Groźny narkotyk w odżywkach dla ćwiczących na siłowni!
Kto z nas nie marzy o pięknej i wydatnej muskulaturze? Niektórzy nawet nie zadowalają się samymi wizjami pełnego bicepsa i "kaloryfera" na brzuchu i spędzają długie godziny na siłowni oraz basenie.
Czasami jednak nawet najbardziej wytężony trening nie pomaga i mimo długotrwałego i regularnego wysiłku efekty są dość mizerne - w końcu nie każdy ma predyspozycje, by wyrobić muskulaturę godną młodego Schwarzeneggera. Wtedy często sięgamy po różnego rodzaju suplementy, które mają wspomóc nasze wysiłki i zdziałać cuda. Etykiety tych preparatów obiecują dodatkową energię, szybsze spalanie tkanki tłuszczowej i błyskawiczny przyrost masy. Najczęściej nie wspominają jednak o fatalnych skutkach ubocznych... ze śmiercią włącznie.
Okazuje się, że niektóre suplementy polecane przez producentów jako wspomagacze czy wręcz zastępniki ćwiczeń na siłowni są śmiertelnie niebezpieczne dla męskiego organizmu. I nie chodzi tu o oczywiste w takich wypadkach obciążenie układu krwionośnego, wątroby i nerek. Aż 15 procent występujących na rynku wspomagaczy zawiera niedozwolone substancje, w tym pochodne... amfetaminy! W przypadku różnego rodzaju "cudownych" preparatów, które można kupić w sieci od szemranych dostawców, ten odsetek jest jeszcze wyższy.
Choć "wspomagacze" sieją w organizmie prawdziwe spustoszenie, ich negatywne działanie początkowo objawia się bardzo niewinnie - użytkownicy co jakiś cierpią na zawroty głowy, nadmiernie się pocą i czują mrowienie w kończynach. Kładą to jednak na karb intensywnych ćwiczeń, ponieważ mimo niezbyt dobrego samopoczucia, dzięki pochodnym narkotyku nie docierają do nich symptomy wyczerpania - wprost przeciwnie, czują sporą dawkę niewyczerpanej energii i mają motywację, by ćwiczyć jeszcze więcej.
Czym się to może skończyć? W przypadku długotrwałego stosowania - nawet śmiercią. Nielegalne substancje zawarte w tego typu preparatach upośledzają układ krwionośny, prowadząc do kłopotów z sercem i ciśnieniem, oraz niszczą układ metaboliczny. A ponieważ nie są to "zwyczajne" narkotyki kupowane od dilera w ciemnym zaułku, użytkownikom wyłącza się lampka ostrzegawcza. Mało tego - często pragnienie szybkiego uzyskania upragnionej rzeźby i rozmiarów jest tak silne, że gotowi są przez jakiś czas "przemęczyć się", mdlejąc i pocąc.
Innym zagrożeniem, które dotyka osób długotrwale wspomagających się śmieciowymi suplementami, jest zwyczajne uzależnienie - należy zatem dobrze przemyśleć, czy warto faszerować się różnego rodzaju chemią, nawet jeśli połowa naszych cherlawych kumpli po ich zażyciu wygląda jak Popeye po szpinaku. Tym bardziej, że sami zazwyczaj powiększamy sobie dawki: "Jeśli ktoś zaczyna to zażywać, myśli, że by osiągnąć pożądane efekty, musi zwiększyć dawkę, co jedynie sprowadza podwyższone ryzyko nagłego zgonu" - tłumaczy jeden z ekspertów zajmujących się zdrowiem sportowców.
Ale na tym nie koniec. Nie wszystkie suplementy zawdzięczają swoją nadzwyczajną "skuteczność" i niszczycielski wpływ na zdrowie narkotykom - do niektórych z nich producenci dodają... hormony, które są niemal równie niebezpieczne. Co zatem robić, jeśli mimo wszystko chcemy wspomóc przyrost masy mięśniowej, ale nie chcemy zniszczyć sobie zdrowia?
"Suplementów potrzebują jedynie profesjonalni sportowcy na poziomie olimpijskim - tylko w ich przypadku może zajść potrzeba dodatkowej dawki witamin. Tym, którzy ćwiczą na siłowni, wystarczy wizyta u dobrego dietetyka - efekt będzie taki sam, a ryzyko żadne" - twierdzi inny ekspert i chyba każdy mądry facet, o ile nie jest napalonym nastolatkiem chcącym za wszelką cenę zaimponować znajomym, się z nim zgodzi.
KP/PFi