CiekawostkiGonisz ty. A latka lecą...

Gonisz ty. A latka lecą...

Zaczęli w szkole średniej, kontynuowali na studiach. Dziś są poważnymi, dorosłymi ludźmi, ale nadal nie przerywają rozgrywki. Grupa kilku przyjaciół z USA gra w berka nieprzerwanie od 23 lat.

Większość z nas z wiekiem wyrasta z podwórkowych gier i zabaw. Nie gramy w klasy, w "zbijaka", nie bawimy się w chowanego czy w berka. Trochę dlatego, że to niepoważne, a trochę z tego powodu, że nie mamy już kiedy i z kim. Tymczasem Amerykanie dowiedli, że jeśli się naprawdę chce - to można pokonać obawy i opory. I świetnie się bawić.

Zaczęli jeszcze w szkole średniej. Dziś nawet nie pamiętają dokładnie kto zaczął. Po prostu ktoś krzyknął "berek", ktoś inny zaczął uciekać, inni momentalnie przyłączyli się do zabawy. Kiedy trzeba było wracać do domu - postanowili, że dokończą następnego dnia. Sęk w tym, że następnego dnia również nie mieli ochoty kończyć. Ani następnego dnia. Ani tydzień później. Rozgrywka przedłużała się, mimo że skończyli szkołę i dostali się na studia - nadal spotykali się regularnie by kontynuować zabawę. Potem było jeszcze trudniej, bo po studiach rozjechali się po całym kraju. Dziś są dorosłymi, poważnymi ludźmi - jest wśród nich m.in. prawnik, spec od marketingu, nauczyciel i ksiądz.

Kiedy mieszka się daleko od siebie - trudno kontynuować zabawę. Ale nie jest to niemożliwe. Wystarczy nieco zmodyfikować zasady. Przyjaciele ustalili, że grać będą jedynie w lutym - kto na koniec miesiąca zostanie "berkiem", będzie musiał nosić to miano przez cały następny rok. Kiedy więc zaczyna się luty wszyscy gracze zaczynają zachowywać się niezwykle ostrożnie: unikają skupisk ludzkich, kiedy są w pokoju - zamykają się na klucz, a kiedy chcą wsiąść do samochodu - dokładnie sprawdzają, czy nikt nie czai się za lub pod pojazdem. Wszystko dlatego, że "berek" może pojawić się znienacka! A kiedy już kogoś dotknie, to - jak mówią dzieci - nie ma "oddawanek". Trzeba znaleźć i zaskoczyć jakiegoś innego gracza.

Obraz

(fot. archiwum prywatne przyjaciół)

Uczestnicy zabawy posuwają się do najróżniejszych podstępów. Na przykład w 1990 roku znajomy jednego z graczy pod pretekstem pokazania czegoś wyjątkowego namówił go na wyjście z domu. Okazało się, że był w zmowie z "berkiem" który czaił się w bagażniku zaparkowanego nieopodal samochodu i chwilę potem rzucił się na zaskoczonego mężczyznę. Przypadkową ofiarą całego zajścia stała się żona zaatakowanego, która tak się wystraszyła, że wywróciła się i złamała nogę. Najzabawniejsze, że "berkiem" i autorem całego zamieszania był... ksiądz.

Co ciekawe - choć gra trwa już 23 lata, nikomu się jeszcze nie znudziła i nikt nie zaproponował jej zakończenia. Wręcz przeciwnie - lista graczy wciąż się rozrasta. Uczestnicy wciągają bowiem do gry swoich znajomych. To dodatkowo utrudnia rozpoznanie "berka" i ucieczkę przed nim.

Pomysł Amerykanów bardzo nam się podoba. Musimy wam jednak szczerze przyznać, że nie jest dla nas niczym nowym. Kilkanaście lat temu poznaliśmy na imprezie dwie niezbyt atrakcyjne dziewczyny, które dość mocno naprzykrzały się nam przez cały wieczór. Wreszcie zdesperowani zaproponowaliśmy im zabawę w chowanego - one miały się ukryć, a my mieliśmy je odnaleźć. Dziewczynom bardzo spodobał się ten pomysł (być może liczyły na znaleźne) i błyskawicznie zniknęły nam z oczu. No i cóż, może nie świadczy to zbyt dobrze o naszych zdolnościach tropicielskich, ale w tym przypadku rozgrywka też trwa do dziś...

(menonwaves)/PFi, facet.wp.pl

Źródło artykułu:WP Facet

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (12)