Indianie, którzy pokrzyżowali plany wojenne Niemcom
Czy gdyby nie Indianie losy I i II wojny światowej potoczyłyby się inaczej? Jedno jest pewne, wsparcie żołnierzy z plemion Czoktawów czy Nawahów w wielu newralgicznych momentach obu globalnych konfliktów pozwalało Amerykanom na przechylenie szali zwycięstwa na swoją stronę.
23.04.2015 | aktual.: 23.04.2015 12:59
Wszystko dzięki używanym przez Indian dialektom, które umożliwiały „kodowanie” rozkazów i pozwalały na zachowanie w tajemnicy strategicznych planów dotyczących kolejnych amerykańskich operacji. Indianie okazali się na tym polu bardziej niezawodni niż najlepsze maszyny szyfrujące.
Wątek udziału Indian w konfliktach zbrojnych został poruszony przed kilkunasty laty w wysokobudżetowej hollywoodzkiej produkcji, zatytułowanej „Szyfry wojny”. Opowiedziana przez Johna Woo historia była oczywiście mocno podkoloryzowana, ale zasługi Indian z kilku szczepów dla sukcesów kolejnych kampanii są niepodważalne.
Wydarzenia przedstawione w amerykańskim filmie wpisane były w tło II wojny światowej. O tym, że Indianie mogą służyć nieocenioną pomocą w czasie konfliktu z nieprzyjacielem, udowodniono już podczas wojny trwającej od 1914 do 1918. Szacuje się, że w amerykańskiej armii służyło wówczas ok. 10 tysięcy Indian. Ale o tym, że mogą się oni przysłużyć sprawie w szczególny sposób, zdano sobie sprawę u schyłku konfliktu. Sytuacja Amerykanów biorących udział w operacjach na froncie zachodnim (Belgia i północna część Francji) komplikowała się wówczas z każdym dniem.
(( bigphoto http://i.wp.pl/a/f/jpeg/34956/film.jpeg #source=Kadr z filmu „Szyfry wojny” (fot. dyst. Imperial CinePix)
#size=650x364#))
Szczególnym problemem była łączność. Siły wroga w postaci wojsk reprezentujących Cesarstwo Niemieckie bez trudu przechwytywały wszystkie komunikaty pochodzące z amerykańskiego obozu sprzymierzonego z siłami ententy. Amerykanie byli notorycznie podsłuchiwani przez wroga, a szyfry radiowe już dawno przestały być skuteczne. Zawodziły też inne próby przekazywania rozkazów. Gdy starano się nadawać je bezpośrednio, posłańcy najczęściej trafiali do niewoli. Wtedy rozwiązanie dające szansę na wyjście z opresji podsunął amerykański kapitan Lawrence.
Gdy sytuacja, w jakiej znaleźli się Amerykanie, wydawała się już beznadziejna (ponosili oni olbrzymie straty, a dalsze przecieki mogły jeszcze bardziej skomplikować ich położenie), amerykański oficer przez przypadek usłyszał rozmowę dwóch żołnierzy ze 142. Pułku Piechoty. Sęk w tym, że... kompletnie nie rozumiał, o czym oni rozmawiali. Dowódca był tak zaintrygowany, że podszedł do nich i zapytał, w jakim języku się komunikują. Żołnierze wyjaśnili, że używają jednego z dialektów stosowanych przez Indian z plemienia Czoktawów. To był przełom. Lawrence natychmiast zasugerował, że można to wykorzystać. Szybko okazało się, że w armii było znacznie więcej żołnierzy wywodzących się z tego szczepu. Lawrence dowiedział się m.in., że osoby znające ten język pracują też w kwaterze głównej. Pierwsze testy, podczas których komunikat został nadany telefonicznie w języku Czoktawów, a potem przetłumaczony na język angielski, przyniosły obiecujące rezultaty. To dało początek oddziałowi szyfrantów z plemienia Czoktawów.
Wkrótce indiańscy żołnierze zostali rozlokowani w kilku strategicznych pozycjach.
Już 26 października 1918 r., po nadaniu pierwszych rozkazów w zakamuflowanej przez Indian postaci, udało się wreszcie zaskoczyć Niemców atakiem. Wielu żołnierzy wroga udało się wziąć do niewoli, a losy działań pod Argonny Amerykanie zaczęli w końcu rozstrzygać na własną korzyść. Zastosowanie „szyfrowania” poprzez nadawanie komunikatów i rozkazów w języku używanym przez Indian miało oczywiście mnóstwo zalet. Główną było to, że był on znany wąskiej grupie osób. Istniały niewielkie szanse, że ktoś z obozu wroga będzie potrafił się nim posługiwać. Jak wyjaśnił dr William Meadows z Uniwersytetu Stanowego Missouri, który zajmował się badaniem dialektów, którymi posługiwali się Czoktawowie, języki stosowane przez rdzenną ludność Ameryki Północnej nie funkcjonowały zwykle w wersji pisanej. Nie było praktycznie szans na to, że nieprzyjaciel upora się z odczytaniem informacji przekazywanych w takiej formie.
Jedynym kłopotem, z jakim Amerykanie musieli sobie poradzić na początku, był fakt, że w narzeczu stosowanym przez Indian z plemienia Czoktawów nie istniały niektóre słowa, które potrzebne były do przekazania pełnej treści rozkazów. Sprytnie poradzono sobie jednak i z tym problemem. Brakujące terminy zostały w odpowiedni sposób zastąpione. Karabin maszynowy stał się małą bronią, która strzela szybko, oddziały wojskowe nazywano zaś ziarnami kukurydzy. W taki oto sposób wprowadzono wewnętrzny kod, a złamanie „szyfru” uczyniono jeszcze trudniejszym – przypomniał magazyn History.
Szyfrowanie rozkazów oraz informacji poprzez nadawanie ich w języku Czoktawów spowodowało, że w obozie wroga zaczęły się pojawiać różne próby rozstrzygnięcia, jakiej metody użyli Amerykanie. Jedna z hipotez wysuniętych przez Niemców zakładała, że Amerykanie wynaleźli urządzenie, które pozwala im rozmawiać pod wodą.
Jak zauważył dr Meadows, była też mroczna strona korzystania z języka stosowanego przez Indian do szyfrowania rozkazów. Lata I wojny światowej były czasem, w którym starano się dokonać asymilacji amerykańskich Indian. Wiele indiańskich dzieci zaczęło chodzić do szkół. W placówkach tych, w związku z wykorzystaniem języka Czoktawów na potrzeby armii, młodzieży wywodzącej się z plemienia stosującej ten język – ze względów bezpieczeństwa - zakazano porozumiewania się w nim. Odstępstwa od tej zasady surowo karano. Po zakończeniu I wojny światowej zasługi Indian długo pozostawały niedocenione. Bywało, że poza samymi plemionami nie mówiono o nich w ogóle. Ale zdarzało się też, że o sprawie nie dyskutowano też wewnątrz indiańskich rodzin.
Dużo większą sławę zyskali Indianie ze szczepów Nawaho, których zaangażowano w szyfrowanie rozkazów podczas II wojny światowej. Ponad 400 z nich wzięło udział w specjalnym szkoleniu. Używany przez nich język nie funkcjonował w wersji pisanej. Jednym z kluczowych czynników wpływających na użyteczność ich języka do kodowania wiadomości dla lotnictwa czy informowania o pozycjach, w jakich znajduje się nieprzyjaciel, był fakt, że już inny sposób wypowiadania pojedynczych słów mógł całkowicie zmieniać ich znacznie. Oprócz Indian Nawaho duże zasługi na tym polu mieli także Komancze. Oni także stosowali wewnętrzny kod, który utrudniał rozszyfrowanie przekazu. Np. Adolf Hitler występował w komunikatach nadawanych przez tych ostatnich jako... szalony biały człowiek, a bombowiec nazywano ciężarnym samolotem.
Mimo wielu prób, Niemcom nigdy nie udało się złamać szyfrów, które opierały się na dialektach używanych przez rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej. Ich zasługi przez lata były jednak bagatelizowane. Stosunkowo niedawno zaczęto doceniać jednak wkład Indian. Od 1987 r., za sprawą prezydenta Reagana, obchodzony jest np. Dzień Nawajskiego Szyfranta. Także kolejni prezydenci starali się odpowiednio honorować amerykańskich tubylców, którzy mocno napsuli krwi nieprzyjaciołom.
RC/dm,facet.wp.pl
Polecamy również: