Gdyby nie jego walka, dziś kilkaset osób już by nie żyło
16.12.2016 | aktual.: 16.12.2016 14:06
- Człowiek święty – mówili o nim współpracownicy. Pierwsi pacjenci, którym przeszczepił serce, nazywali go „Tatusiem”. Dostali od niego wyjątkowy prezent – nowe życie. Przejmował się nimi jak najbliższą rodziną, przeżywał każdy przypadek indywidualnie. – U niego zawsze najpierw był człowiek i jego problem, potem jednostka chorobowa – wspominał go dr Jan Sarna, dyrektor generalny Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu. 16 grudnia Zbigniew Religa świętowałby swoje urodziny.
- To był świetny, wielki człowiek i wizjoner, to fakt. Ale przede wszystkim ktoś, kto czuje ciężar tej odpowiedzialności za przewodzenie innym. Nie znam drugiej takiej osoby. Cieszył się sukcesami innych jak ojciec. Takie cechy są domeną wielkich ludzi - mówił Sarna w jednym z wywiadów. Jaki był Zbigniew Religa?
„Świetny był na pewno”
Pacjentom dawał poczucie bezpieczeństwa i wiarę, że zrobi wszystko, żeby ich uratować. W książce Dariusza Kortki i Judyty Watoły „Religa. Biografia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga” opowiadają o tym jego współpracownicy: Andrzej Bochenek: - Operuję mężczyznę, chory mi odpływa, wołam na pomoc Religę. - Andrzej, to serce jest słabe, nic z tego nie będzie - mówi profesor. - Co robimy? Religa nie odpowiada. Wychodzi z sali operacyjnej, wraca, wychodzi, pali papierosa, wraca. W końcu mówi: - Dzwonię zaraz do profesora Pasyka, pojedziemy po sztuczne serce do Moskwy. Bochenek: - Panie profesorze, mam na stole pacjenta z otwartą klatką piersiową, a pan mówi, że leci do Moskwy? - Tak - odpowiada Religa. - U Walerija Szumakowa pracują nad sztucznym sercem. Na lotnisku w Mierzęcicach czeka już na nas samolot, a ty pilnuj pacjenta, żeby nie umarł, bo jak umrze, to ci nogi z dupy powyrywam.
Niewierzący, ale przylgnęło do niego słowo "święty". Dla wielu osób święta jest pamięć o nim. "To był święty człowiek" - mówią pacjenci. Lekarze dopowiedzą, że miał do chorych świętą cierpliwość. Pielęgniarki, że zawsze je szanował. I może święty to zbyt wiele, ale świetny był na pewno.
Medycynę miał we krwi
Urodził się 16 grudnia 1938 roku w Miedniewicach. Uczył się w szkole im. Bolesława Limanowskiego w Warszawie, w stolicy studiował później na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej. Jak każdy student odbył staż i obowiązkową służbę wojskową. Po egzaminach zaczął przygodę z Ameryką. Jednak najważniejszy okres w jego pracy zawodowej to lata 80. Był wtedy docentem w Klinice Kardiochirurgii Instytutu Kardiologii w Warszawie, następnie kierował Katedrą i Kliniką Kardiochirurgii Wojewódzkiego Ośrodka Kardiologii w Zabrzu.
Legenda
To właśnie w Klinice Kardiochirurgii przeprowadził pierwszą operację na sercu, a kilka miesięcy później pierwszy udany zabieg przeszczepienia serca. Niewiele brakowało, a nie byłoby w ogóle tej pierwszej operacji. A wszystko przez brak benzyny...
- Trzeba było przewieźć do Zabrza dawcę, podłączonego do urządzeń podtrzymujących życie. Wtedy nie było możliwości przetransportowania samego organu. Nie umieliśmy jeszcze tak zabezpieczyć serca, aby nadawało się do wszczepienia po tylu godzinach. Kierowca tak się spieszył z Zabrza, żeby zabrać dawcę, że aż zapomniał kartek na benzynę. A bez tego nie można było kupić paliwa. Benzyna skończyła się, kiedy wracali już z dawcą. Załoga karetki niemal sterroryzowała kierownika stacji benzynowej. Nie wiem jakim cudem, ale udało im się wymusić zgodę na skorzystanie z jego służbowego telefonu. Dzwonili po „wszystkich świętych” z partii. I w końcu ktoś kazał temu człowiekowi sprzedać im benzynę bez kartek – wspominał Religa.
Nowe życie po przeszczepie
Jednym z pacjentów profesora był Tadeusz Żytkiewicz. W latach 70. pracował jako inspektor oświatowy. Szczupły i aktywny, ale po trzech zawałach. Pierwszy był w 1970 roku. Potem miał 10 lat spokoju. W 1980 roku miał następny, w 1982 roku trzeci. Nie było dla niego już ratunku. Jedynym sposobem leczenia był przeszczep. Pojawiła się inna bariera - wiek. Miał wtedy 61 lat. Dyrektor szpitala, w którym robił koronarografię powiedział, że to jest nie do przeskoczenia. Inaczej myślał Zbigniew Religa, który uważał, że "nie ma bariery wieku".
- Napisałem do profesora Religi, którego wtedy nie znałem, ale wiedziałem, że przeprowadza przeszczepy serca: "Jestem nauczycielem. Mam chore serce. Proszę o pomoc” – mówił Żytkiewicz w rozmowie z Wirtualną Polską.
Operacja się udała. Dwa lata później Żytkiewicz razem z innymi pacjentami powołał Stowarzyszenie Transplantacji Serca - pierwszą organizację zrzeszającą ludzi po transplantacji narządu. Powstała w 1989 roku. Potem był jej członkiem-założycielem. W 1994 roku powołał warszawskie Koło Stowarzyszenia Transplantacji Serca. Do dziś jest tam prezesem. Religa w jego oczach to człowiek, którego trudno przecenić. - Cudowny lekarz, fachowiec, nauczyciel. Miał fantastycznych uczniów, którzy dzisiaj podtrzymują polską kardiochirurgię. A przy tym człowiek bliski ludziom, który chciał pomagać. Trochę nas zaniedbał, kiedy był ministrem. Miał mniej czasu. Ale kontakt zawsze mieliśmy. Teraz po jego śmierci, co roku w marcu, kiedy wypadają imieniny Zbigniewa, spotykamy się na jego grobie – wspomina.
Największe osiągnięcie?
Za swój największy sukces Religa uważał budowę polskiego sztucznego serca. Mówił: ludzie łączą moje nazwisko z pierwszą transplantacją serca w Polsce. Ale wiem, że gdybym ja nie spróbował, to może cztery, a może pięć lat później inni zrobiliby tę operację. Jestem natomiast przekonany, że nikt nie zająłby się tworzeniem polskiego sztucznego serca. Gdybym nie walczył o stworzenie tego urządzenia, dziś kilkaset osób już by nie żyło, bo nie byłoby sztucznych komór, które uratowały im życie i zdrowie.
Jaki był prywatnie Zbigniew Religa?
Religa zaangażował się w działalność polityczną. Kandydował na urząd prezydenta, był ministrem zdrowia w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Zapamiętano go jednak jako postawnego, ambitnego i trochę szalonego lekarza, który nigdy nie szedł na kompromisy. Był nałogowym palaczem tytoniu, sam przyznawał, że nadużywał alkoholu. Tak w jednym z wywiadów wspomina go żona Anna, którą poznał jeszcze na studiach:
- Był agnostykiem. Nie walczył z religią. Miał przyjaciół księży, był w bardzo dobrych stosunkach z Tischnerem i innymi. Nie był antyklerykalny, antykościelny. Ale tego nie potrzebował. Jeżeli coś go wkurzało, to przesadne wymagania nie tyle Kościoła, co kleru. Nie lubił hucznych mszy. Uważał, że to jest przesada. Wydawał się mocny. Dzięki temu, że w swoich kryzysach wywalał do dna wszystkie emocje, potem zaczynał wszystko od nowa i szedł do przodu, robiąc, co do niego należało. Nagromadzone emocje wybuchały, wypalały się do końca. I już nie było się czego bać.
„W domu był gościem”
Historię Religii Polacy poznali na nowo po filmie Łukasza Palkowskiego „Bogowie”. Rockandrollowiec, lekarz, wizjoner, polityk, mąż i wreszcie tata, który nieczęsto gościł w domu.
- Pamiętam jakieś moje urodziny, chyba ósme, Tato przyszedł tego dnia wcześniej i nie mógł wejść do mieszkania, tyle miał pudełek z grami i zabawkami dla mnie. Wtedy jeszcze pracował w Warszawie i był na co dzień w domu, aczkolwiek to „bywanie” niewiele różniło się od tego z późniejszych czasów, kiedy zaczął kierować Kliniką Kardiochirurgii w Zabrzu i do domu wpadał na weekendy. Generalnie Ojciec przez całe życie był w domu gościem. Wracał późnym wieczorem, wychodził wcześnie rano.
Raz w życiu dostałem od niego w tyłek. Pamiętam do tej pory, bo wlał mi absolutnie słusznie, ponieważ użyłem wulgarnego słowa personalnie do mojej siostry. Zapamiętałem na całe życie, że wulgarnych słów nie wolno kierować do ludzi. Poza tym Ojciec był niesłychanie tolerancyjny. Paliłem od 14. roku życia, bo byłem młody i głupi. Moi rodzice również palili i niepisana zasada mówiła, że do 18. roku życia palę w swoim pokoju. Ale kiedy do pokoju wchodził Ojciec, nie rozmawiałem z nim z papierosem w ustach, tylko odkładam go na bok – wspomina jego syn, kardiochirurg Grzegorz Religa.
Ostatnia diagnoza
Zabrze, 30 maja 2007 roku. Minister Religa przez jakiś czas nie pokazywał się publicznie. W końcu ogłosił: Ponieważ są spekulacje na temat mojej nieobecności, postanowiłem powiedzieć prawdę. Mam guz. Jutro będę operowany.
5 czerwca tego samego roku został wypisany ze szpitala, tydzień później po wykonaniu badań stwierdzono, że cierpi na nowotwór złośliwy płuc. W tym samym miesiącu wrócił do pracy w Ministerstwie Zdrowia. W lutym 2008 po nawrocie choroby został poddany operacji usunięcia nadnercza i chemioterapii. Przeszedł cztery operacje i dwa cykle chemioterapii.
Zmarł 8 marca 2009. Został pochowany 13 marca tego samego roku na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie w tzw. alei profesorskiej.