Harold Shipman – „Doktor Śmierć” z Manchesteru
13.01.2017 | aktual.: 14.01.2017 12:16
Ten angielski lekarz domowy z Manchesteru zapisał się w dziejach kryminalistyki jako największy seryjny morderca w świecie. Liczba jego ofiar przekroczyła dwieście osób. Nie bez powodu zyskał przydomek „Doktor Śmierć”.
Harold Frederic Shipman zabijał swoje ofiary za pomocą zastrzyku z morfiną. Były to jego pacjentki – zazwyczaj starsze, samotne kobiety. Morderca w kitlu działał ponad dwadzieścia pięć lat. Wpadł, gdy nieudolnie sfałszował na swoją rzecz testament ostatniej ofiary. Za pazerność zapłacił wyrokiem dożywocia. Nie siedział jednak długo. Aresztowany w 1998 roku, za kratami spędził niespełna sześć lat. 13 stycznia 2004 roku popełnił samobójstwo w swojej celi. W przeddzień 58. urodzin powiesił się na prześcieradle.
Był uzależniony od zabijania
Shipman zabrał ze sobą do grobu odpowiedź na pytanie o powody swoich zbrodni. Na pewno nie były nimi względy finansowe, bo wyjąwszy ostatnie zabójstwo, morderca nie miał ze swoich odrażających czynów żadnych korzyści materialnych.
Co więc nim kierowało? Wielu badaczy zajmujących się sprawą przestępcy z Manchesteru uważa, że mężczyzna był wprost narkotycznie „uzależniony od zabijania”. Według nich, obserwowanie zgonów było jego upiornym hobby. Zdaniem innych, lekarz mordując pacjentki mścił się za przedwczesną śmierć swojej matki. Gdy umierała na raka, Harold Shipman miał siedemnaście lat.
Na studiach uważano go za odludka
Chyba właśnie wtedy postanowił studiować medycynę. W czasie nauki na Uniwersytecie w Leeds niczym się nie wyróżniał. Był, jak uważali koledzy, odludkiem, który z uroków studenckiego życia korzystał w sposób bardzo umiarkowany i oszczędny.
Gdy miał 20 lat, ożenił się. Jego wybranką była Primrose, niespełna osiemnastoletnia dziewczyna, która w „pana doktora” wpatrywała się jak w obraz. Pełnego kompleksów mężczyźnie bardzo to odpowiadało. Chciał mieć wyznawców.
Po studiach rozpoczął praktykę w północnej Anglii. Trafił do małego, zaledwie kilkunastotysięcznego miasteczka Todmorden. Przez lata cieszył się nienaganną opinią wzorowego lekarza. Uznanie mieszkańców budziło też jego zaangażowanie społeczne.
Z wyglądu dobroduszny intelektualista
Kres dobrze prosperującej praktyce położyło jednak ujawnienie przez jednego ze znajomych Shipmana jego problemu z narkotykami. Wykorzystując dostęp do recept, lekarz korzystał często z morfiny. Medyk trafił przed oblicze sądu. Bronił się tłumacząc, że cierpi na załamanie nerwowe. Argumenty przyniosły skutek – ostatecznie w 1976 roku skazano go tylko na grzywnę i przymusowe leczenie psychiatryczne. Prawa do wykonywania zawodu nie utracił.
Po rocznym leczeniu powrócił do pracy. Wraz z żoną i czwórką dzieci zamieszkał w Manchesterze. Wkrótce stał się tam właścicielem lukratywnej praktyki lekarskiej; miał blisko cztery tysiące pacjentów.
Potrafił wzbudzać zaufanie. Za szkłami okularów kryły się przenikliwe oczy, a pociągłą twarz pokrywał zarost, co nadawało mu wygląd dobrodusznego intelektualisty.
Policja zbagatelizowała sprawę
Nikt, kto go znał, nie przypuszczał, że ten nobliwie wyglądający mężczyzna jest zwyrodniałym mordercą, mającym na sumieniu ponad dwieście ofiar.
Po kilku latach pewne wątpliwości dotyczące wziętego lekarza zrodziły się jednak u właściciela zakładu pogrzebowego na przedmieściach Manchesteru. Allan Massey zwrócił uwagę na liczne zgony pacjentek Shipmana i na to, że wszystkie starsze panie schodziły z tego świata w identycznych okolicznościach.
Massey podzielił się swoim niepokojem z policją, ale funkcjonariusze zbagatelizowali sprawę. Zbagatelizowali, mimo że z podobnymi wątpliwościami zgłosiła się do nich lekarka jednego z manchesterskich szpitali.
Wpadł przez pazerność
Harold Shipman pewnie nigdy nie zapłaciłby za swoje zbrodnie, gdyby, zbyt pewny swojej bezkarności, nie sfałszował testamentu ostatniej ofiary – 81-letniej Kathleen Grundy. Pazerny medyk, który planował wyprowadzkę z zimnego Albionu w cieplejsze rejony świata, chciał przywłaszczyć sobie prawie 400 tysięcy funtów ze spadku po pacjentce.
Dokument zakwestionowała córka staruszki, która (co za pech dla lekarza) była doświadczoną prawniczką. Kobietę zaniepokoiła także nagła śmierć matki, która do tej pory cieszyła się dobrym zdrowiem i była w pełni samodzielna.
Tym razem policja zareagowała natychmiast. Po krótkim śledztwie, w którym między innymi ujawniono śmiertelną dawkę morfiny w organizmie zmarłej staruszki, Harolda Shipmana aresztowano.
Fałszował historie chorób swoich ofiar
Dalsze postępowanie ujawniło wstrząsające fakty. Jak się okazało, Kathleen Grundy była tylko jedną z wielu ofiar medyka. Praktycznie od początku lekarskiej praktyki uśmiercał przy pomocy morfiny swoich pacjentów. Jego pierwszą ofiarą, już w 1971 roku, była czteroletnia dziewczynka.
W ciągu ponad ćwierćwiecza Shipman przyczynił się do śmierci ponad 200 osób. Co spowodowało, że tak długo był bezkarny? Chroniła go dokumentacja medyczna, którą fałszował po śmierci każdej ze swoich ofiar. Dopiero w trakcie procesu wiele rodzin dowiadywało się, że w historii chorób ich bliskich lekarz-morderca wpisywał fikcyjne dolegliwości.
Załamał się, gdy z celi wyniesiono mu telewizor
Siedzący na ławie oskarżonych Harold Shipman przez cały czas okazywał niczym niezmącony spokój. Nie przyznał się do winy i odmówił składania jakichkolwiek wyjaśnień. Kamienny wyraz twarzy zachował nawet wówczas, gdy ogłoszono wyrok – piętnastokrotną (za tyle zbrodni ostatecznie go skazano) bezwzględną karę dożywocia.
W więzieniu był butny i arogancki. Wielokrotnie stosowano wobec niego kary porządkowe. Miał je jednak za nic. Jak zeznali po jego śmierci strażnicy, załamał się dopiero wtedy, gdy tuż przed świętami Bożego Narodzenia w 2013 roku z jego celi wyniesiono telewizor i pozbawiono go prawa do cywilnego ubrania.
Czy właśnie z tego powodu popełnił samobójstwo? Na to pytanie – podobnie jak na pytanie o rzeczywistą liczbę ofiar Shipmana, a według niektórych miało być ich nawet trzysta – nigdy już chyba nie poznamy odpowiedzi.