Historia menażki z obozu Lamsdorf
Na początku lat 90. na Opolszczyźnie znaleziono włoską menażkę z II wojny światowej. Jej stan był fatalny, pałąk dawno odpadł od kociołka, pokrywka też gdzieś zaginęła. Destrukt ten cały pokryty był napisami wyrytymi przez swojego pierwotnego właściciela i to właśnie czyniło sfatygowaną menażkę ciekawym nabytkiem, który trafił w ręce autora niniejszego materiału, Tomasza Bieneka.
25.02.2016 | aktual.: 25.02.2016 17:54
Włochy się poddają...
Latem 1943 roku dziesiątki włoskich dywizji wspólnie z Niemcami pełnią służbę okupacyjną w Grecji, Albanii i na terenach byłej Jugosławii (ziemiach Słowenii, Serbii, Chorwacji, Bośni i Czarnogóry) lub stacjonują we Włoszech i południowej Francji, czekając na nieuchronną aliancką inwazję. Wcześniej, wiosną 1943 roku, do Italii wróciły celem uzupełnienia zdziesiątkowane oddziały Armata Italiana in Russia – ARMIR, czyli oddziałów, które Mussolini wysłał na front wschodni. Włoscy weterani przywożą stamtąd przerażające historie o straszliwych stratach poniesionych w Rosji, gdzie zmasakrowane zostały m.in. dywizje Alpini, czyli strzelców alpejskich - elity włoskiej armii. Spośród samych tylko Alpini, wysłanych do Rosji w liczbie 57 tysięcy, powróciło zaledwie 11 tysięcy żołnierzy. Pozostali polegli w walce, zmarli z ran, głodu lub zamarzli podczas strasznej zimy z 1942 na 1943 rok, gdy włoska 8. Armia (jak w niemieckim dowództwie określano siły włoskie na froncie wschodnim) wykrwawiała się na południowym odcinku
frontu.
Nie tylko włoskie społeczeństwo, ale także najwyższe kręgi wojskowe i władz faszystowskich mają świadomość, iż wojna po stronie Niemiec to droga do zagłady. Po całkowitej klęsce wojsk Osi w Afryce Północnej i potwornych stratach włoskich wojsk ekspedycyjnych w Rosji, wobec alianckich armii stojących u bram Włoch coraz częściej mówi się o konieczności kapitulacji.
10 lipca Amerykanie i Brytyjczycy lądują na Sycylii. W dowództwie armii i kierownictwie partii faszystowskiej nikt nie ma złudzeń, że to początek końca. 25 lipca Wielka Rada Faszystowska wypowiada posłuszeństwo Benito Mussoliniemu. Duce zostaje przez partyjnych towarzyszy pozbawiony stanowiska premiera i szybko zostaje uwięziony. Stanowisko wodza zajmuje marszałek Pietro Badoglio, były szef sztabu generalnego włoskiej armii, który po włoskiej inwazji na Grecję w 1940 podał się do dymisji. 8 września 1943 roku ogłoszone zostaje zawieszenie broni między Włochami a aliantami. I choć wkrótce niemieccy spadochroniarze uwolnią duce, a ten powoła do życia marionetkowy twór państwowy - Włoską Republikę Socjalną, tzw. Republikę Salo, sprzymierzoną z Hitlerem na dobre i na złe - to wiadomo już jednak, że III Rzesza straciła bezpowrotnie wielkiego sojusznika.
Benito_Mussolini i Adolf Hitler, 1938 (fot.wikimedia commons)
Co ze zwykłymi żołnierzami?
Tyle wielkiej polityki i historycznych dat. Jak fakty te przekładają się na losy zwykłych włoskich żołnierzy? Ci, którzy mają możliwość, przechodzą na stronę aliantów lub po prostu poddają się. Niemcy, obawiając się nielojalnej wobec nich postawy niedawnego sojusznika, rozpoczynają operację „Achse”. Jej celem jest unieszkodliwienie armii włoskiej, która może stać się zagrożeniem dla Wehrmachtu i doprowadzić do wyłomu i całkowitej klęski na śródziemnomorskim teatrze działań wojennych. W ramach tej operacji do Włoch w błyskawicznym tempie zostaje przerzuconych 15 niemieckich dywizji. Niemcy przewidują, iż żołnierze włoscy albo poddadzą się i następnie kontynuować będą walkę wcieleni do niemieckich oddziałów, stawią opór zbrojny przy próbie rozbrojenia przez Wehrmacht lub złożą broń i zostaną przez armię niemiecką internowani.
Zachowanie rozbrajanej armii włoskiej jest zróżnicowane; w zasadzie jesienią 1943 roku występują wszystkie te scenariusze. Część Włochów opowiada się za dalszą walką po stronie faszystowskiej - ci zasilają szybko niemieckie szeregi. Inni, nie chcąc złożyć broni przed Niemcami, stawiają desperacki opór zbrojny, często współdziałając z jugosłowiańskimi lub greckimi partyzantami. Ta bohaterska postawa ma najwyższą cenę - Niemcy bez zbędnych sentymentów pacyfikują ogniska oporu, zabijając w walce lub rozstrzeliwując bez litości zbuntowanych sojuszników. Okrucieństwo wobec Włochów, którzy wybrali walkę przeciw niemieckim oddziałom, wydaje się być spotęgowane furią Niemców, którzy nie mogą wybaczyć niedawnym towarzyszom broni, iż ośmielili się podnieść rękę na Wehrmacht. Po wojnie niemieccy dowódcy, tacy jak generał Alexander Löhr czy feldmarszałek Albert Kesselring, zwany „uśmiechniętym Albertem”, zostaną uznani za zbrodniarzy wojennych i otrzymają wyroki śmierci m.in. za mordowanie włoskich żołnierzy, choć
akurat Kesselringowi uda się wymigać od najwyższego wymiaru kary.
Jesienią 1943 roku regularna królewska armia włoska przestaje istnieć, a liczba rozbrojonych żołnierzy przekracza milion. Zdecydowana większość z internowanych ma dość wojny i marzy jedynie o powrocie do domu. Niemieckie dowództwo stara się zresztą omamić tą obietnicą wahające się przed złożeniem broni oddziały. Sporej części żołnierzy udaje się sprytnie „wyparować” - zrzucają mundury, pozbywają się broni i w sobie tylko wiadomy sposób docierają do rodzinnych stron lub ukrywają się w innych miejscach. Reszta trafia do niemieckich obozów, bo Niemcy nie mają zamiaru dotrzymać obietnicy o wypuszczeniu internowanych do domu. Obawiają się, iż zasilą antyfaszystowską partyzantkę, poza tym przemysł III Rzeszy wciąż wymaga taniej siły roboczej w setkach fabryk pracujących na potrzeby Wehrmachtu.
Właściciel menażki
Tu zaczyna się żołnierska odyseja naszego bohatera, zwykłego, zmęczonego wojną żołnierza włoskiej piechoty. 20-letni Carlo Varisco z Mediolanu, tak jak tysiące jego kolegów, ma dość wojny i zabijania. Nie mając możliwości ukrycia się i nie przejawiając też chęci do dalszej walki, zostaje przez Niemców internowany. Trafia na Opolszczyznę, do gigantycznego, owianego złą sławą kompleksu obozów jenieckich w Lamsdorf - dzisiejszych Łambinowicach. W ponurym miasteczku stworzonym przez jenieckie baraki siedzą już Francuzi, Belgowie, Grecy. W osobnym obozie, zwanym przez Niemców „Brittenlager”, bytuje towarzystwo anglojęzyczne: Brytyjczycy, Kanadyjczycy, Australijczycy, Amerykanie i inni. Jest też podobóz, gdzie trafiają byli żołnierze Armii Czerwonej, masowo umierający w wyniku złego traktowania. Do tego właśnie obozu trafiają pierwsze transporty Włochów.
Carlo (pierwszy z lewej) z kolegami jako robotnicy rolni na Opolszczyźnie (fot.Tomasz Bienek, archiwum rodziny Varisco)
Tragizm rozbrojonych przez Niemców żołnierzy potęguje fakt, iż fanatycznie przywiązani do procedur hitlerowcy nie traktują ich jako jeńców wojennych, którym przysługują prawa gwarantowane Konwencją Genewską. Tak jak przy przypadku jeńców sowieckich (ZSRR nie podpisał Konwencji Genewskiej), Niemcy usprawiedliwiają wszelkie szykany wobec Włochów faktem, iż dla Wehrmachtu stanowią oni kategorię gorszą od jeńca wojennego – bo kogoś zaledwie „internowanego”, „rozbrojonego”.
Carlo Varisco próbuje sobie radzić w nowej rzeczywistości. Ma szczęście - wraz z kilkoma innymi Włochami zostaje przydzielony do pracy „u bauera” w jakimś opolskim gospodarstwie rolnym. Czeka na koniec wojny, zabija czas, ozdabiając swoją żołnierską menażkę. Na aluminiowym naczyniu, będącym niemym towarzyszem żołnierskiej niedoli, przybywa inskrypcji, rysunków, fantastycznych wyobrażeń drzew i ptaków. Po dziełach tych widać, jak myśli Carla każdego wieczoru szybują z ponurego Lamsdorf do słonecznej Italii. Pojawia się wizerunek kościoła, może z rodzinnych okolic. Czy w nim był ochrzczony, czy planował tam brać ślub? Dochodzą wyryte w aluminium imiona kobiet – Lucia, Teresa, Nena, Maria, a także adres samego właściciela menażki – Varisco Carlo, via C. Battisti 4, Gorgonzola, Milano. Ale przede wszystkim pełne smutku i nadziei, wzruszające zawołanie włoskich żołnierzy jeszcze z czasów poprzedniej wojny – „Tornero!”, czyli „powrócę”. Nie dam się wrogim kulom, przewrotnemu losowi, przeciwnościom, które spotkam
na wojennych szlakach.
Aż w końcu przychodzi dzień, w którym Carlo przestaje z jakiegoś powodu upiększać swoją menażkę. Trafia ona do ziemi, zabierając ze sobą pamięć o prostym włoskim żołnierzu. Staje się już tylko odległym echem jednej z milionów wojennych opowieści, enigmatycznym zapisem ludzkiego losu, pokrytego kurzem historii.
(fot.Tomasz Bienek, archiwum rodziny Varisco)
Kupuję pokrytą jeszcze gliną skorupę na jednym ze śląskich pchlich targów. Wędruje w moje ręce za przysłowiowe grosze prosto ze skrzynki zardzewiałych i pogiętych destruktów, „wykopów” przywiezionych z Opolszczyzny. Pod strumieniem ciepłej wody ukazują się wyryte mozolnie inskrypcje, rysunki. Od razu rodzą refleksje - co stało się z właścicielem? Może zachorował i umarł z dala od włoskiej ojczyzny? Może, mając dość niewoli, podjął próbę ucieczki, którą przypłacił życiem? Może po wyzwoleniu jakiś sowiecki żołnierz zastrzelił go w pijanym widzie, kierując się barwą włoskiego munduru?
Ta historia ma jednak szczęśliwy koniec! Z pomocą w rozwikłaniu zagadki przychodzi mi dr Luca Girotto, chirurg z północnych Włoch, kolekcjoner ekwipunku z okresu I wojny światowej. Dzięki dokładnym danym wyrytym na menażce, udaje się odnaleźć krewnych Carlo. Znajomy doktor najpierw odnajduje w Mediolanie córkę żołnierza, Monikę. Spokojnym głosem oznajmił zdziwionej niezmiernie kobiecie, że coś czeka na rodzinę Varisco w Polsce i to od ponad pół wieku. Podobno – tak zrelacjonował to Luca Girotto – potomkowie żołnierza byli w szoku, gdy nagle zapomniana historia sprzed wielu lat zajrzała do ich domu i obudziła wspomnienia. Dzięki nim możliwe stało się odtworzenie losów Carlo Varisco.
W Grecji pełnił służbę w okupacyjnych oddziałach, następnie został rozbrojony. Przez cztery miesiące przebywał w obozach dla internowanych Włochów, a kolejne cztery pracował jako górnik w jednej ze śląskich kopalń, następnie skierowany został do pracy w jakimś majątku ziemskim na Opolszczyźnie.
Carlo Varisco - zdjęcie z książeczki wojskowej (fot.Tomasz Bienek, archiwum rodziny Varisco)
Miał szczęście, żona właściciela okazała się Włoszką i, jak mogła, pomagała swoim rodakom. W tym czasie dzięki swym artystycznym uzdolnieniom, przejawionym też na menażce, Carlo pomagał odnawiać malowidła w którymś z okolicznych kościołów, niestety nie wiadomo, w jakiej miejscowości (być może to właśnie ta budowla uwieczniona została na menażce).
I co najważniejsze: przeżył! Spełniło się zawołanie „tornero!” - wrócił do domu. Po wojnie pracował w fabryce w Mediolanie, przeprowadził się i ożenił, ale dom rodzinny, którego adres wyrył na menażce, został zburzony. Zmarł w latach 80. Od jego rodziny dostałem podziękowania oraz listy pisane przez Varisco z niewoli, a także skany jego zdjęć, dzięki którym mogłem zobaczyć twarz człowieka, z którego historią się zetknąłem. Do Włoch ze Śląska powędrowała zaś, tak jak jej właściciel przed wielu laty, włoska menażka, stając się rodzinną pamiątką.
Dziękuję za pomoc w przygotowaniu tego materiału dr Luce Girotto i rodzinie Varisco.
Tomasz Bienek
O autorze: entuzjasta historii obu wojen światowych, kolekcjoner żołnierskiego ekwipunku z lat 1914-1945, miłośnik fantastyki i fan rockowej muzyki, polskich gór i polskiego morza. Z wykształcenia humanista, z doświadczenia zawodowego – reporter w prasie codziennej. Autor rubryki „Wojna od kuchni” w miesięczniku „Odkrywca”. Wyznawca maksymy stworzonej i wyśpiewanej przez Marka Grechutę: „Ważne są dni, których jeszcze nie znamy”.
Literatura
Jacek Wilczur „Armira nie wróci do Italii”
Wydawnictwo Książka i Wiedza, 1962
Rex Trye „Żołnierze Mussoliniego”
Dom Wydawniczy Bellona, 2000
**[
W numerze 2/205/2016 "Odkrywcy" polecamy również: "Libido i wojna, czyli namiętność na froncie" ]( http://odkrywca.pl/ ){:external}**