Gotowi na wojnę - w czym tkwi fenomen organizacji paramilitarnych?
24.04.2015 | aktual.: 27.12.2016 15:20
Kto staje się członkiem takich formacji? - Przychodzą do nas najczęściej białe kołnierzyki. Ale nie zwykłe kołnierzyki, tylko takie, które chcą ruszyć się zza biurka.
Ćwiczą strzelanie oraz sztuki walki, organizują szkolenia w ekstremalnych warunkach, poznają tajniki walki partyzanckiej i odbijania budynków zajętych przez "zielone ludziki" - według oficjalnych danych w polskich organizacjach paramilitarnych działa około 10 tysięcy osób, ale niektóre szacunki mówią nawet o półmilionowej armii ochotników, którzy w razie zagrożenia będą gotowi do obrony ojczyzny.
O potędze "pospolitego ruszenia" mogliśmy przekonać się pod koniec marca, gdy w Warszawie odbył się kongres "organizacji obronnych", w którym wzięli udział przedstawiciele blisko 120 rozmaitych podmiotów, od Ligi Obrony Kraju, zrzeszeń krótkofalowców, spadochroniarzy czy harcerzy po związki strzeleckie i stowarzyszenia: FIA (Fideles et Instructi Armis - Wierni w gotowości pod bronią) czy Obrona Narodowa.
- Naszą wspólną ambicją powinno być to, by zwiększać liczbę obywateli gotowych do czynnej obrony kraju - przekonywał uczestników kongresu Tomasz Siemoniak, szef Ministerstwa Obrony Narodowej, powołując się na niedawne badania opinii publicznej, z których wynika, że co trzeci Polak byłby gotowy czynnie przeciwstawić się potencjalnemu najeźdźcy.
Podczas kongresu Siemoniak przedstawił pomysły dotyczące współpracy MON z organizacjami paramilitarnymi. - Zależy nam, żeby ich zapał skierować w dobrą stronę, by swój entuzjazm i zaangażowanie były gotowe organizować w sposób taki, który będzie oparty o możliwości sił zbrojnych. By kurs strzelania był w jednostce wojskowej, a nie w prywatnej czy wynajętej strzelnicy. A jeśli przy tej okazji damy setkom czy tysiącom ludzi satysfakcję, że coś robią także dla kraju, wszyscy będą zadowoleni - dodał minister.
Kandydat na partyzanta
Popularność organizacji paramilitarnych rośnie błyskawicznie, a szczególnej dynamiki nabrała w ostatnim roku, gdy do Polski zaczęły docierać niepokojące informacje o wydarzeniach na Ukrainie.
- Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że wojna w naszej części świata jest już terminem czysto historycznym. Nagle ta perspektywa stała się przerażająco realna. Oczywiście wiele osób może się śmiać, że kilku cywili, nawet nieźle przeszkolonych, nie zatrzyma dobrze wyszkolonego wojska, ale wiele przykładów pokazuje, że z partyzantką mają problemy nawet najbardziej elitarne formacje - przekonuje Przemek, członek związku strzeleckiego, działającego w jednej z mazowieckich miejscowości.
Nie chce zdradzić swojego nazwiska. - Lepiej, żeby zbyt dużo osób nie miało informacji na nasz temat - tłumaczy. Na co dzień mężczyzna pracuje jako nauczyciel wf-u, ale w każdej wolnej chwili przebiera się w mundur i jedzie na strzelnicę, potrenować obsługę broni. W weekendy razem z kolegami organizują survivalowe wyprawy do lasu. - Śpimy pod gołym niebem, jemy, co znajdziemy, a zamiast używać GPS-u staramy się stosować dawne metody nawigacji - opowiada Przemek.
Reaktywacja Armii Krajowej?
Takich osób jest coraz więcej. Prof. Józef Marczak z Akademii Obrony Narodowej, szacuje, że nawet 600 tys. Polaków przechodzi szkolenie wojskowe poza strukturami armii i działa w paramilitarnych formacjach. Kilka takich organizacji (Stowarzyszenie ObronaNarodowa.pl, Związek Strzelecki "Strzelec" Organizacja Społeczno-Wychowawcza, Związek Strzelecki "Strzelec", Związek Strzelecki, Stowarzyszenia Jednostek Strzeleckich "Strzelec" i Legia Akademicka) rozpoczęło niedawno kampanię pod hasłem "Odbudujmy Armię Krajową".
- Nasza armia składa się wyłącznie z zawodowych wojsk operacyjnych, które prowadząc samodzielnie działania obronne są w stanie ochronić zaledwie 2 proc. naszego terytorium. Wynikająca z tego faktu bezbronność jest głównym zagrożeniem dla bezpieczeństwa naszego państwa. Nie zamierzamy przyglądać się temu bezczynnie. Wiemy jaką cenę w przeszłości zapłacił naród za słabość militarną. Jesteśmy przekonani o konieczności współpracy wszystkich, którym na sercu leży dobro naszej Ojczyzny, w działaniach na rzecz utworzenia terytorialnego komponentu sił zbrojnych. Takim wojskiem była niegdyś Armia Krajowa. Dlatego wzywamy: "Odbudujmy Armię Krajową!" - czytamy na stronie internetowej Ruchu na Rzecz Obrony Terytorialnej.
Hasło stworzył wykładowca Akademii Obrony Narodowej, dr hab. Józef Marczak, który w artykule dla "Rzeczpospolitej" przypominał o "testamencie żołnierzy Armii Krajowej", czyli liście Światowego Związku Żołnierzy AK przesłanym w 2000 r. do ówczesnego szefa MON Bronisława Komorowskiego. Wyrażono w nim nadzieję, że wielkie doświadczenie organizacyjne, bojowe i wychowawcze AK oraz wielki prestiż wśród społeczeństwa zostaną przeniesione i wykorzystane w tworzeniu systemu obrony terytorialnej.
Pomysł na obronę
MON chce powrócić do tej idei. Podczas marcowego kongresu utworzono federację organizacji paramilitarnych. Na jej bazie ma powstać w przyszłości sieć ochotniczych oddziałów, które tworzyłyby zręby struktur podobnych do wojskowej obrony terytorialnej.
- Jeżeli uda nam się razem ze strzelcami, klasami mundurowymi, innymi organizacjami pójść wspólnie w jednym kierunku, to jestem przekonany, że za kilka lat w każdej większej miejscowości, może i w każdej gminie, będzie istniała grupa ludzi w różnym wieku skupiona w organizacji paramilitarnej. Prawo międzynarodowe pozwala, aby w czasie konfliktu zbrojnego organizacje paramilitarne, zbrojone, oznakowane, umundurowane działały w systemie obronnym państwa i były dowodzone przez wojsko - tłumaczy w jednym z wywiadów gen. Bogusław Pacek, pełnomocnik MON ds. społecznych inicjatyw proobronnych.
To ma być pomysł na obronę terytorialną w Polsce, złożoną z organizacji paramilitarnych, w przyszłości jednostek paramilitarnych, wyszkolonych, wyposażonych i zdeterminowanych do obrony swojej ojcowizny, wsi, gminy, miasta, powiatu, także przed zagrożeniami czasu pokoju, powodzią, pożarem czy złodziejstwem.
- To jest rozłożenie odpowiedzialności za obronność na wszystkich nas zamiast tworzenia oddzielnej, stutysięcznej zawodowej armii obrony terytorialnej - dodaje gen. Pacek.
Białe kołnierzyki i mundury
Władze MON nie ukrywają, że strukturalne pomysły mają też na celu monitoring działań organizacji, których przybywa jak "grzybów po deszczu", natomiast w większości są pozbawione jakiejkolwiek kontroli.
Kto staje się członkiem takich formacji? - Przychodzą do nas najczęściej białe kołnierzyki. Ale nie zwykłe kołnierzyki, tylko takie, które chcą ruszyć się zza biurka. Są prawnicy, policjanci i marketingowcy - wylicza w rozmowie z "Dużym Formatem" Stanisław Drosio, kierownik projektu "Odbudujmy AK" i członek zarządu Obrony Narodowej. Sam jest projekt menedżerem i informatykiem.
Ochotników denerwują porównania do chłopców bawiących się w wojnę. - Z boku może tak to wygląda, ale tak naprawdę szkolimy się w wielu aspektach: medycyna pola walki, topografia, obsługa broni, taktyka. Nie nawalamy do siebie z kulek, jak grupy ASG. Od strzelania są zajęcia na strzelnicy - wyjaśnia Marcin, członek jednej z grup paramilitarnych.
Dlaczego do niej wstąpił? "Po pierwsze zawsze mnie interesowały tematy militarne. Po drugie jestem patriotą i gdyby wybuchła kiedyś wojna, chciałbym być po prostu obeznany w temacie, mieć podstawową wiedzę, co zrobić jak mój kolega dostanie postrzał itd. Oprócz tego organizacje takie jak moja mogą działać jako pomoc, zaplecze dla regularnej armii, kontrolować punkty strategiczne - tłumaczy.
W organizacjach paramilitarnych aktywnie działają także studenci. "Fakt" opisywał ostatnio grupę młodych mężczyzn z Mińska Mazowieckiego, którzy postanowili na własną rękę uczyć się taktyki wojskowej. - Zajmujemy pomieszczenia, odbijamy budynki, patrolujemy miejscowości. To jest taka moja osobista, tak samo jak reszty chłopaków kontrybucja na rzecz obronności naszego państwa - tłumaczył 20-letni Bartłomiej Fetner, na co dzień student pielęgniarstwa.
Jednostka ćwiczy pod bacznym okiem instruktora sztuk walki, a w trakcie ćwiczeń używa bezpiecznych replik broni używanej przez żołnierzy na całym świecie. Manewry odbywają się w specjalnie zabezpieczonych i wyznaczonych do tego miejscach, a członkowie formacji dysponują pełnym umundurowaniem. W przyszłości zamierzają powołać Strzelecki Pododdział Obrony Narodowej. Sto osób w kompanii, w kompanii 3 plutony po 30 "żołnierzy", w plutonie 3 drużyny po 10 i 2 sekcje. Dzięki hierarchii i kadrze wszystko ma działać bardzo sprawnie.
Potrzeba broni
O sprawności organizacji paramilitarnych mogliśmy się przekonać podczas ogólnopolskich manewrów organizacji paramilitarnych, które odbyły się niedawno w Ostrowcu Świętokrzyskim. Blisko 250 osób ćwiczyło m.in. starcie formacji partyzanckich z "zielonymi ludzikami". Scenariusz przewidywał, że okupant tworzy miejsca oporu pilnowane przez oddziały żandarmerii. Opór agresorom stawiają oddziały obrony terytorialnej. Ich zadaniem było odizolowanie miejsc zajmowanych przez agresora, zorganizowanie zasadzki na wroga i odbicie przetrzymywanych przezeń zakładników.
Ćwiczenia obserwowali przedstawiciele Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych i MON. Patronował im gen. Stanisław Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, podkreślający potrzebę włączenia "podmiotów proobronnych" w system bezpieczeństwa państwa. - Jest to szczególnie ważne w kontekście wzmocnienia strategicznej odporności kraju na zagrożenia, w tym na niekonwencjonalne formy agresji, co określane jest niekiedy wojną hybrydową - wyjaśnia gen. Koziej.
Problemem polskich organizacji paramilitarnych jest jednak brak funduszy i ograniczony dostęp do broni - ich członkowie muszą często ćwiczyć z atrapami. Zdobycie pozwolenie na używanie pistoletu czy karabinu to skomplikowana procedura, trwająca niekiedy nawet rok.
Na liberalizację prawa na razie się nie zanosi. "Nie wyobrażam sobie, aby członkowie organizacji proobronnych w czasie szkolenia biegali z gumowymi atrapami karabinów" - zapewnia gen. Pacek i zapowiada, że nowo utworzona federacja będzie dążyła do tego by samorządy kupowały broń na potrzeby lokalnych organizacji obronnych, a szkolenia odbywały się na strzelnicach LOK czy w jednostkach wojskowych.