Hubertus - święto prawdziwego mężczyzny?
Myśliwi na całym świecie mają dziś swoje święto. To właśnie 3 listopada kościół wspomina św. Huberta - patrona leśników, myśliwych, jeźdźców i... matematyków. Wg legendy późniejszy apostoł pogan nawrócił się na chrześcijaństwo podczas jednego z polowań, kiedy to ujrzał jelenia z krzyżem jaśniejącym w porożu. Rzecz miała miejsce w Wielki Piątek, a widok wywarł na łowcy tak wielkie wrażenie, że książę Hubert postanowił zrezygnować z dostojeństw i udał się krzewić wiarę chrześcijańską wśród pogańskich Belgów.
Tradycyjnie dzień św. Huberta - Hubertus zamyka sezon łowiecki. W Polsce tradycja świętowania hubertowin sięga XVIII wieku, chociaż z największą pompą celebrowano ten dzień w II Rzeczpospolitej. Zapalonym miłośnikiem polowań był prezydent Ignacy Mościcki i to właśnie on zorganizował największe oficjalne łowy, które odbyły się 3 listopada 1930 roku. Dziś tego typu uroczystości raczej nie zostałby pozytywnie odebrane, ponieważ zasadniczo zmienił się stosunek społeczeństwa do myśliwych ( o czym najlepiej przekonał się były prezydent Bronisław Komorowski)
. Stąd Hubertusa w III RP obchodzi się skromniej, a najważniejszym punktem zabawy jest pokaz jeździecki, a nie jak dawniej - polowanie.
Myśliwy, czyli kto?
Mordercy niewinnych stworzeń, bestie w ludzkiej skórze, sadyści - gdyby internetowe fora traktować jako głos społeczeństwa, myśliwi byliby jego najbardziej zwyrodniałą grupą. Czy blisko 120 tysięcy Polaków zasługuje na takie traktowanie? A może prawda o łowiectwie tkwi gdzieś pośrodku?
W ostatnich miesiącach myśliwi zdecydowanie nie mają dobrej passy. Do mediów co kilka tygodni docierają informacje o incydentach z ich udziałem. Ostatnio głośno było o przypadku Norwega, który podczas polowania zastrzelił dwa łosie, będące pod opieką miejscowego polarnego zoo. Z kolei w Polsce, w zeszłym roku wielkie kontrowersje wzbudziła historia mężczyzny, który w lesie pod Nową Solą zastrzelił psa spacerującego ze swoją panią. Tłumaczył, że przestraszył się czworonoga biegającego wokół auta. Wątpliwości budził jednak fakt, że był to słynący z wielkiej łagodności golden retriever, czyli przedstawiciel rasy niemal pozbawionej agresji.
Podobna sytuacja miała miejsce w lutym tego roku pod Świdnicą - tym razem ofiarą "snajpera padł kundelek". W październiku ubiegłego roku dwaj mężczyźni wybrali się wspólnie na polowanie w okolicach Mieścisk. Jeden z nich zastrzelił kolegę, ponieważ wziął go za... dzika. Podobnie tłumaczył się 60-letni myśliwy, który w lesie pod Łęczycą zabił 21-latka.
Inny miłośnik polowań strzelił w kierunku sylwetki majaczącej w polu kukurydzy w okolicach Łasku. Okazało się, że wbrew jego oczekiwaniom nie był to dzik, ale... spacerująca para. 18-letnia dziewczyna została trafiona w brzuch i w ciężkim stanie trafiła do szpitala. Na szczęście lekarzom udało się uratować jej życie.
Dobrego imienia myśliwych nie poprawiają też inne incydenty z zagranicy. Co jakiś czas media donoszą o bogatych poszukiwaczach wrażeń, którzy wyruszają do Afryki polować na naprawdę grubą zwierzynę. Ich ofiarami padają nosorożce, lwy, gepardy czy słonie. A wrzucane na Facebooka zdjęcia z "trofeami" wzbudzają uzasadnioną niechęć oglądających.
Ludzie przeciw myśliwym
I to właśnie w sieciach społecznościowych toczy się największa walka o sens myślistwa. Takie historie, jak te wyżej chętnie publikuje facebookowy profil "Ludzie przeciw myśliwym", który w szybkim tempie zyskał ponad 60 tysięcy fanów. - Naszą misją jest zmienić odbiór społeczny działalności myśliwych. Uważamy że jest to środowisko zdeprawowane i korzystające z niezasłużonych przywilejów - tłumaczą autorzy strony.
Na profilu pojawiają się bulwersujące nagrania z polowań. Na przykład brutalny film, na którym grupa mężczyzn najpierw strzela do jelenia, później kopie zwierzę i bawi się jego porożem, a ostatecznie rozcina jeszcze żyjącemu stworzeniu pysk i zdejmuje z niego skórę.
Wielkie emocje wzbudziła również fotografia przedstawiająca trzech myśliwych pozujących nad rozprutymi zwłokami lisicy i kilku małych, martwych lisków. - "Tak wygląda w praktyce miłość myśliwych do zwierząt" - informował podpis. Na innym nagraniu myśliwy szczuje psa, by ten zagryzł rannego jelenia. Kilka tygodni temu na profilu zamieszczono zdjęcie 10-12 letniego chłopca, który kuca z dubeltówką nad zabitym zającem.
"Myśliwi gwałcą psychikę małych dzieci, zabijają w nich empatię i niewinność, pokazując zabijanie i dręczenie zwierząt" - to z kolei podpis pod filmikiem przedstawiającym dziewczynkę, biorącą udział w jednym z konkursów norowania, czyli penetracji lisiej nory, z wykorzystaniem psa.
Rafał Gaweł, jeden z twórców profilu chciałby, żeby myślistwo w Polsce ograniczone zostało do absolutnego minimum. - Powinno być zawodowe, a myśliwym nie mógłby zostać pan Zenek, właściciel hurtowni butów, który nie potrafi odróżnić królika od zająca. Myśliwy to osoba znająca biologię zwierząt, z wieloletnią praktyką, szkoląca się w swoim zawodzie. W praktyce: wystarczy zatrudnić pięciu zawodowych myśliwych w każdym z województw - tłumaczy w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Wyparta wrażliwość
Przeciwnicy polowań przekonują, że jest to przede wszystkim rozrywka osób uprawiających anachroniczny kult męskości. - Bycie takim męskim mężczyzną, co to popije, popali, pozabija, popodrywa delikatnie mówiąc, faktycznie staje się anachroniczne, wręcz niestosowne. Macho z prowincji to tendencja schyłkowa. Ale te zachowania były potrzebne mężczyznom, żeby określać swoją tożsamość. Myśliwska tradycja pokazuje polowanie jako zajęcie dla prawdziwych facetów - przekonuje Zenon Kruczyński, były myśliwy, a dziś ekolog i autor głośnej książki "Farba znaczy krew".
- Kto jest w Polsce myśliwym? Z pozoru wykształceni ludzie. Ale często też ci, którzy o zwierzętach niewiele wiedzą, lecz chcą dodać sobie męskości. Na polowaniu można się też wyżyć, zemścić na bezbronnych zwierzętach za życiowe niepowodzenia - dodaje Rafał Gaweł.
Kruczyński urodził się w rodzinie myśliwskiej i - jak twierdzi - musiał już w dzieciństwie wyprzeć się wrodzonej wrażliwości. - Bez tego nie da się uczestniczyć w polowaniach, bo one są drastyczne. Widzę, że śrut rozwala głowę lisowi, muszę wziąć rannego zająca za nogi, żeby go dobić ciosem w kark, a jemu przez skórę wystaje ostra kość piszczelowa. Przecież to jest cierpienie napawające zgrozą. Trzeba nauczyć się tego nie widzieć, bo inaczej polowanie byłoby nie do zniesienia - przekonuje w rozmowie z "Polityką". Momentem przełomowym w jego życiu było postrzelenie psa goniącego sarnę. Poczuł, że nie chce odnaleźć stworzenia i go dobić. - Wiedziałem, że już nie chcę więcej strzelać i zabijać. Poczułem, że moje życie się zmieniło - mówi Kruczyński.
Prezydent na polowaniu
Mimo niezbyt sprzyjającej atmosfery, polskie łowiectwo ma się całkiem dobrze, a w ostatnich latach nawet przybyło zarejestrowanych myśliwych. Obecnie jest ich około 116 tysięcy, a w tym gronie znajdziemy wiele sławnych osób, m.in. byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego, który podczas poprzedniej kampanii wyborczej publicznie zadeklarował, że rezygnuje z wypadów do lasu (choć i tu pojawiły się wątpliwości, czy dotrzymał słowa). Zresztą nie on jeden parał się myślistwem - polowali m.in. prezydent Rosji Borys Jelcyn, pierwszy obywatel USA Bill Clinton, czy Saddam Hussein.
- Polowanie to oprócz przygody myśliwskiej także obcowanie z przyrodą, z tradycją, także wielopokoleniową tradycją myśliwską mojej rodziny. Lubię to! - mówił Komorowski w rozmowie z "Faktem".
Okazało się jednak, że "ciągnie wilka do lasu". Dziennikarskie śledztwo tygodnika "Do Rzeczy" wykazało bowiem, że prezydent wrócił do swojej wielkiej pasji. Polowania miało organizować Biuro Polowań Niwa Jerzy Golbiak z Kreska. Zapowiedzią wizyty Bronisława Komorowskiego był zazwyczaj sygnał, jaki z Biura Ochrony Rządu otrzymywały pobliskie szpitale - o zabezpieczenie na czas wizyty dwóch jednostek krwi grupy, jaką ma właśnie była głowa państwa. - A tydzień przed jego przyjazdem w lesie niemal za każdym drzewem można było spotkać borowców - wspomina jeden z myśliwych.
Co ciekawe, łowiecką pasję męża w pełni rozumie Anna Komorowska. - Radziłabym pani najpierw pójść, przeżyć przygodę myśliwską, zobaczyć ten obyczaj. Strzał, zresztą rzadki, to tylko cząstka myślistwa - przekonywała dziennikarkę "Gazety Wyborczej".
Po prostu hobby...
Zwolennicy polowań zapewniają, że - wbrew pozorom - wcale nie chodzi im o strzelanie do zwierząt. Kultura łowiecka polega bowiem przede wszystkim na kultywowaniu tradycji, kontakcie z naturą, a nawet odpowiedzialności za przyrodę. - Łowiectwo to przecież szeroka działalność gospodarcza i ochroniarska zarazem, polegająca na utrzymywaniu w równowadze dziko żyjącej zwierzyny, a więc nie tylko na odłowach, ale na dokarmianiu oraz introdukcji - tłumaczy w jednym z wywiadów ksiądz Krzysztof Kozłowski, kapelan ciechanowskiego okręgu Polskiego Związku Łowieckiego, który sam poluje rzadko. - Do saren nie strzelam w ogóle, bo sarna to królowa pól i lasów. Czasem strzelam do lisów i dzików, których ostatnimi czasy jest dużo i trzeba redukować ich liczebność, bo powodują szkody - dodaje.
- Dokarmianie jest kompletnie niepotrzebne (...). Przecież przyroda zawsze sobie z tym radziła. Przez miliony zim wykarmiła miliony zwierząt. Dokarmianie jest wręcz szkodliwe, bo stanowi głęboką ingerencję w procesy przyrodnicze i pojemność ekosystemu - twierdzi tymczasem Zenon Kruczyński.
Wielu myśliwych przekonuje jednak, że prawdziwa radość z polowania trwa do momentu pociągnięcia za spust strzelby. Ważniejsza jest przyjemność z obcowania z przyrodą, obserwacji zwierząt, ich życia i zachowań. - Często nie oddaję nawet jednego strzału, a wracam do domu zrelaksowany i uspokojony. Chyba o to chodzi w każdym hobby, nieprawdaż? - pyta Piotr, prawnik z Radomia, od wielu lat zapalony myśliwy.
Rafał Natorski, PFi / facet.wp.pl