Grzegorz Przemyk - ofiara komunistycznej nienawiści
12.05.2016 | aktual.: 27.12.2016 15:22
Jego oprawcy bili tak, by nie pozostawiać śladów. Nigdy nie zostali należycie ukarani
Jego oprawcy nigdy nie zostali należycie ukarani
12 maja 1984 roku funkcjonariusze MO zatrzymali na Placu Zamkowym Grzegorza Przemyka, który wraz z kolegami z XVII Liceum Ogólnokształcącego świętował maturę. Ponieważ nie miał przy sobie dokumentów, przewieziono go do pobliskiego komisariatu, gdzie został bestialsko pobity. Uderzenia były fachowe - niszczyły organy wewnętrzne, nie pozostawiając śladów na ciele. Maturzysta zmarł dwa dni później. Próbujący uratować go chirurdzy stwierdzili, że obrażenia Przemyka przypominały skutki "rozjechania człowieka przez samochód"; chłopak miał liczne i rozległe urazy jamy brzusznej.
Urban wkracza do akcji
Pogrzeb Grzegorza Przemyka, który odbył się 19 maja, zgromadził ponad sto tysięcy uczestników. Zgromadzeni chcieli nie tylko uczcić pamięć zamordowanego (co do tego nikt nie miał wątpliwości), ale także zamanifestować sprzeciw przeciwko władzom PRL.
Pogrzeb maturzysty stał się pierwszą tak liczną manifestacją od czasu wprowadzenia stanu wojennego.
Przerażony społeczną reakcją komunistyczny reżim postanowił przeprowadzić szeroką akcję dezinformacyjną, która miała ochronić rzeczywistych sprawców mordu. O jej sprawny przebieg zadbał Jerzy Urban, niegdyś dziennikarz, a w tych czasach rzecznik wojskowo-partyjnej junty.
W piśmie skierowanym do Wojciecha Jaruzelskiego, a ujawnionym w 2013 roku przez tygodnik "Wprost", Urban zaproponował działania mające siać zwątpienie w społeczeństwie co do rzeczywistego przebiegu wydarzeń w komisariacie na Jezuickiej. Ludzie, według Urbana, powinni zacząć się zastanawiać, "kto go [Przemyka] pobił, gdzie go pobito i czy Przemyk mógłby tak długo żyć, gdyby go biło MO".
Władza znalazła kozły ofiarne
Rzecznik Jaruzelskiego zaproponował też, by szef MSW Czesław Kiszczak odwiedził szkołę zamordowanego maturzysty, spotkał się nauczycielami i kolegami Przemyka. Zalecił również Kiszczakowi występ w telewizji i złożenie deklaracji, że biorący udział w zdarzeniu milicjanci zostaną zawieszeni w czynnościach służbowych. "Z zaznaczeniem - dodał Urban - że to nie przesądza winy i odpowiedzialności i jest posunięciem czasowym".
Komunistyczna władza znalazła już bowiem "winnych". Byli to sanitariusze, którzy wieźli Grzegorza Przemyka z komisariatu do szpitala.
W lipcu 1984 roku, w wyreżyserowanym przez komunistyczne władze procesie, sąd uwolnił od zarzutu pobicia maturzysty milicjantów, a skazał - na 2 i 2,5 roku - sanitariuszy. Pracownicy służby zdrowia odpowiadali za "nieudzielenie pomocy pobitemu".
Recepta władzy: ogłupić i zastraszyć
Skazani sanitariusze nie byli jedynymi ofiarami ludowej "sprawiedliwości". Po zamordowaniu Przemyka, ale jeszcze w 1983 roku, komunistyczne władze oskarżyły lekarkę Barbarę Makowską-Witkowską o pobicie i okradzenie pijanego pacjenta. Sprawa ta, choć nie była bezpośrednio związana z zabójstwem maturzysty, miała stworzyć w społeczeństwie wrażenie, że "w pogotowiu biją".
Lekarka przesiedziała w więzieniu ponad rok. Uniewinniono ją jeszcze w PRL. Dostała także odszkodowanie za straty moralne i utracone zarobki.
Poza Barbarą Makowską-Witkowską ofiarą "sprawy Grzegorza Przemyka" był również Cezary F., kolega maturzysty, który towarzyszył mu w komisariacie. Próbowano go skompromitować, zmuszano (bezskutecznie) do zmiany zeznań, a nawet próbowano zabić.
Władze aresztowały również pod zmyślonymi zarzutami mecenasa Macieja Bednarkiewicza, pełnomocnika sądowego Barbary Sadowskiej, zaś przeciwko mecenasowi Władysławowi Sile-Nowickiemu wszczęto postępowanie karne, w którym zarzucono mu "poniżanie naczelnych organów władzy państwowej".
Ober-ubek nagradza ubeków
Jednych skazywano i zastraszano, a innych nagradzano. 2 września 1984 roku Czesław Kiszczak wydał rozkaz o nagrodzeniu funkcjonariuszy MO i Służby Bezpieczeństwa prowadzących śledztwo w sprawie okoliczności śmierci Przemyka. Dobrze wiedział, za co nagrodził swoich podwładnych.
Nie tylko rozpisali oni na role "zeznania" przesłuchiwanych w tej sprawie milicjantów, ale także mniej lub bardziej skutecznie zastraszali świadków i oskarżonych sanitariuszy. Esbecy postarali się również, by pracę stracił prokurator, który sprzeciwiał się przestępczym praktykom resortu tow. Kiszczaka.
"W wyniku długotrwałej, żmudnej pracy, prowadzonej przez wielu funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa, zgromadzono materiał procesowy obrazujący faktyczny przebieg zdarzenia i rolę jego uczestników, stanowiący zarazem podstawę do uniewinnienia funkcjonariuszy MO i skazania rzeczywistych sprawców śmierci G. Przemyka" - pisał usatysfakcjonowany Kiszczak.
Sprawcy nie zostali ukarani
Sprawa Przemyka wróciła do sądów po 1989 roku. Uchylono wówczas wyroki wydane w 1984 roku przez komunistyczną Temidę.
W 1997 roku skazano milicjantów Arkadiusza Denkiewicza - oficera dyżurnego komisariatu przy ul. Jezuickiej i Kazimierza Otłowskiego z Komendy Głównej MO. Temu ostatniemu zarzucono próbę zniszczenia akt sprawy Przemyka w 1989 roku, za co dostał 1,5 roku w zawieszeniu, ale po apelacji został uniewinniony.
W tym samym roku uniewinniono także Ireneusza Kościuka, kolegę Denkiewicza. Za pobicie Grzegorza Przemyka skazano go dopiero w 2008 roku (w piątym procesie!). Kościuk nie trafił jednak do więzienia. W 2009 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, że sprawa śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka przedawniła się 1 stycznia... 2005 roku.
Także Arkadiusz Denkiewicz nie trafił do celi. Skazany na 2 lata więzienia mężczyzna nie odsiedział ani jednego dnia, gdyż, według psychiatrów, "na skutek wyroku doznał w psychice zmian uniemożliwiających odbycie kary".
Witold Chrzanowski