Hubertus Strughold - kontrowersyjny ojciec medycyny kosmicznej
Jego badania nad odpornością na hipotermię czy zachowaniem organizmu ludzkiego w komorach ciśnieniowych odegrały znaczącą rolę w amerykańskich podbojach kosmosu. Szefom NASA nie przeszkadzała wojenna przeszłość Hubertusa Strugholda, który do końca życia był oskarżany o prowadzenie eksperymentów na więźniach obozów koncentracyjnych. Jednak nigdy mu tego nie udowodniono...
03.07.2015 | aktual.: 03.07.2015 13:08
"To mały krok dla człowieka, ale wielki krok dla ludzkości" - któż nie zna tego słynnego zdania, które 20 lipca 1969 roku wypowiedział Neil Armstrong, dowódca załogi statku Apollo 11, stając na powierzchni Księżyca w towarzystwie Edwina "Buzza" Aldrina. Ich lądowanie i trzygodzinny spacer po Srebrnym Globie śledził cały świat. Transmisja przyciągnęła przed telewizory ok. 600 mln ludzi. Wydarzenia w kosmosie z zapartym tchem śledzili również naukowcy pracujący w NASA. Jednym z nich był 71-letni specjalista w dziedzinie medycyny kosmicznej. To między innymi dzięki jego wiedzy i badaniom udało się przygotować doskonałe kombinezony ciśnieniowe oraz opracować system podtrzymywania życia astronautów uczestniczących w programie Apollo.
Hubertus Strughold nie krył wzruszenia. Także szefowie NASA byli zachwyceni współpracą z niemieckim naukowcem, który przybył do USA po zakończeniu II wojny światowej. Precyzyjniej byłoby jednak stwierdzić, że został ściągnięty przez służby specjalne w ramach operacji Paperclip, w ramach której Amerykanie przerzucali do swojego kraju najlepszych badaczy pracujących wcześniej dla III Rzeszy. W niepamięć szły wówczas ich wojenne "grzeszki". W Stanach Zjednoczonych Hubertus Strughold był bardzo szanowany, nagradzano go prestiżowymi medalami, w gazetach występował jako "ojciec medycyny kosmicznej", a jego nazwisko trafiło do Międzynarodowej Komnaty Chwały Zdobywców Kosmosu w Muzeum Historii Kosmosu w Alamagordo, w Nowym Meksyku. Usunięto je dopiero w 2006 r., gdy znów pojawiły się zarzuty o udziale Strugholda w zbrodniczych eksperymentach w latach 40. XX w. Naukowiec zmarł 10 lat wcześniej. Do końca życia zaprzeczał oskarżeniom. Czy naprawdę miał coś na sumieniu?
Hubertus Strughold (fot. PD)
Przeciwnik Hitlera?
Był bez wątpienia znakomitym lekarzem o wielkich ambicjach i talentach naukowych. Współpracował z Luftwaffe, czyli siłami powietrznymi III Rzeszy, a w 1935 r. został dyrektorem Instytutu Badawczego Medycyny Lotniczej Ministerstwa Lotnictwa III Rzeszy w Berlinie. Trwał na tym stanowisku aż do klęski Niemiec w 1945 r.
Mimo zajmowania tak prominentnej pozycji zapewniał po wojnie, że nigdy nie wykazywał nazistowskich sympatii. W rozmowie z Krzysztofem Kąkolewskim, który w latach 70. odwiedził go w Stanach Zjednoczonych przygotowując głośny cykl reportaży "Co u pana słychać", Hubertus Strughold określał się nawet mianem antyfaszysty. "Byłem bardzo przeciwny Hitlerowi. Byłem przyjacielem brata Stauffenberga, który rzucił bombę na Hitlera" - przekonywał naukowiec.
W rozmowie z Kąkolewskim pojawił się też wątek kontrowersyjnych eksperymentów Strugholda, które później zaprowadziły go przed oblicze Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze. Naukowca fascynowało sprawdzanie odporności żywych organizmów na niedotlenienie, hipotermię czy działanie wysokiego ciśnienia. Badania prowadzono w zarządzanym przez Strugholda instytucie, który początkowo mieścił się w Berlinie, w siedzibie Wojskowej Akademii Medycznej. Naukowiec miał do dyspozycji zespół znakomitych lekarzy wszelkich specjalizacji. W 1944 r., po nasileniu się nalotów alianckich na stolicę III Rzeszy, instytut został przeniesiony na Dolny Śląsk. Dokąd? Przez lata jego lokalizacja była zagadką dla historyków. "Ta miejscowość teraz należy do Polski. To był zamek baronowej. Nie pamiętam już, jak się nazywała" - mówił Strughold w rozmowie z Kąkolewskim. Pojawiały się sugestie, że badania prowadzono w podziemiach zamku Książ lub w Szczawnie Zdroju. Jednak dziś wydaje się, że najbardziej prawdopodobnym miejscem
działalności niemieckich naukowców był niewielki pałacyk we wsi Rząsiny pod Gryfowem Śląskim.
Króliki doświadczalne
Jednym z bliskich współpracowników Strugholda był Hansjochem Autrum, zoolog, specjalista od fizjologii zmysłów i nerwów. "Królikami doświadczalnymi byliśmy my i nasi koledzy po fachu. Własne doświadczenie wyglądało tak: powolne obniżenie ciśnienia, to znaczy zmniejszony tlen w wydychanym powietrzu jest nieprzyjemny i oczywiście zmniejsza wydolność. Przy zwiększających się wysokościach nie występuje niepokój (...). W końcowej fazie pojawia się utrata przytomności. Na skutek badań okazało się, że również krótki niedobór tlenu ma nieodwracalny wpływ na mózg i nerki. Obok tych doświadczeń kontynuowano również prace nad adaptacją oka w ciemności" - opisywał Autrum.
Strughold zdradzał Kąkolewskiemu: "W podziemiach zamku próbowałem lotu w "rakiecie". Badałem swoje reakcje. (...) Pamiętam, że wszystko drżało, wibrowało, aż niebezpiecznie. (...) Po pewnym czasie nie można było kierować, traciło się panowanie nad sterem". Te relacje miały zaprzeczać oskarżeniom, że niemieccy naukowcy prowadzili eksperymenty na więźniach obozu koncentracyjnego w Dachau. "To nie moje doświadczenia, ja tylko eksperymentowałem na zwierzętach" - tłumaczył w rozmowie z Kąkolewskim.
"W maju 1942 r. Hitler i przywódca SS Himmler podjęli decyzję o zagładzie Żydów. Chwilę później odbyła się narada w głównym budynku SS, na którą zaproszono również Strugholda. Zapytano go, czy nie chciałby przeprowadzać swoich doświadczeń na więźniach obozów koncentracyjnych. Profesor odrzucił tę propozycję: doświadczenia na zwierzętach były jego zdaniem o wiele bardziej wymowne i żadne czynniki psychiczne nie grały tutaj roli" - twierdził Autrum.
Amerykańska kariera
Jak było naprawdę? Nie ulega wątpliwości, że w lutym 1942 r. do Dachau przywieziono z Berlina ruchomą komorę niskociśnieniową, której budowę ponoć nadzorował Hubertus Strughold. Eksperymenty przeprowadzano jednak prawdopodobnie bez jego udziału, choć nadzorowali je współpracownicy naukowca - cenieni specjaliści medycyny lotniczej: Zygmunt Rascher, Zygfryd Ruff i Wolfgang Romberg.
W komorze można było symulować warunki, które panują na wysokości 21 kilometrów. Taką "podróż" odbywali wyselekcjonowani więźniowie obozu. Z 200 uczestników eksperymentów nie przeżyło 80. Codzienne raporty Zygfryda Ruffa z tych badań musiały trafiać na biurko Strugholda, skoro wykorzystywał niektóre dane w swoich publikacjach, m.in. słynnym "Kompendium Medycyny Lotniczej".
Przeprowadzanie zbrodniczych eksperymentów, których celem było badanie wytrzymałości ludzi na zamrożenie i próżnię, udowodniono w procesie norymberskim kilku podwładnym Strugholda. Jednak śledczym nie udało się dowieść winy samego szefa instytutu. W 1947 r. amerykańskie służby specjalnie wywiozły naukowca (podobnie jak blisko 700 innych niemieckich specjalistów) do Stanów Zjednoczonych. Początkowo planowano, że po "wyciśnięciu" potrzebnych informacji, Strughold zostanie odesłany z powrotem do Europy. Jednak okazał się zbyt cennym nabytkiem. Początkowo został współpracownikiem Ośrodka Medycznego Amerykańskich Sił Powietrznych, a później Ośrodka Medycznego NASA. W 1955 r. otrzymał amerykańskie obywatelstwo. Wojenna działalność Hubertusa Strugholda kilka razy budziła zainteresowanie śledczych, ale naukowiec w spokoju dożył 88 lat. Do dziś jest uznawany za "ojca medycyny kosmicznej", a najlepsi specjaliści w tej dziedzinie otrzymują Hubertus Strughold Award.
Rafał Natorski
Korzystałem z książki Szymona Wrzesińskiego "Tajne badania Luftwaffe na Dolnym Śląsku"