Trwa ładowanie...
21-03-2007 14:25

Île des Pins. Moja Wyspa Małp

Île des Pins. Moja Wyspa MałpŹródło: Wojciech Korsak / Poznaj Świat
d1akmfl
d1akmfl

Będąc jeszcze chłopcem, zaczytywałem się powieściami o doktorze Dolittle... W jednej z nich bohater jechał na Wyspę Pajęczych Małp. Gdzie to było? Gdzieś, jakaś mała plamka na globusie. Wtedy wymarzyłem sobie podróż na taką wyspę. I... któregoś dnia przygoda zapukała do drzwi!

Zaproponowano mi wystawę moich zdjęć w stolicy Nowej Kaledonii, Noumei. Nie zastanawiałem się ani minuty. Nie wiedziałem jednak, że zwiedzę wyspę zwaną „najbliższą raju”. Po tygodniu pobytu na „Wielkim Kamieniu” (tak Nowa Kaledonia jest zwana przez swych mieszkańców) dowiedziałem się o istnieniu Wyspy Sosen. Moi przyjaciele mają tam przyjaciół, którzy zgodzili się mnie przyjąć...

Wylądowaliśmy na lotnisku... to znaczy polanie w tropikalnym lesie z czymś, co przypominało pas startowy. Po chwili odnalazłem Cleo czekającą przy starym renault 4. Zapakowałem graty i ruszyliśmy. Auto nie miało hamulców, które zadziwiałyby sprawnością, ale posuwało się do przodu. Asfaltową szosą przypominającą drogi na polskiej wsi dojechaliśmy do celu, czyli Kuto. To półwysep mający z jednej strony zatokę Kuto, a z drugiej Kanumera. Przejechaliśmy przez dziurę w resztkach muru, niegdyś obronnego, i wjechaliśmy między wielkie drzewa, wśród których znajdowało się kilka bungalowów.

Jeden z domków należał do Cleo i Alberta. Rzuciłem na podłogę mój dobytek i zanim zdążyłem złapać oddech, Albert powiedział:
– Nie masz ochoty na kąpiel?
No pewnie! Po chwili byliśmy wszyscy w strojach kąpielowych, gotowi do wyjścia. Albert zasunął drzwi... nie zamykając ich na klucz! A mój plecak ze sprzętem na samym środku pokoju!
– Tutaj żadne drzwi nie mają zamków...
Doznałem „szoku kulturowego”, nie pierwszego tam zresztą. Poszliśmy nad zatoczkę Kanumera, woda cieplejsza niż w Bałtyku, ale bez przesady. Za to ta jej przejrzystość! Odświeżeni wróciliśmy do domu (z którego nic nie zginęło) i popijając aperitif, zaczęliśmy się poznawać. Tak się zaczęła moja przygoda na wymarzonej Wyspie Pajęczych Małp z lat szczenięcych.

d1akmfl

Z woli Jamesa Cooka Melanezyjscy mieszkańcy nazywają swoją wyspę Kunie. Nazwa Wyspa Sosen (Île des Pins) została nadana przez angielskiego podróżnika Jamesa Cooka w 1774 roku podczas podróży do Nowej Zelandii. Stopy na niej nie postawił, ale z morza zobaczył wysokie sosny (pins colonnaires – Aucaria columnaris; w Nowej Kaledonii jest ich trzynaście rodzajów, wszystkie są endemitami, wyrastają do 50 metrów) – stąd nazwa, i smużkę dymu, uznał ją więc za zamieszkaną.

Jest to cześć terytorium francuskiego Nowej Kaledonii. Przez wyspę przebiega zwrotnik Koziorożca. Jest to kawałek Wielkiego Kamienia, który się odłączył, wielkości 14 na 18 kilometrów.

Wyspę zamieszkuje około dwóch tysięcy osób, z których 95 procent to Melanezyjczycy i Kanakowie. Kanakowie nazywają się sami Kunie, są podzieleni na osiem plemion, a każde ma swego szefa, podległego wielkiemu szefowi. Każde plemię posiada pola, na których uprawia podstawową roślinę tutejszego rolnictwa – ignam (pochrzyn).

Ignam to nie tylko podstawa diety (obok wszelkich ryb i owoców morza), lecz także tradycja, symbol wspólnoty plemiennej, dzielenia się, życia, człowieka i oczywiście owocu pracy. Wymieniany jest podczas świąt, ślubów i pogrzebów. Mieszkańcy wyspy sadzą go we wrześniu i październiku, tak aby pierwszy zbiór rozpocząć w marcu. W tym czasie odbywa się najważniejsze święto – Święto Ignam. Uczestniczy w nim cała społeczność, przygotowywane są specjalnie na tę okazję maski, ciała tancerzy są malowane i bogato przystrajane. Drugim zajęciem mieszkańców jest budowa piróg o trójkątnych żaglach i charakterystycznym stabilizatorze – całość przypomina współczesny katamaran. Służą do połowów ryb i przewozu turystów. W Nowej Kaledonii takie łodzie są produkowane tylko na Wyspie Sosen. Ci sami budowniczy konstruują tradycyjne domy o dachach w kształcie parasoli z liści palmowych i bananowców.

d1akmfl

Z papają pod drzewem Obudziłem się około szóstej, słysząc krzątanie się Alberta w kuchni... Przygotowywał herbatę dla Cleo, a sam rozkroił pokaźną papaję, wziął połówkę i łyżkę, wyszedł na zewnątrz. Stanął pod olbrzymim drzewem i zaczął zajadać. Popatrzyłem na Cleo pytająco. Uśmiechnęła się: – On tak zaczyna każdy dzień. Drzewo daje dobrą energię, a papaja – zdrowie... Jedziesz ze mną na targ?
Oczywiście! Zarzuciłem plecak ze sprzętem i po chwili byliśmy w drodze... Podróż zajęła kilka minut (tam wszędzie jest blisko). Wysiedliśmy naprzeciw czegoś, co przypominało parking na mniej więcej osiem samochodów, przykryty dachem z liści. I stoły – a na nich wszelkie dobra zebrane o poranku.

Źródło: Wojciech Korsak / Poznaj Świat

d1akmfl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1akmfl