenia na nodze od stołka. Na podstawie fałszywych oskarżeń (szpiegostwo) skazano ją na 10 lat więzienia, ale w 1955 objęła ją amnestia. Wróciła do pracy i do samej śmierci w 2009 roku zajmowała się gromadzeniem materiałów archiwalnych o AK i kobietach-żołnierzach, denerwując się na inne kombatantki, że nie korzystają z komputera i Internetu, co utrudnia jej pracę. Trzy lata przed śmiercią prezydent Lech Kaczyński przyznał jej stopień generała brygady - tym samym została drugą kobietą-generałem w historii polskiej wojskowości.
KP/PFi