Gdy dżentelmen wychodzi na boisko
Uprawiają dyscyplinę, która do tej pory w Polsce rozwijała się w cieniu piłki nożnej, siatkówki czy koszykówki. O której mówi się, że to chuligański sport dla dżentelmenów. Oni jednak uważają, że mają wszystko, co pozwoli im odnieść sukces. To zgrana drużyna, zaangażowanie, wola walki i e(L)ka na piersi.
01.10.2013 | aktual.: 01.10.2013 16:49
Boczne boisko przy Łazienkowskiej. To tutaj, w czasie wakacji, na treningach spotykała się sekcja rugby Legii Warszawa. Nabór odbył się wiosną. – W rugby jest takie powiedzenie, że jak ktoś przyjdzie na trzeci trening, to już zostanie. W naszym przypadku zostało 30 – 40 osób – mówi Michał „Ozzy“ Zieliński, menadżer klubu. Zdecydowana większość to amatorzy, którzy uczą się lub pracują zawodowo, a rugby znali wcześniej tylko z nazwy lub z telewizji.
Na treningi przychodzą również bardziej doświadczeni gracze, mający za sobą np. występy w Ekstralidze (najwyższej lidze rozgrywek w polskim rugby). Oni również reprezentują barwy Legii w nowym sezonie. Przedział wiekowy – dosyć szeroki, od siedemnastu do trzydziestu kilku lat. – Myślę, że mamy całkiem silną kadrę, w chłopakach widać zapał do gry, a to jest bardzo ważne – mówi „Ozzy“.
Jego słowa potwierdza Marcin Danieluk, który szkoli legijnych rugbystów. – Dbam o to, żeby podczas zajęć swoje umiejętności rozwijali zarówno ci początkujący, jak i ci, którzy w rugby grają już wiele lat. Chłopaki zresztą sami często podpatrują i naśladują bardziej doświadczonych kolegów, pytają o wskazówki. Dla mnie, jako trenera, ważne jest również to, że osobom, które przychodzą po prostu się chce. Wtedy progres przychodzi szybciej – dodaje Marcin Danieluk.
Dla Piotra tegoroczny nabór był drugim podejściem do tej dyscypliny. Pierwszy raz liznął rugby rok temu, jednak jak sam przyznaje, trudno mu było pogodzić treningi z pracą (jest zatrudniony w dziale sprzedaży jednej ze stołecznych firm) i życiem prywatnym. Do treningów wrócił w maju tego roku. I tym razem nie zamierza odpuścić. – Jak już coś robić, to po to, aby miało to sens – deklaruje.
Gra na pozycji młynarza, w pierwszej linii młyna, czyli innymi słowy – w samym środku akcji. – To niesamowite emocje i adrenalina. Na meczach daję z siebie 120 proc. Jestem cały czas skupiony, tu wszystko dzieje się szybciej niż na treningach. Mam świadomość, że trener nie przerwie akcji w połowie, by kazać nam rozegrać ją jeszcze raz. Na meczu nie ma drugiej szansy, więc trzeba mieć oczy dookoła głowy – mówi Piotr.
- Trzeba wylać masę potu, nie tylko, żeby zrozumieć zasady gry, ale także zgrać się z drużyną. To nie jest taka dyscyplina, w której wchodzisz na boisko i wszystko wiesz od początku. To doskonała lekcja pokory i wytrwałości – twierdzi Jarek Jędral, który w rugby gra już 16 lat. Ma na swoim koncie m.in. tytuł Mistrza i Vice-mistrza Polski. Przez kilka miesięcy występował we Francji. Obecnie pracuje jako nauczyciel wychowania fizycznego i swoim podopiecznym stara się zaszczepić pasję do tej dyscypliny. 18–letniego Konrada na trening legijnej sekcji rugby przyprowadził kolega. Konrad od dziecka lubił sport, ale jak sam wspomina nie miał możliwości finansowych, żeby skupić się na konkretnej dyscyplinie. Rugby z miejsca go wciągnęło. I jak sam mówi - usystematyzowało jego życie. - Rugby to mój silnik napędowy. Mam świadomość tego, że jestem mocno początkujący i mam sporo do nadrobienia w porównaniu do innych kolegów. Jednak nie zamierzam odpuszczać, bo bardzo chcę zagrać w pierwszej drużynie – deklaruje Konrad.
Rozgrzewka z trenerem personalnym
Rozgrzewka rugbystów tylko na początku wygląda niewinnie. Zawodnicy zaczynają od delikatnego rozbiegania, następnie wykonywane są ćwiczenia na rozgrzanie poszczególnych partii ciała. Dużo uwagi poświęca się górnym częściom tułowia, przede wszystkim barkom, które podczas gry są dosyć mocno eksploatowane. Wąskie pompki, deseczka, unoszenie bioder w podporze bokiem, pompki ze stania na rękach wykonywane w parach – to tylko niektóre elementy rozgrzewki, która momentami przypomina crossfit.
– Nie może być inaczej, skoro odpowiedzialny jest za to jeden z zaprzyjaźnionych zawodników warszawskiej Skry, który pracuje jako trener personalny – śmieje się „Ozzy“. – Nie mogliśmy lepiej trafić. Emil świetnie zna się na swojej robocie, podczas rozgrzewki przemyca ćwiczenia, które zwiększają wytrzymałość i siłę chłopaków. No i pomaga nam bezinteresownie – dodaje Michał.
A to istotne, zwłaszcza, że sekcja cały czas poszukuje sponsorów. – Nie ukrywam, że podpisanie umowy z Legią Warszawa, bardzo nam pomogło, ale mimo to, cały czas staramy się pozyskać sponsora, który zaopiekowałby się konkretnie właśnie naszą sekcją – mówi Marcin Stolarz, prezes sekcji. Rugbyści na ten sezon mają juz zabezpieczony budżet, żeby wziąć udział w rozgrywkach II ligi, nie może on być mniejszy niż 60 tys. zł. Plan jest taki, żeby w kolejnym sezonie zagrać już w I lidze, a za dwa lata powalczyć o awans do Ekstraligi.
Co generuje największe koszta? – Przede wszystkim wynajem boisk. Gdy ruszyły rozgrywki Ekstraklasy, wróciliśmy do treningów na ternach AWF. Do tego dochodzi wyposażenie sekcji w sprzęt np. piłki, transport na mecze wyjazdowe czy nawet tak prozaiczne rzeczy jak woda dla zawodników po treningach. No i nie zapominajmy, że rugby to nie tyko sport dla facetów. Mamy również sekcję kobiecą – wyjaśnia Marcin Stolarz.
- Przygotowaliśmy ofertę dla potencjalnych sponsorów, prowadzimy już jakieś rozmowy. Pomagają również zawodnicy, którzy w swoich kręgach zawodowych szukają potencjalnych firm lub biznesmenów chętnych do współpracy. Z pewnością będzie łatwiej rozmawiać, gdy ruszą rozgrywki i wreszcie będziemy mogli na boisku pokazać, na co nas stać. A stać nas na prawdę na wiele – dodaje Michał „Ozzy“ Zieliński. Jego słowa potwierdza wynik debiutanckiego meczu legijnych rugbystów, którzy pokonali drużynę Rugby Wrocław 72 – 0.
- Jeśli uda nam się znaleźć sponsora, jedną z pierwszych rzeczy, w jakie zainwestujemy pieniądze będzie opornica – deklaruje Stolarz. Opornica to specjalna maszyna, która pozwala zawodnikom na ćwiczenie formacji młyna. Rugbysta, czyli... skończony atleta
- Początkującym zwykle największą trudność sprawia fakt, że piłkę podaje się do tyłu – mówi Marcin Danieluk. Inną kwestią jest kondycja, a w przypadku niektórych debiutantów, jej brak. - Żeby uprawiać rugby trzeba być skończonym atletą – mieć szybkość sprintera, wytrzymałość długodystansowca i niesamowitą siłę. Rugbysta spokojnie dałby sobie radę podczas meczu footballu amerykańskiego czy meczu piłki nożnej. Ale czy futbolista wytrzymałby mecz rugby? Tego nie jestem pewien – mówi Jarek. Najbardziej popularne odmiany tej dyscypliny to rugby 15- i 7-osobowe. Legijni rugbyści będą walczyć w obu odmianach. W rugby, numer na koszulce zawodnika jest jednocześnie określeniem pozycji, na której występuje. Zawodnicy z numerami od 1 do 8 – grają w formacji młyna, pozostali z numerami od 9 do 15 odpowiedzialni są za atak. Każdy mecz jest podzielony na dwie części, z których każda trwa 40 minut. W czasie meczu można dokonać maksymalnie 7 zmian zawodników.
To sport mocno kontaktowy, dlatego istotne jest, żeby gracze potrafili umiejętnie wchodzić w kontakt z przeciwnikiem, który może znacząco różnić się od nich posturą. Takie stałe fragmenty gry są szlifowane podczas treningów. Zawodnicy w parach ćwiczą podania, zatrzymanie przeciwnika czy też wspomniane wchodzenie w kontakt.
- Uderzajcie przeciwnika całą powierzchnią – radzi trener Danieluk podczas nauki wchodzenia w kontakt, wskazując jednocześnie na bark i przedramię. – Wyobraźcie sobie, że macie tarczę i napieracie na przeciwnika właśnie tą tarczą – instruuje zawodników. Gdy gracze przechodzą do kolejnego ćwiczenia i uczą sie zatrzymywać biegnącego przeciwnika z piłką, trener daje kolejne instrukcje. – Niżej na nogach, musicie mieć niżej środek ciężkości niż przeciwnik – mówi, jednocześnie monitorując postępy. – Dobrze! Następnym razem spróbuj zamknąć na nim chwyt – mówi, podchodząc do dwóch, leżących już na ziemi zawodników i demonstruje na czym polega „zamknięcie chwytu“.
Rugby to dyscyplina, w której nawet silne indywidualności muszą nauczyć się gry zespołowej. I która szybko weryfikuje prawdziwych pasjonatów od osób poszukujących sposobu na zapełnienie wolnego czasu. – Jednocześnie jest to sport dla każdego –zarówno osoby, która ma wątłą posturę, ale jest szybka, jak i dla hojniej zbudowanych chłopaków – dodaje Marcin Danieluk. A kontuzje? Zdarzają się jak w każdym sporcie. Jednym z najczęstszych urazów są pęknięcia łuku brwiowego. Siniaki, otarcia – o tym nikt nie wspomina, bo to element każdego treningu. – Poważniejsze urazy nie zdarzają się częściej niż w piłce nożnej – przekonuje Danieluk.
Zawodnicy bardzo poważnie podchodzą do zadań powierzanych przez trenera. - Nie ma sensu przychodzić na treningi, jeśli się na nich nie pracuje na 100 proc. swoich możliwości. W ten sposób oszukujesz przede wszystkim siebie, potem kolegów z drużyny i trenera. Bo jaką masz szansę na wyprowadzenie sensowej akcji w czasie meczu, jeśli olewałeś przygotowania? Wtedy o dobrym wyniku można tylko pomarzyć – mówi Piotr.
* Chuligański sport dla dżentelmenów*
Rugby w Polsce zawsze miało pod górę. Począwszy od lat 20. XX wieku, kiedy to próbowano zakrzewić pasję do tego sportu w Polsce, przez lata PRL, gdy polska reprezentacja pokazowo przegrała z Francją na stadionie X-lecia (premier Cyrankiewicz miał nawet interweniować u ministra sportu, aby mecz przerwano) i rugby straciło szansę na dotacje i rozwój, po lata 90., kiedy to rugby rozwijało się w cieniu takich dyscyplin jak piłka nożna, siatkówka czy koszykówka. – Obecnie w Polsce jest może około 2 tysięcy osób czynnie uprawiających rugby. Nie jest to jednak dyscyplina, z której można się utrzymać – mówi Marcin Stolarz. Przeciętnemu Polakowi rugby może się kojarzyć z chaosem i agresją. – Rzeczywiście w tym sporcie można wyżyć, ale w sposób kontrolowany. Ruchy zawodników na konkretnych pozycjach są dokładnie opisane. Gracze wiedzą, jakie przewinienia są niedozwolone i jaka grozi za to kara. Nie ma więc na boisku takich sytuacji, że zdenerwowany zawodnik podchodzi do przeciwnika i celowo robi mu krzywdę – tłumaczy
Marcin Danieluk.
Jego słowa potwierdza Michał „Ozzy“ Zieliński. – Mówi się, że rugby to chuligański sport dla dżentelmenów i jest w tym wiele prawdy. Walka toczy się tylko na boisku. Wielokrotnie po meczach podawałem rękę i gratulowałem gry przeciwnikom, z którymi miałem największe kłopoty na boisku – mówi.
Rugby zawsze było sportem dla elit. Dyscyplina ta powstała w XIX wieku w angielskim miasteczku Rugby. Uprawiano ją na najlepszych, angielskich uczelniach wyższych, a trzonem ówczesnych drużyn byli przede wszystkim przedstawiciele zamożniejszych rodzin. Sport ten szybko rozprzestrzenił się na inne kraje Commonwealth’u (na przeznaczonym dla rugby Twickenham Stadium w Anglii znajduje się specjalna loża dla królowej Elżbiety II i innych członków rodziny królewskiej). Dyscyplina ta zyskała też ogromną popularność we Francji Rosji, Gruzji, Rumunii czy Ukrainie. W rugby dobrze radzą sobie również reprezentacje Fiji, Togo i Samoa.
- Rugby powinno być naszym sportem narodowym, gdyż doskonale oddaje charakter Polaków – uważa Piotr. - Jesteśmy narodem walecznym i upartym. Właśnie takie jest rugby, to sport, który uczy wytrwałości i tego, że należy walczyć do końca – dodaje. Rugby to sport nietuzinkowy jeszcze z jednego względu – kibiców. W tej dyscyplinie nie ma silnych antagonizmów pomiędzy fanami. Nawet jeśli na boisku trwa stracie drużyn, których piłkarskie odpowiedniki nie darzą się sympatią, na meczu rugby kibice siedzą między sobą i każdy dopinguje swoich. – Pozytywna atmosfera panuje podczas m.in. rugbowych spotkań Arki Gdynia z Lechią Gdańsk – mówi „Ozzy“.
Z „e(L)ką” na piersi
– W Warszawie mieszkam od 5 lat. To miasto dało mi wykształcenie, pracę i przyjaciół. Chciałabym się mu w jakiś sposób odwdzięczyć. Nie jestem synem króla nafty, więc nie mogę odwdzięczyć się Warszawie np. remontując drogę. Ale za to mogę pomóc drużynie w awansie do wyższej ligi. Legia jest symbolem tego miasta, dlatego zdecydowałem się reprezentować jej barwy – mówi Piotr.
- Całe moje życie kręci się wokół rugby. Gdy mieszkałem zagranicą pierwszą rzeczą, jaką ogarniałem w nowym miejscu, były tamtejsze drużyny rugby – opowiada „Ozzy“. Mimo iż wiele lat grał zagranicą, najwięcej nauczył się w warszawskiej Skrze, od trenera Tomasza Borowskiego - fachowca i pasjonata rugby. - To człowiek, który uczy chłopaków nie tylko gry, ale także etyki sportu i miłości do Warszawy i Polski – dodaje „Ozzy”. Potem był menadżerem i zawodnikiem „Frogsów“ Jednak to jeszcze nie było to. „Frogsi“ to drużyna składająca się z cudzoziemców mieszkających w Polsce. - Dla nich rugby było bardziej formą spędzania wolnego czasu. Dla mnie, było czymś więcej - wyjaśnia. Dlatego, kiedy zaczęła się formować legijna sekcja rugby, nie miał wątpliwości, że to będzie idealne miejsce dla niego. – Tym bardziej, że żona jest kibicem Legii – dodaje ze śmiechem. - W Legii jest wszystko to, czego rugby potrzebuje: zaangażowanie zawodników i działaczy, świetna atmosfera no i marka. Nie oszukujmy się - Legia to mocny i
silny brand, który zasługuje również na to, żeby mieć najlepszą drużynę rugby w Polsce. Jest zapał i serducho, także myślę, że z pomocą sponsorów uda nam się zrealizować cel bycia najlepszą drużyną w Polsce – mówi Jarek. - Będziemy chcieli mocno namieszać w Ekstralidze i na pewno nie odpuścimy – dodaje.
autor: Ela Kowalska, fot. Zofia Szuster-Górska